Cała historia zaczyna się od tego, że po długim, meczącym dniu poszedłem do łóżka. Błogo wtuliłem się w poduszkę i zasnąłem. Już nawet nie pamiętam, co mi się śniło. Za to do dziś nie mogę zapomnieć o późniejszych wydarzeniach.
Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Dookoła panował jakiś dziwny nastrój, jednak nie zwracałem na to uwagi. Nagle, nie wiadomo skąd, dobiegły mnie jakieś szepty. Z początku były zbyt ciche, bym mógł coś usłyszeć. Jednak w pewnym momencie jeden głos krzyknął „Nie mamy czasu na takie dyskusje! Szybko się zastanów i do dzieła!”. Na to drugi odparł bardzo niespokojnie „Cicho, bo jeszcze się obudzi. Nawet nie wiemy co to jest i co może nam zrobić. Lepiej zachować ostrożność.” (Co prawda mówili po polsku, jednak z powodu dziwnego akcentu trudno było coś zrozumieć). Nie wiedziałem, o co im chodzi, ale nigdy jeszcze nie słyszałem tych głosów, więc postanowiłem po cichu wstać i się rozejrzeć. Wstałem z łóżka i się ubrałem. Najpierw chciałem zajrzeć przez wizjer, bo myślałem, że może ktoś wchodzi po schodach i przy okazji rozmawia z kimś drugim. Zapomniałem jednak, że wczoraj wypadł i musiałem zakleić dziurę po nim, a drzwi bałem się otworzyć. W związku z tym podszedłem do okna i odsłoniłem zasłonę.
Myślałem, że zemdleję z wrażenia i ze strachu. Za oknem nie było niczego, co było tam jeszcze poprzedniego dnia. Nie było podwórka, ulicy, nie widziałem nawet parku. Ba, całej kamienicy nie było! Został tylko mój pokój. Za to zauważyłem jakieś dziwne drzewa, jakieś alejki. Wszystko było jakieś dziwne. Jakbym był gdzieś bardzo daleko od domu, albo od moich czasów. Popatrzyłem w górę. Zobaczyłem coś niezwykłego. Wyglądało jak ogromne słońce z dziurą po środku. A niebo było niesłychanie jasne. Znów zwróciłem wzrok na dół. Tym razem moją uwagę przykuły dziwne istoty poruszające się po ziemi. Większość wyglądała zupełnie jak ludzie, tylko, że mieli mniejsze nosy i trochę większe oczy. Inne stworzenia składały się z puszystej kulki i dwóch krótkich nóg. Wszystkie te stwory cały czas gapiły się na mój pokój, a teraz gdy wyjrzałem przez okno zwróciły swoje gały na mnie. W pewnym oddaleniu od tłumu stało kilka elegancko ubranych postaci. To ich szepty mnie obudziły.
Po chwili zorientowali się, że wstałem. Jeden z nich powiedział coś reszcie i podszedł do mnie. Wyglądał na równie zdziwionego i przestraszonego jak ja.
– Witamy na Ziemi. Kim jesteś, skąd jesteś i po co przybyłeś? – Zapytał rzeczowo nieznajomy. Nie za bardzo wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Sam nie wiedziałem, jak się tu znalazłem.
– Wi wi witaj. Mam na imię Łukasz. Nie wiem skąd jestem, ani jak się tu znalazłem. – Co prawda wiedziałem skąd jestem, ale dziwnie by zabrzmiało jakbym to powiedział. – Czy może mi pan dokładnie powiedzieć gdzie jestem, który jest rok i kim wy jesteście?
– Oczywiście. – zaczął trochę bardziej zadowolony (chyba dlatego, że nie chcę podbić ich planety). – Jak już powiedziałem jesteś na planecie o nazwie Ziemia. My jesteśmy ludźmi, a ściślej mówiąc Polakami. Znajdujesz się w południowej części Polski, czyli w Ameryce południowej. Nie wiemy jak się tu znalazłeś. A jeśli chodzi o rok, to będzie pewien problem. – To wszystko powiedział bardzo szybko i jednym tchem.
– Dlaczego będzie problem? – Wtrąciłem zaniepokojony.
– Bo widzisz. „Rok” to pojęcie bardzo nie aktualne, ponieważ nie ma już czegoś takiego. – Odpowiedział zdziwiony moja niewiedzą.
