Reklamy gwałcą mnie przez uszy.

Śmierć

Umarłem.

Umarłem niechcący poniekąd.
Pomiędzy szóstą czterdzieści pięć a szóstą pięćdziesiąt.

Umarłem częściowo, choć nie na niby.
Umarłem całkiem, choć jestem żywy.

Mam ręce, nogi. Me serce bije.
Lecz jestem martwy, czyli nie żyję.

Miałem już tak raz, a może kilka.
Rozumiem – ta śmierć to tylko chwilka.

Ta śmierć to kara za moje grzechy.
Nie mam z niczego więcej pociechy.

Grzech kiedy pocznie, to śmierć urodzi.
Lepiej jest w życiu niż w śmierci chodzić.

Moja to wina, że tak się stało.
Ponad siły się nie wymagało.

Ci, co umarli – Abraham, Noe.
Żywi są jeszcze, a ja w tym dole.

Czymże jest ta śmierć, o której mowa?
O czym ja mówię? Czy to rzecz nowa?

To pustka w sercu, co nie wypełni
Jej żaden przedmiot, co jest z materii.

To jest pragnienie głębokie duszy
Co go prócz Boga nic nie poruszy.

Każdą komórkę mojego ciała
Żre informacja, której się bała.

W każdej drobince mej duszy działa
Ta informacja, której nie chciała.

Ta informacja to kara boża.
Tą informacją wewnętrzny pożar.

W ten sposób garncarz glinę ulepi:
Ukarze mocno, potem pokrzepi.

Kiedy się skończy? Może za chwilę.
Do życia wrócę lepszy o tyle.

Do posłuszeństwa wiedzie ta droga.
Więc mówię Bogu: Poddam się, prowadź.

Newsletter!

Zapisz się aby dostawać powiadomienia o nowych wpisach wprost na swoją skrzynkę e-mail.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

×