Przekaz pisany to emanacja świata duchowego na fizyczny.

autobiografia

  • Rok przemian ’24
    Opublikowano w:

    Skończył się rok, po którym spodziewałem się przełomów. Nazwę go jednak rokiem przemian, bo przełomów nie było, ale zmieniło się wiele.

    Wstęp napisany w lutym

    Jest rok 2025, a podsumowanie 2024-go publikuję dopiero dziś. Dzieje się tyle… TYLE!!! A dopiero minął styczeń. Dużo zawdzięczam nagrodzie, którą wygrałem w sylwestra. Tyle nowych możliwości! Tyle ich wykorzystałem! Bardzo się z tego wszystkiego cieszę. Sytuacje nabierają tempa i jeśli trend się utrzyma, to w tym roku osiągnę prędkość światła.

    A tymczasem zapraszam na podsumowanie roku ubiegłego.

    Skrót wszystkiego

    W tym roku zacząłem czytać Biblię. Robiłem grafiki z cytatami dla Kościoła. Pisałem na poludzku.com. Wydałem drukiem swoje wiersze.

    Znalazłem radość w służeniu. Nauczyłem się zaufania. Odkryłem, że nie jestem brzydki. Znalazłem nowy sens mojej pracy. Byłem radosny, smutny, szczęśliwy, odrętwiały, wkurzony i spokojny.

    Byłem w Mogilnie, w Oćwiece, w Murowańcu, w Ostródzie, w Ustroniu. Nie byłem na No Fear Camp.

    Byłem na trzech pogrzebach. Umarły dwie bliskie mi osoby.

    Przeprowadziłem się. Mój kościół zmienił lokalizację.

    Początek roku z Biblią

    Ten rok zaczyna się ciekawie. Mam nowe obowiązki. Będę robił grafiki z cytatami dla kościoła. Będę też pisał na poludzku.com. Bardzo mnie to wszystko cieszy i zdumiewa, że dzieje się akurat z początkiem roku.

    Narzuca mi się też coraz bardziej temat czytania Biblii. Przyszli do mnie do domu Świadkowie Jehowy z propozycją zapisania się na kurs biblijny. Do tego Waldek wystartował z projektem SOWA, specjalnym sposobem czytania Pisma.

    Pomyślałem, że mogę trochę poczytać. Może nie codziennie, ale chociaż czasem. A dziś jest taka piękna pogoda. Bardzo zimno, leży śnieg, ale świeci przecudne słońce i jest sucho. Słowem – chce mi się żyć.

    Dlatego, póki jasno, zabieram się za czytanie. Miałem już kilka podejść do Biblii. Zakładam więc, że i to może nie być ostatnie, ale dziennik jest tak gruby, że starczy mi do końca życia.

    Dziennik czytania Biblii, 7 stycznia

    Niespodziewana zmiana życia

    W ciągu ostatnich kilku lat miałem niewiele obowiązków. Ilość czasu, jaki mogłem przeznaczyć na odpoczynek, nakazywała mi postrzegać moje życie jako nudne. Wręcz narzekałem na to, że nic nie robię i nic się nie dzieje.

    Aż tu nagle przychodzi rok 2024 i na początku lutego w moim dzienniku piszę tak:

    Nie wiem, do czego Bóg chce mnie użyć, ale idę w to.

    I pomodliłem się tymi słowami:

    Panie, mój Boże, cokolwiek dla mnie masz, proszę daj, bo wierzę, że jesteś dobry.

    A po tygodniu stało się to:

    Narzuciły mi się nowe obowiązki. Mam fuchę u babci. Sprzątam, robię zakupy, karmię koty i obowiązkowo muszę zjeść łososia i jajko. Pomagam też tacie gdy tego potrzebuje i jeżdżę z nim do szpitala.

    Jestem zadowolony, że robię coś pożytecznego. Uczę się służyć.

    Opatrzyłem to następującym komentarzem:

    Chciałem mieć dziewczynę, a sprzątam psie gówna w ogródku babci. Bóg to ma poczucie humoru, a przy tym jest mądry, zna człowieka i wie, co dla niego jest dobre.

    Cytaty z Dziennika czytania Biblii, 11 lutego

    Rok pod znakiem NFC

    Sprawą, która najbardziej w tym roku zaprzątała moją głowę był No Fear Camp. Śledziłem tę inicjatywę jeszcze zanim zaczęła się tak nazywać.

    Bardzo chciałem tam jechać. Ubzdurałem sobie rzeczy na temat tego obozu. Wkręciłem sobie jakieś znaki od Boga.

    I tak trwało to do 18 sierpnia, dnia poprzedzającego początek obozu. Nie byłem w stanie wtedy napisać do pamiętnika, więc zrobiłem nagranie. Zaczyna się tak:

    Przepraszam siebie samego z przyszłości za ten wpis, gdyż będzie on manifestacją moich żalów.

    Potem mówię, że były to najgówniańsze wakacje jakie miałem. Mówię, jak bardzo brakuje mi wyjazdu. Wyrażam to mniej-więcej tymi słowami:

    Chciałbym żeby moje życie było ciekawsze. Żeby nie składało się tylko ze sprzątania kuwet, podlewania kwiatków i pierdolenia kurwa mać wszystkiego… dobra, po prostu chciałbym żeby w te wakacje coś się jeszcze wydarzyło. Chciałbym pojechać gdzieś, gdzie nie będzie tych obowiązków, które ciągle gdzieś tu mam.