– Jak to? – Zapytałem coraz bardziej niespokojny.
– A tak, że nie ma już tego samego czasu, co był kiedyś. W roku 3000 czas się po prostu skończył. Byłby to koniec wszystkiego, jednak nasi naukowcy przewidzieli, że czas się skończy i stworzyli w specjalnych laboratoriach generator czasu. Został on zaprogramowany tak, aby generowany czas był identyczny z poprzednim. Jednak czas zaczęto liczyć od początku i zmieniono jednostki czasu. Zamiast roku jest rat, który ma 400 monów, czyli, jak to kiedyś się mówiło, dni. Teraz mamy setny rat. Jeśli koniecznie chcesz to przeliczyć na lata, to mamy … 3100 rok.
Przez kilka minut milczałem zbyt zdziwiony, żeby wypowiedzieć choć jedno słowo. Gdy już dotarło do mnie to, co powiedział nieznajomy (nadal się nie przedstawił) zacząłem się nad czymś zastanawiać.
– Powiedziałeś, że jesteśmy w południowej części Polski, czyli w Ameryce. – pomyślałem, że jednak dobrze będzie powiedzieć mu skąd jestem – Ja właśnie jestem z Polski, a zanim się obudziłem był jeszcze 2003 rok. Polska leżała w Europie, nad morzem bałtyckim. Powiedz, co się stało.
– Powiedziałem ci o generatorze czasu, jednak nie wspomniałem, że po 60 latach działania popsuł się i w całej Europie czas prawie się zatrzymał, czyli płynie, ale bardzo powoli. Naukowcy nie znają przyczyny tej awarii. W dalszym ciągu jest to zagadką. Całe państwa przenoszono z Europy na inne kontynenty. Polsce przypadła Ameryka Południowa.
– No dobrze, ale powiedz mi jak się wszyscy zmieściliście. – Spytałem bardzo zaciekawiony.
– Nie było to takie trudne. Niestety w momencie, kiedy czas się zatrzymał wielu ludzi umarło. Przetrwała tylko połowa ludzkości. – Odpowiedział i posmutniał natychmiast.
– Już zaczynam rozumieć. Jednak w dalszym ciągu nie wiem kim jesteś i jak się nazywasz.
– Mam na imię Sulpicjusz i zajmuję najwyższe stanowisko w organizacji kiedyś zwanej policją, a tamci to zwykli dzielnicowi.
– Co macie zamiar ze mną zrobić – To właśnie cały ja, najważniejsze pytanie jak zwykle zadałem na samym końcu.
– Hm, najwyraźniej nie przybyłeś tu w niecnych celach, więc sądzę, że znajdziemy ci jakieś tymczasowe mieszkanie, zaś my będziemy się zastanawiali w jaki sposób przenieść cię do twoich czasów.
W tym momencie poczułem się bardzo dziwnie. Z jednej strony byłem szczęśliwy, że mogę zobaczyć, jak wygląda świat w przyszłości. Będę miał własne mieszkanie, będę zwiedzał okolicę, a może nawet się z kimś zapoznam. Jednak z drugiej strony bałem się, że już nigdy nie wrócę do swoich czasów, do rodziny, przyjaciół. No i póki tu zostanę będę musiał radzić sobie całkiem sam. Na szczęście Sulpicjusz obiecał mi dostarczać pieniądze na podstawowe wydatki.
Podeszliśmy do dzielnicowych. Sulpicjusz powiedział im skąd jestem, kim jestem i co ma zamiar ze mną zrobić. Przez chwile szliśmy po chodniku. Wyglądał jakby był zrobiony z połączenia żelaza ze szkłem. Był twardy i wszystko się w nim lekko odbijało. Wyglądało na to, że jesteśmy w parku, bo niektórzy ludzie powoli spacerowali po alejkach, zaś inni przysiedli na ławeczkach. Szliśmy tak przez kilka minut, aż doszliśmy do dziwnego urządzenia.