    Jest to dla mnie nowość, bo nigdy wcześniej nie odczuwałem potrzeby wyjazdu.

    Jest jeszcze ciekawa sprawa związana z tytułem tego rozdziału: „Rok pod znakiem NFC”. Taki skrót oznacza Not From Concentrate i jest napisany na butelkach z sokami, które są świeżo wyciśnięte, a nie zrobione z koncentratu.

    No Fear Camp zdecydowanie nie był z koncentratu.

    A co to oznacza w kontekście mojego roku przemian ’24? Pozostawię tu puste miejsce na interpretacje.

    Koncentrat z emocji

    Jakie emocje towarzyszyły mi w tym roku? Na pewno było ich dużo, ale dopiero teraz, gdy robię to podsumowanie, zauważyłem jak były skrajne.

    Najpierw, 7 stycznia, piszę, że jest piękna pogoda i że bardzo cieszę się życiem, by po czterech dniach wyznać, że uleciała mi cała radość życia i jestem przygnębiony, zmęczony i poirytowany.

    Potem, 31 marca piszę, że czuję się jakbym otrzymał „wszelkie duchowe błogosławieństwo nieba”, które nie trwało wiecznie, bo w maju piszę tak:

    Gdy szedłem dzisiaj do taty zrobić mu zastrzyk, zauważyłem, po raz kolejny, że jestem jakiś przygnębiony, skrzywiony ryj mam ponurością. Strasznie mnie to wpienia, zwłaszcza gdy sobie przypomnę, jaki byłem niedługo po nawróceniu.

    W drodze powrotnej minąłem dziecko. Zastanowiłem się „Czego mi brakuje żeby się takim stać?” Usłyszałem „Usiądź.” Usiadłem więc na murku. I wtedy mi się przypomniało, że mam napisać pamiętnik, bo bardzo dawno nic nie napisałem, a mam full nowych tematów.

    pamiętnik, 21 maja

    Wpis z 8 października zdradza, że:

    Przez ostatnich kilka dni byłem bardzo zadowolony z życia. Chwilami nawet szczęśliwy.

    Z kolei 7 listopada piszę tak:

    Od paru dni jestem drętwy i przygnębiony. A przecież nie zawsze tak było.

    Taki koncentrat z emocji. Gdyby porównać to jak się czuję teraz do stanu sprzed 12 miesięcy, to stwierdziłbym, że chyba przyczepiłem się do jakiejś rakiety i przeleciałem kawał świata. Jestem teraz w zupełnie innym miejscu, bo Bóg przeprowadził mnie przez zrozumienie conajmniej kilku ważnych spraw. A to doprowadziło do zwiększenia pokoju oraz nadziei i zaufania, że będzie dobrze. Nawet mam wpis na ten temat:

    Właśnie porzucam bycie człowiekiem strachu i zaczynam być człowiekiem nadziei. Taką mam nadzieję. Zamiast się bać, że nie będzie gdzie zaparkować, zamierzam mieć nadzieję, że jednak będzie. Zamiast bać się, że podjąłem głupią decyzję, mieć nadzieję, że jednak decyzja jest dobra. I tak dalej. Spodziewam się, że przyniesie to mojemu umysłowi dużo pokoju.

    pamiętnik, 10 czerwca

    Coś się jednak działo w tym roku

    Na początku tego wpisu napomknąłem, że:

    Byłem w Mogilnie, w Oćwiece, w Murowańcu, w Ostródzie, w Ustroniu.

    O moim wyjeździe na zimowy Odwyk Camp 2024 w Ustroniu napisałem osobną notkę. Tutaj powiem tylko tyle, że był i że uratował mnie przed totalną załamką, bo naprawdę potrzebowałem gdzieś wyjechać.

    O wyjeździe do Mogilna napisałem:

    To było tak. W czwartek nie wiedziałem, że gdzieś jadę. Dopiero po grupce Waldek powiedział, że mogę z nim jechać. Pojechałem więc. Był to piknik dla ludzi w wieku 14 – 30 lat. Na miejscu średnia wieku 15.

    Na nabożeństwie usiadłem w pierwszym rzędzie, bo inne miejsca były zajęte. Czułem się troszkę nie na miejscu. Potem były zabawy integracyjne. Zaczęły się od tańczenia Belgijki. Ja nie tańczyłem. Usiadłem gdzieś z boku i patrzyłem. Potem kolejne zabawy. Patrzyłem z boku i robiło mi się coraz bardziej smutno.

    W końcu smutek przeważył i wyszedłem poza teren ośrodka. Pochodziłem sobie trochę. Ukryłem się za budynkiem i wielokrotnie wyśpiewałem cicho:

    Zamknięte drzwi
    Nikt nie pojawi się
    Nikt nie zapuka do drzwi

    Nie znajdzie nas
    Kto by nas szukać chciał
    Nie będzie szukać nikt nas

    O wyjeździe do Oćwieki napisałem osobną notkę. Ale jej nigdy nie opublikowałem. Wklejam fragment:

    Byłem na wyjeździe. Jednodniowy wyjazd za miasto z ludźmi z różnych kościołów. W ładnym ośrodku były wykłady, śpiewanie, kawa, ciasto i grill. Były też gry i kajaki.

    Zauważyłem ze smutkiem, że nie mam ochoty popływać. A przecież lubię kajaki. Nie miałem też ochoty na gry. Nie socjalizowałem się z ludźmi. Generalnie było mi smutno i drętwo. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym zrobić z ludźmi.

    W pewnym momencie byłem świadkiem takiej sytuacji. Młoda dziewczyna wzięła piłkę i zaczęła samotnie grać w siatkę. Od razu przyszło mi do głowy żeby pójść i z nią zagrać. Nie zrobiłem tego jednak. Stałem jak baran i gapiłem się jak idiota. W końcu podszedł do niej ktoś inny i z nią zagrał.

    Potem było mi bardzo źle z powodu tego jak się zachowałem. Po powrocie do domu płakałem i przez trzy dni odchorowywałem ten mój idiotyzm. Doszedłem jednak do ważnych wniosków, więc wyjazd nie był stracony.

    O imprezie w Murowańcu mam niewiele zapisków.

    Zaczęło się od tego, że Betel zorganizował piknik w Murowańcu. Dopiero późnym popołudniem dowiedziałem się jaki jest dokładny adres. Pojechałem mimo wszystko.

    Na miejscu okazało się, że wydarzenie się kończy. Trochę pogadałem z Grażyną. Poznałem Danutę. Odwiozłem obie do domów. Danuta zaprosiła mnie na grupkę.

    Potem byłem na tej grupce i wydarzyło się kilka rzeczy, które by się nie wydarzyły, gdybym nie pojechał wtedy do Murowańca. Jednak żadna z nich nie miała w tym roku wielkich, ważnych i poważnych konsekwencji.

    W Ostródzie było tak:

    Waldek zaprosił mnie na uroczystość mianowania jego przyjaciela na pastora.

    Na miejscu było nabożeństwo. Trwało jakieś 3 godziny, ale przeżyłem to. Waldek miał też krótkie słowo wraz z prezentem dla nowego pastora.

    Po imprezie, Waldek zahaczył gdzieś o biskupa i przeczytał mu „Biblię ateisty”. Bardzo chciał kupić egzemplarz „Poezji bazgranej”. Chciałem mu dać za darmo, ale się uparł, więc rzekłem że ma dać 20 zł. Wziął tomik i poszedł po portfel.

    Później znalazł mnie gdzieś jedzącego obiad wraz z Waldkiem i innymi VIP-ami. Wręczył mi dwie broszury, wizytówkę oraz banknot, w którym z niedowierzaniem zidentyfikowałem 100 PLN.

    Poezja bazgrana

    Skoro już wyszedł ten temat, to wyjaśnię. Nazwałem tak tomik moich wierszy. Być może dlatego, że Ranko nazwała swoją płytę „Poezja brzdąkana”. A może dlatego, że w istocie pobazgrałem tam coś na marginesach, że niby są ilustracje.

    Zaczęło się od tego, że przypadkiem napisałem wiersz „Biblia ateisty”. Potem przypadkiem moja babcia go przeczytała. Gdy dowiedziała się, że mam więcej wierszy, chciała przeczytać wszystkie.

    Zaproponowała, że zasponsoruje mi wydanie tych wierszy, bo stwierdziła, że internet internetem, ale druk to druk.

    A ja stwierdziłem, że w takim razie trzeba to zrobić z sensem, a nie dać same literki na białym tle. Zrobiłem to w formie zeszytu z ilustracjami na marginesach. Dodałem też przepiękną okładkę, z której jestem bardzo dumny.

    Ciąg dalszy zmian

    Dzisiaj o 10:50 spokojnie czytałem Władcę Pierścieni, gdy zadzwoniła mama i powiedziała:

    „Przyjedź do szpitala w przeciągu godziny. Ja też przyjadę.”

    Zapytałem głupio:

    „Co się stało?”

    Jakbym nie wiedział.

    „Pożegnamy się z ojcem”

    Powiedziała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy on jeszcze żyje. Ale rozsądek kazał porzucić tę myśl.

    pamiętnik, 18 września

    Mój ojciec pożegnał się ze światem. Ja zmieniłem lokum. Zajmuję się jego kotami. Do dziś czuję się tutaj jak koczownik, ale coś mi mówi, że to jest moje miejsce.

    W tym roku zginęła również moja przyjaciółka. Ta, która na moje „nudzi mi się” napisane na Facebooku odpowiedziała „Przyjdź do kościoła”. Można więc powiedzieć, że to dzięki niej tu jestem. A Kościół zmienił w moim życiu dużo, dużo.

    Projekty chwilowo porzucone

    Jest kilka spraw, które zacząłem w tym roku i pozostawiłem niedokończone. Na przykład, zacząłem pisać książkę. Napisałem kawałek pierwszego rozdziału i nie dopisałem nic więcej.

    Miałem też współpracę z Pawłem, co robi stronę wszetecznik.pl. Pisałem dla niego kontynuacje mojego opowiadania o Kościele Wyzwolonych Penisów.

    Chciałem zrobić program, który ułatwiłby nam obsługę nabożeństw, ale wychodzi na to, że to nie jest dla mnie dobry czas na sprawy programistyczne.