– To jest teleport. Służy do przemieszczania się na duże odległości. Miejscem docelowym zawsze jest drugi teleport. Akurat ten jest jednym z głównych i jest dość duży, ale takie są tylko w ważniejszych miejscach, takich jak na przykład ten park. Inne teleporty są mniejsze, a niektórzy posiadają swoje własne, kieszonkowe. – Powiedział Sulpicjusz zanim zdążyłem otworzyć usta. Weszliśmy do środka. Spokojnie by się tam zmieściło 20 osób. Stanąłem na jednym z zaznaczonych na ziemi okręgów. Jeden z dzielnicowych nacisnął jakiś klawisz. W tym momencie poczułem się jakbym się rozpadał na atomy. Na szczęście nie było to niemiłe i nie trwało długo. Po chwili zostałem z powrotem złożony w jedną część.
Znaleźliśmy się w małym teleporcie. Było nas pięciu. I całe szczęście, że nie więcej, bo byśmy się nie zmieścili. Gdy wyszliśmy znaleźliśmy się w dziwnym pomieszczeniu. Sulpicjusz powiedział, że to jest komisariat. Ściany były zrobione jakby z wielkiej bańki mydlanej. Przelatywało przez nie światło i powietrze. Mogli też przechodzić ludzie, ale tylko w jedną stronę. Do środka trzeba było wchodzić drzwiami. Mimo, że ja widziałem ludzi za ścianą, to oni nie widzieli mnie. Komisariat składał się tylko z jednego, ale bardzo dużego pomieszczenia. Po środku obracał się wielki globus. Lewitował on w powietrzu pół metra nad podłogą. Był Półprzezroczysty, a gdy chciałem go dotknąć ręka wleciała mi do środka. Czułem się jakbym zanurzył ja w wodzie. Wokół ścian komisariatu, za biurkami pracowali ludzie. Przed oczyma mieli coś w rodzaju monitorów. Reszta pomieszczenia była zapełniona ludźmi załatwiającymi swoje sprawy.
Ja i Sulpicjusz podeszliśmy do jednego z biurek. Dzielnicowi wyszli z komisariatu i zajęli swoje stanowiska na ulicach. Sulpicjusz spytał komputer stojący na biurku czy są w pobliżu jakieś wolne mieszkania. Najbliższe mieściło się w bardzo wygodnym punkcie. Było z niego niedaleko i do parku i do centrum miasta. Przeteleportowaliśmy się z powrotem do parku i poszliśmy kawałek główna alejką. Doszliśmy do bardzo ładnego bloku. Nie przypominał on betonowych klatek, które my nazywamy blokami. Był niewysoki, za to szeroki i długi. Weszliśmy na klatkę schodową. Była bardzo zadbana, jednak nie szokowała tak jak komisariat. Od progu zdjęliśmy buty i włożyliśmy do niewielkiej szafki. Na podłodze leżał dywan, a ściany były wyłożone drewnianymi płytami. Przeszliśmy przez korytarz mijając kilka drzwi i doszliśmy do schodów. Przeszliśmy całe następne piętro i zatrzymaliśmy się dopiero przy ostatnich drzwiach. Tylko ja mogłem je otworzyć (na klamce był czytnik odcisków dłoni).
Wewnątrz mieszkania było pięknie. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różniło od ekskluzywnych mieszkań, jakie projektowano ponad tysiąc lat temu. Jednak gdyby nie Sulpicjusz nie poradziłbym sobie z obsługą wszystkich bajerów. Najpierw oprowadził mnie po całym mieszkaniu. Wchodziło się do małego przedpokoju. Na lewo była kuchnia, na prawo łazienka, a na wprost pokój. Najpierw weszliśmy do pokoju. Na przeciwległej ścianie zobaczyłem wielkie okno i drzwi na balkon. Zaraz obok okna było biurko, a na nim komputer. Z początku się zdziwiłem, lecz Sulpicjusz poinformował mnie, że teraz komputer należy do podstawowego wyposażenia i właśnie z niego steruje się całym mieszkaniem. Jednak było to najmniejsze zaskoczenie. Mój przewodnik pokazał mi, jak w jednej chwili można zmienić wygląd całego apartamentu, a nawet położenie ścian. Wystarczy otworzyć specjalny program i wybrać jeden z ponad tysiąca projektów wnętrz, lub stworzyć własny wzór. W równie prosty sposób można było na przykład pościelić łóżko, zapalić światło, zasłonić żaluzje, a nawet spłukać wodę w WC.