    Różne sprawy

    Aga z Dominikiem nagrali serię świadectw. Ja też tam wystąpiłem. Gdy wyszło pierwsze, które było najmocniejsze, i należało do Marcina, włączyłem je sobie. Jednak po około 10 sekundach byłem zasmucony. W intro byli wszyscy, tylko kurde nie ja. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Dlaczego mnie tam nie ma? Czy jestem za brzydki? Czy się nie nadaję na YouTube?

    Spytałem Agę, dlaczego tak to zrobili. Okazało się, że po prostu nie było więcej miejsca do podkładu muzycznego, który był w intro. Dzięki temu przepracowałem mój pogląd na temat mojego wyglądu.

    pamiętnik, 21 maja

    Przechodzimy w KDK kurs „Kroki do wolności w Chrystusie”. Dzięki niemu przypomniało mi się, że w fundamentach, t.j. w piwnicy, mojego domu znajdują się książki o OBE. Strasznie mnie to wierciło, więc poszedłem i wywaliłem je na śmietnik. Poszły wszystkie książki Monroe i Sugiera, a także „Przebudzenie” Anthony’ego de Melo i Dalajlamy jakieś pierdoły o drodze do szczęścia. Czuję teraz ulgę, gdy myślę o tym, że tych książek już u mnie nie ma.

    pamiętnik, 21 maja

    Przemyślenia

    Przejrzałem się wczoraj w lustrze. Wyglądałem jak wariat w poczochranych włosach. Przypomniało mi się jak fajnie było robić wariackie rzeczy po nawróceniu się. Chcę tego więcej. Ale dziś u babci przyszła mi do głowy taka myśl:

    „Podobało ci się wariactwo, ale codzienna, męcząca praca już ci się nie podoba?”

    A przecież obie te rzeczy są od Boga.

    pamiętnik, 5 października

    Zastanawiam się od paru dni nad tym. Jak zaglądam w siebie, to widzę, że nie czuję nic. Wiem, że to niemożliwe. Zawsze się coś czuje. Tylko że u mnie to jest jakby gdzieś daleko. Z drugiej strony, ostatnio często płaczę. Czy można płakać nic nie czując? Więc chyba jednak czuję. Ale nie mam już takich jazd, jakie miałem jako nastolatek, że byłem super zdołowany:

    „O jejku, o jejku, nikt mnie nie lubi, nikt o mnie nie pamięta!”

    A potem jak mi ktoś powiedział „Cześć”, to pisałem notki o tym jak to jedno słowo potrafi zmienić wszystko.

    I ja myślę, że na tym polega bycie dorosłym. Na tym właśnie, że już się nie szaleje z byle powodu. Ale ja bym jednak chciał. Ja bym chciał czuć, że żyję. I faktycznie czasem mam takie fajne odczucia, a czasem jest mi smutno, na przykład wtedy, gdy wychodzimy z kościoła i każdy idzie w swoją stronę. Ale ogólnie jest równowaga. I mnie ona strasznie wkurza.

    pamiętnik, 1 listopada

    Tuż przed nowym rokiem

    Sylwestra spędziłem w kościele. Dziwne miejsce na imprezę, co nie? Ale okazało się, że było to najlepsze miejsce dla mnie wtedy. Losowaliśmy nagrody. Wylosowałem „Obiad na plebanii”. W tym momencie przyszło mi na myśl, że nic tutaj nie jest przypadkowe. Nie, żeby ktoś z ludzi coś knuł, nie. To był 100% przypadek, że to wylosowałem. Z tym, że przypadek to Duch Święty incognito.

    Dlatego ucieszyłem się bardzo, gdy później losowaliśmy cytaty z Biblii, które mają nam przyświecać w nowym roku i wylosowałem taki:

    … gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc. I będziecie moimi świadkami (…) aż po krańce ziemi.

    Dz. Ap. 1:8

    Ucieszyłem się dlatego, że ja wciąż myślę, że mam tego Ducha za mało. Wciąż jestem zwykłym chłopakiem. Ale jak dostanę tego Ducha, to będę Łukaszem na sterydach.

    Kolejna zabawa polegała na pisaniu sobie miłych rzeczy. Gdy tylko zobaczyłem, że Waldek przyniósł koperty z imionami, od razu wiedziałem, co będzie. Odeszły ode mnie wszelkie władze umysłowe. Pastor rozdał każdemu kopertę z jego imieniem. Podał nam też karteczki i długopisy.

    Zaczęliśmy pisać. Koperty poszły w ruch. Ja wciąż odrętwiały umysłowo, nie byłem w stanie nic wymyśleć. I właśnie wtedy, gdy czułem się kompletnie bezradnie, ktoś pisał o mnie: „Podziwiam twoją biegłość umysłu”.

    To taka mała ironia losu na samą końcówkę roku.

    Podsumowanko

    Doszedłem do miejsca w notce, gdzie trzeba to wszystko podsumować. Co mogę powiedzieć? Zmiany zaszły wielkie. Praca u babci, potem śmierć taty i przeprowadzka.

    Zmieniłem się w tym roku bardzo. Mimo tego, wciąż mam głód zmian. Wciąż pragnę, aby się zmieniało więcej. Wciąż biegnę do tego miejsca, do którego chcę dotrzeć. Wylosowany cytat daje nadzieję na to, że będzie to w tym roku.

    Żegnam więc rok przemian ’24 i wkraczam w rok ’25 z wiarą i z nadzieją na to, że będzie to w końcu rok przełomów.

    Post Scriptum

    Na obrazku wyróżniającym do tej notki widać, że jest kościół, i że słuchamy tam piosenek Ranko Ukulele. Szybko pstryknąłem fotkę, gdy dotarł do mnie ogrom kontrastu tej sceny.

    Widać też sznurki, za które ciągnęliśmy aby losować nagrody i kubeczki z numerkami, w których były one schowane.

  • Historia mojego życia
    Opublikowano w:

    Stoję sobie na ganku i rozmyślam o życiu. Dlaczego jest mi teraz tak źle? Dlaczego jestem przygnębiony i ponury? Dlaczego chce mi się płakać i dlaczego jestem zmęczony życiem nawet gdy nic nie robię? Czy Bóg tego chce?

    Dzieciństwo

    Moje życie wyglądało tak. Najpierw byłem dzieckiem. Lubiłem zadawać się ze starszymi ode mnie osobami. Podobno byłem bardzo dyplomatyczny. Zbierałem papierki z ziemi i wrzucałem do kosza. Bardzo mnie interesowało, co wolno a czego nie wolno. W parku uciekałem mamie i wołałem, że idę „leleko”. Czasem lądowałem w kącie z zadaniem przemyślenia swojego zachowania, przy czym to przemyślenie zawsze musiało się skończyć wnioskiem, że to ja coś źle zrobiłem.

    Byłem na koloniach. Jakiś traf chciał, że przydzielono mnie do starszych chłopaków. A oni palili. Bardzo mnie to martwiło, bo palenie jest niezdrowe. Chciałem im pomóc. Powiedziałem więc o tym wychowawczyni. Potem chłopaki mieli drakę i bardzo się chcieli dowiedzieć, kto ich wydał. Podejrzewali mnie, ale ja się zarzekałem, że to nie ja. Zamknęli mnie w ciemnym kiblu, a ja krzyczałem, że chcę wyjść. W końcu mnie wypuścili.

    Gimnazjum

    Potem byłem nastolatkiem. Pisałem bloga. Poznałem kilka dziewczyn z Katowic. Na oczy ich nie widziałem, ale zagadały do mnie przez gadu-gadu i tak się zaprzyjaźniliśmy. Miałem też kilkoro przyjaciół na podwórku i trochę ludzi, których lubiłem, w szkole. Ogólnie nie było źle.

    Liceum

    Zbliżył się czas żeby pójść do liceum. Dobrze wiedziałem, że nie będę miał tam żadnych przyjaciół. Klątwa, którą sam na siebie rzuciłem, spełniła się. Na przerwach siedziałem pod ścianą. Z nikim nie rozmawiałem. Ćwiczyłem widzenie aury.

    Po roku tych tortur przeprowadziłem się z rodzicami do innego miasta. Tam już było lepiej. Poznałem ludzi, z którymi spotykam się do dzisiaj. Był to okres, w którym byłem wciąż dość płodny w wiersze i inne przejawy twórczości. Współtworzyłem szkolną gazetkę. Była mało popularna, więc zrobiłem ulotki i plakaty.

    Bardzo mi się podobało, że jestem taki kreatywny. Czułem jednak, że to się nie bierze znikąd. Wiedziałem, że pomagają mi jakieś istoty duchowe. Powiedziałem im, że już nie chcę pomocy. Chcę zobaczyć, co potrafię zrobić sam z siebie.

    Studia

    Okazało się, że nie potrafię nic. Przestałem tworzyć cokolwiek. Poszedłem na studia. Tam okazało się, że jakoś nikt, poza paroma szaleńcami, nie chce się ze mną przyjaźnić. Prawdopodobnie byłem nieprzyjemnym typem, który nie wiedział nawet kiedy kogoś obraża, a jego ego sięgało kosmosu.

    Chyba ze dwa lata tak żyłem. Gdy wracałem do domu z uczelni, to byłem strasznie wypompowany, bo cały czas musiałem udawać, że jestem strasznie mądry. Dopiero po tym czasie poznałem w Internecie człowieka, który zaśpiewał „Balladę o PKP”, a przy okazji opowiadał o Bogu, którego zna osobiście.

    Euforia

    Więc sam też go poznałem. Oddałem mu swoje życie i przez kilka miesięcy czułem się jak w raju. Kontakt z Bogiem to bardzo fajna sprawa. Poznałem swój grzech. Zmieniłem się. Duch Boży był we mnie. Płynęły we mnie rzeki wody żywej.

    Porażka

    A potem BACH! Bez żadnego ostrzeżenia naszły mnie bluźniercze myśli na Boga. Męczyły mnie przez dwa tygodnie aż w końcu zaprowadziły mnie nad rzekę i powiedziały „skacz”. Skoczyłem. Gdy trafiłem do szpitala, czułem jak całe boże błogosławieństwo, którym byłem przepełniony, wycieka ze mnie jak woda z durszlaka.

    Czekanie w ciemności

    Wyszedłem ze szpitala. Wszystko zaczęło się normować. Byłem sobie takim zwykłym, małym człowieczkiem. Bez żadnych bajerów. Po prostu ja. I bardzo mi brakowało wody żywej i tego odbicia w lustrze, które krzyczało: „Ty żyjesz!”.