Następnie weszliśmy do kuchni. Była pięknie wyłożona kafelkami, które wcale nie były kwadratowe, lecz układały się w przeróżne kształty. Jednak nie to było najdziwniejsze. Otóż prawie nie było w niej żadnych sprzętów AGD. Było jakieś dziwne urządzenie, mikrofalówka, no i lodówka. Obsługi dwóch ostatnich sprzętów Sulpicjusz nie musiał mnie uczyć. Ale to trzecie urządzenie, to już co innego. Dowiedziałem się, że można w nim w bardzo prosty sposób przyrządzić większość potraw. Wystarczy wrzucić składniki i wybrać potrawę z listy.
Weszliśmy do łazienki. Moim pierwszym pytaniem było „Gdzie jest kibel?”. Okazało się, że żeby nie szpecił schowano go w podłodze i można go wyciągnąć naciskając przycisk przy wejściu. Oprócz tego było jeszcze coś, co przypominało radiotelewizor, żeby się nie nudziło w wannie. Oczywiście wszystko było pięknie wykończone. Jeszcze przez chwile porozmawiałem z Sulpicjuszem, a potem poszedł załatwiać „swoje sprawy”. No cóż, miałem wolna rękę, mogłem robić, co mi się podoba. Najpierw zasiadłem przed komputerem. Ledwie go włączyłem, a już na ekranie pokazała mi się przeogromna lista interfejsów. Na początek wybrałem ten najbardziej mi znany – interfejs Windowsa XP. W mgnieniu oka załadowała się cała masa programów, no i oczywiście sam system. Wyskoczyło mi pytanie o jednostki, jakich chcę używać i język. Wybrałem język polski i jednostki z 2000 roku (jednostki wybierało się wg lat, w których funkcjonowały). Oczywiście natychmiast zapoznałem się z parametrami sprzętu. Ciekawy byłem, ile takie „cudeńko” kosztuje. Może udałoby mi się jakoś zarobić, kupić i zabrać do swoich czasów, bo coś czułem, że będzie mi ciężko z powrotem przenieść się na mojego P4. Fajnie było obsługiwać taką maszynę. Ale pomyślałem, że jeszcze fajniej będzie obadać resztę dziwów tego świata. Odszedłem od komputera, wziąłem z biurka małą elektroniczną mapkę i wyszedłem na dwór.
Powietrze było niesłychanie czyste. Wcześniej byłem zbyt przerażony, żeby to zauważyć, jednak teraz byłem tym zachwycony. Nie było ulic, ani samochodów. Ludzie przemieszczali się teleportami. Pewnie z powodu nie zanieczyszczonej atmosfery mieli takie małe nosy. Najpierw poszedłem do miasta.
I znów szok. Nie było wysokich pod niebo, wstrętnych wieżowców. Tylko niskie na 3 piętra budynki. Większość ścian zmieniało kolor, a nawet kształt, gdy się na nie patrzyło pod innym kontem. Inne zaś zdawały się ustępować drogi przechodniom. Co dziwne nie zauważyłem ani jednego śmietnika. Chwile później przyłapałem jednego chłopca na wyrzucaniu papierka na ziemię, chciałem go podnieś, jednak zanim doszedłem po prostu zniknął.
Po kilku godzinach zwiedzania wróciłem do domu. Zrelaksowałem się zasiadając przed komputerem. Okazało się, że mam dostęp do Internetu. Trochę sobie poszperałem po różnych stronach. W końcu trafiłem na ciekawą witrynę z drzewami genealogicznymi wszystkich rodzina na świecie. Zobaczyłem swoja rodzinę. Byli wszyscy, ku mojemu zdziwieniu nawet ja, oprócz mojej mamy. Wszystko w tym momencie przyszło mi do głowy. Ale nie widziałem żadnego sensownego wyjaśnienia. Jedyną przerażającą, jednak w miarę wiarygodną opcja było to, że ktoś ją zabił. I rzeczywiście. W nawiasie, obok imienia mojego taty było napisane „A. Wierzbicka – zginęła 15.5.2010”.
To było straszne uczucie. Najpierw byłem przestraszony, potem smutny. A potem postanowiłem cofnąć się w czasie i zapobiec jej śmierci.
CIĄG DALSZY NASTĄPI…
Newsletter!
Zapisz się aby dostawać powiadomienia o nowych wpisach wprost na swoją skrzynkę e-mail.
Dodaj komentarz