    Wiedziałem dobrze, że mam czekać. Sporą część tego czasu siedziałem na bezrobociu. Na początku usiłowałem pościć aby zmusić Boga do powrotu, jednak to on przez ludzi i sytuacje zmusił mnie abym przestał.

    Później została już tylko tęsknota. Zastanawiałem się, czy Bóg jeszcze mnie chce. Miałem jednak co jakiś czas takie dziwne przebłyski. Poczucia, przeczucia, znaki z nieba. One sprawiały, że miałem ochotę dalej żyć.

    Przebudzenie i znów czekanie

    Po kilku latach coś mnie tknęło i leżąc wieczorem w łóżku zadałem pytanie „Powiedzcie mi proszę chociaż, czy z moim życiem wszystko jest w porządku.” Kierowałem to wtedy do moich niefizycznych przyjaciół, ale myślę, że to Bóg odebrał tą modlitwę.

    Zaczęły dziać się rzeczy. Nie opiszę ich tutaj, bo cały ten blog jest ich opisem. Myślałem, że jestem już blisko, jednak Bóg powiedział mi wyraźnie „Czekaj”. Innym razem spytałem go, czego ode mnie oczekuje. Powiedział „Cierpliwości”. No to czekam.

    Przemyślenia

    Czekam i cierpię. A dlaczego o tym piszę? Dlatego, że tęsknię za tym czasem, gdy byłem naprawdę żywy, a przecież był to tylko ułamek mojego życia. Bardzo krótki czas. Może nawet nie rok. A większość to było cierpienie. Cierpienie w szkole, cierpienie na uczelni, cierpienie w domu i w szpitalu.

    Pytanie brzmiało „Czy Bóg tego chce?” Czy taki był plan? Czy miałem wskoczyć do tej rzeki?

    Od dawna jest to dla mnie jasne, że w okresie największego szczęścia, Bóg nadrabiał moje braki obecnością Ducha Świętego. To On był tym silnym we mnie. Jednak wiem, że Bóg chce abym był silny sam z siebie. Jest cała masa tematów, które muszę przepracować plus te, o których nie wiem, że muszę przepracować.

    Moim największym pragnieniem od wielu lat jest uczyć się. Pragnę poznawać i doświadczać. Penetrować świat duchowy, reguły życia i prawidła świata, również tego fizycznego.

    I tak się dzieje. Wierzę też, że gdy będę gotowy, przyjdzie do mnie z całą mocą Duch miłości i trzeźwego myślenia.

    Dociera do mnie po trochu, że skoro oddałem życie Bogu, a cierpię, to musi być w tym jakiś sens. Musi to być jego wola. Bo przecież, dobre wziąłem, więc dlaczego mam nie wziąć codziennej depresji. Bóg wyciska ze mnie coś takim postępowaniem. Tym razem wycisnął tę notkę. Mam nadzieję, że ci się podobała.

  • Wszystko się zgadza
    Opublikowano w:

    Jak byłem mały, to pisałem swojego bloga i byłem zadowolony, że mam wenę. Później wena odeszła. Ilustrują to wiersze z wpisu Wena i literatura oraz Na prawdę mam wymyślać tytuł?. Ale jest jedna rzecz, której nigdy nikomu nie mówiłem.

    Zacząłem zauważać, że nie mam wpływu na to, czy wpadnę na pomysł, czy nie. Chciałem być samodzielny. Chciałem sam wymyślać rzeczy bez żadnej pomocy. Wyraziłem wtedy intencję „Nie pomagajcie mi. Chcę być sam”.

    Jakiś czas później napisałem wpis Jak zawisnąć w próżni, która otacza od wewnątrz. Był to mój koniec.

    I dowiedziałem się tego, co chciałem wiedzieć: czy mogę sam wpaść na pomysł. Nie, nie mogę. Pokazują to trzy lata. Trzy najgorsze lata w moim życiu: od 2008 do 2011. Nie tylko nic wtedy nie pisałem ale moje życie zamieniło się w szambo.

    Teraz jestem chrześcijaninem i czytam Biblię. I trafiłem na fragment:

    Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.

    Ewangelia Jana, rozdział 15, wersety 4, 5

    Wszystko się zgadza.

  • Po 5 latach – szpital w Bydgoszczy
    Opublikowano w:

    W końcu przyszedł dzień, że w szpitalu w Bydgoszczy zwolniło się miejsce. Moja mama zabiegała o przeniesienie mnie i w końcu mnie przenieśli. Dzięki temu nie musiała już dłużej jeździć na trasie Bydgoszcz – Świecie, a ja mogłem wychodzić z rodziną na przepustki.

    Była tam jedna Karolina. Gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy, było to na obiedzie, pomyślałem, że to obrzydliwe, co ciemne moce mogą zrobić z dziewczyną. Zamiast jeść, siedziała wpatrzona w przestrzeń. Memłała w buzi kawałek kanapki. Cerę miała siną. Pewnego razu zajrzałem na salę dziewczyn. Wywiązała się rozmowa o Bogu. Spytałem Karolinę, czy wierzy, że Bóg może ją uzdrowić. Powiedziała, że tak. „To bądź zdrowa” – rzekłem. Bardzo się ucieszyła i powiedziała „dziękuję”. Potem zaczęły śpiewać jakąś piosenkę o Maryi. Chciałem jakoś naprowadzić je na właściwy kierunek. Spytałem, czy znają jakąś piosenkę o Bogu, a w końcu sam zacząłem śpiewać „Idzie mój Pan”.

    Od tamtego czasu Karolina zaczęła mnie nazywać swoim aniołem. Moje stosunki z nią bardzo się zacieśniły. Często przychodziła na naszą salę, wchodziła do mojego łóżka i przytulała się. Brała moją rękę i kładła na swoje piersi. Chodziliśmy po korytarzu trzymając się za ręce. Porozumiewałem się z nią głównie dotykiem i gestami.

    Pewnego razu, gdy wieczorem leżałem w łóżku, coś mnie naszło. Rozebrałem się do naga i tak leżałem. Potem wyszedłem na korytarz i zacząłem iść. Gdy przeszedłem koło dyżurki pielęgniarek, zauważył mnie pielęgniarz i odprowadził do łóżka. Spytał, dlaczego to zrobiłem. Odpowiedziałem, że chciałem zobaczyć jak ludzie zareagują. Później gdy rozmawiałem o tym wydarzeniu z moją prowadzącą lekarką, ona również zapytała, dlaczego. Powiedziałem, że irytuje mnie to, jak traktuje się Karolinę. Ciągle każą jej ścielić łóżko, albo zakładać papcie podczas gdy ona ma dużo większy problem. „Jaki?” – spytała. „Taki, że ma mentalność trzylatka” – odpowiedziałem.

    Coś mi się stało. Leżałem w łóżku i się nie ruszałem. Całkiem znieruchomiałem. Nie poruszyłem się nawet, gdy przyszła do mnie Karolina. Od tego czasu już więcej nie chciała się ze mną widzieć. Dałem ciała jako anioł stróż. Nie poszedłem na obiad i nie poszedłem na wieczorne leki. Wtedy przyszły do mnie pielęgniarki, żeby zaaplikować mi doustnie moje lekarstwa. Wiedziałem, że powinienem połknąć, ale wyplułem. Wtedy zaprowadziły mnie do zabiegowego i dały zastrzyki. Zacząłem rozmawiać z jedną z pielęgniarek. Powiedziałem, że ja robię to, co uważam za słuszne, a ona już trzy razy dała mi zastrzyk. Odrzekła, że musiała, że takie polecenie ordynatora. „No tak, jak ordynator kazał, to już trzeba” – odrzekłem z ironią. Rozmowa zeszła na Boga. Powiedziałem jej, że jak ktoś raz się zadeklaruje, że jest przyjacielem Jezusa, to On już zawsze będzie tę osobę traktował jak przyjaciela. Potem pokazałem jej Darka Sugiera. Włączyła na telefonie filmik z YouTube. Jakiś nowy, co sam go jeszcze nie widziałem. Sugier mówił w nim o buncie aniołów, który nastąpi w czasach ostatecznych. „Aniołowie, kurwa, zdradzą” – powiedział.

    Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Jedyny niewybaczalny grzech to bluźnierstwo przeciw duchowi świętemu. W innym miejscu jest napisane, że szatan zwiedzie nawet wybranych i że będzie miał moc żeby zwyciężać świętych. Te trzy rzeczy połączyły się w mojej głowie i wyszło coś takiego: Zwiedzenie chrześcijanina polega na tym żeby go przekonać do bluźnienia przeciwko duchowi świętemu, a będzie to możliwe tylko dlatego, że aniołowie zdradzą.

    Następnego dnia, jak co dzień, przyszła do mnie mama. Powiedziałem jej, że już jej nie chce i że ma sobie pójść. Jednak ona nie odeszła. „Idź precz” – powiedziałem. Dlaczego to zrobiłem? Coś mi się w głowie poprzestawiało. Mógłbym powiedzieć, że zostałem zwiedziony przez szatana. Przez to wydarzenie posiwiały mi brwi, ale na szczęście nasze relacje powoli się odnowiły.

    Te wszystkie przeżycia doprowadziły mnie do wniosku, że w szpitalu panuje tylko jedna zasada: musisz brać leki. Jak chcesz, możesz macać sobie koleżankę, możesz nie jeść obiadu, możesz chodzić nago po korytarzu. Ale leki brać musisz.

    W końcu przyszedł dzień wypisu. Przez pięć lat czekałem żeby w końcu coś się stało w moim życiu. Minęło pięć lat, odkąd miałem jakiś kontakt z Bogiem. I nie podoba mi się, że teraz, kiedy w końcu wydarzyło się coś ciekawego, znowu trafiłem do szpitala. Jeśli Bóg nie zrobi jakiegoś cudu, to będę musiał brać leki do końca życia. I to też mi się bardzo nie podoba.

    Co mi to wszystko dało? Czym się różni ja przed nowo-narodzeniem od ja po nowo-narodzeniu? Dwie sprawy. Po pierwsze, moje myśli stały się bardziej subtelne. Po drugie, nie mam już bluźnierczych myśli na Boga. A co będzie dalej? Tego nie wiem. Ale mam nadzieję, że cokolwiek się stanie, Bóg będzie ze mną.

  • Po 5 latach – Świecie
    Opublikowano w:

    Niestety nie stał się żaden wypadek, a ja dojechałem do Świecia. Chyba nie mogę powiedzieć, że mam nudne życie. W końcu mało kto jechał w karetce na sygnale przywiązany pasami do łóżka. Gdy byłem już na miejscu, pani mnie spytała, czy wyrażam zgodę na leczenie szpitalne. Okazało się jednak, że czy wyrażę, czy nie wyrażę, oni i tak mnie tu wsadzą, tylko że jak nie wyrażę, to później sąd orzeknie, czy moje zatrzymanie w szpitalu było zasadne. Było to dla mnie niewielkie pocieszenie, zwłaszcza że cały czas miałem nadzieję, że dojadę do Katowic do Huberta.

    Teraz jeszcze tylko kilka formalności. Spytali mnie jak się nazywam, gdzie jestem i jaką mamy datę. Wzięli buty, dali papcie i wysłali na salę. Pierwsze, co zrobiłem, to rozczęstowałem swoje słodycze pomiędzy pacjentów z mojej sali i pogadałem trochę z nimi. Co było dalej, nie opiszę po kolei, ale kilka wydarzeń, które pamiętam, zanotuję.

    Lubiłem szpitalne jedzenie. Jednak pewnego dnia mi się odwidziało i stwierdziłem, że to żarcie jest robione z pogardą dla pacjentów. Odmawiałem jedzenia tego świństwa. Mama przywoziła mi domowe obiady. Pewnego razu, gdy wychodziłem z łazienki, zaczepiłem panią sprzątaczkę i spytałem czy jada posiłki poświęcone obcym bogom. Stwierdziliśmy, że jedzenie to jedzenie i że nie ma znaczenia, komu zostało poświęcone. „I tylko dlatego będę jadł te posiłki” – powiedziałem na odchodnym.

    Było tam dwóch chłopaków. Marek i Sebastian. Nie wiem, czy dobrze pamiętam imiona. Trzymaliśmy się razem. Graliśmy w chińczyka i w szachy. Sebastian się woził, tzn. chodził jakby miał arbuzy pod pachami. Kiedyś spytałem Marka, czy gra w piłkę z Jezusem. Zdziwił się i spytał, dlaczego tak mu powiedziałem. Odrzekłem, że tak mi przyszło do głowy. Innym razem graliśmy w szachy. Zauważyłem, że pionki ułożyły się symetrycznie. Zwróciłem na to uwagę i temat zszedł na film symetria. Kiedy indziej przyszła do szpitala matka Sebastiana. Powiedziałem jej, że to dobry chłopak. Chyba tego potrzebowała.

    Ktoś mi przyniósł moje słuchawki i odtwarzacz mp3 mojego brata z nagranymi utworami, które poleciłem nagrać. A leżał koło mnie chłopak z domu pomocy społecznej. Pewnego razu pożyczyłem mu ten sprzęt. Chciałem mu go dać na stałe, więc zadzwoniłem do brata, żeby spytać, czy on ma taki sam stosunek do tego odtwarzacza jak ja do swojego, czyli że i tak go nie używam i mogę go komuś dać, a w ogóle to teraz muzyki słucham na telefonie. Niestety brat nie odbierał. Mimo tego, dałem chłopakowi sprzęt. Potem było mi głupio oznajmić to bratu i do dziś mi wstyd, że tak zrobiłem.

    Szpital psychiatryczny to pole do popisu dla egzorcystów. Dwa razy próbowałem wyrzucić z kogoś demona. Raz z chłopaka z DPS-u – nic się wtedy nie stało. Drugi raz z jakiegoś faceta. Demon nie chciał wyjść. Zacząłem naciskać. W końcu facet krzyknął „Siostro! On mnie zaczepia!” i dostałem zastrzyk. Tak się skończyła moja przygoda z demonami. Stwierdziłem później, że poniosłem porażkę, ponieważ ci ludzie nie chcieli rozstać się z ciemnymi mocami.

    Pewnego razu coś mnie natchnęło i napisałem na kartce mniej-więcej coś takiego: „Była sobie pielęgniarka. W głębi ducha była dobra. Jednak zabijała tą swoją dobroć każdym wydanym pacjentowi rozkazem”. Wyszedłem na korytarz i wsunąłem tą karteczkę do pokoju pielęgniarek przez szparę między drzwiami a podłogą. Później oskarżyły kogoś innego o to, że wypisuje głupie liściki.

  • Po 5 latach – w drodze do Świecia
    Opublikowano w:

    W końcu doszło do tego, że jadąc do pracy zboczyłem z drogi. Poczułem, że po tym wszystkim, co przeżyłem, nie mogę tak po prostu pojechać do pracy i żyć dalej jak normalny człowiek. Pojechałem więc na Szczecin. Dlaczego na Szczecin? Bo spojrzałem na drogowskaz i akurat Szczecin rzucił mi się w oczy. Skręciłem więc na Rondzie Kujawskim i pojechałem na Szczecin. Czułem wtedy, że mi ciąży wszystko, co mam. Chciałem być wolny. Wyrzuciłem z samochodu plecak, w którym miałem: telefon, dokumenty, portfel i pieniądze. Następnie zaparkowałem na poboczu, powyrzucałem z samochodu wszystkie rzeczy, czyli płyty CD i jakieś papiery i dalej poszedłem pieszo. Naprawdę nie wiem, jak chciałem dojść do Szczecina na pieszo. Zwłaszcza, że zdjąłem bluzę i buty. Ale czemu Szczecin – nurtowało mnie pytanie – i doszedłem do wniosku, że Szczecin jest bez sensu i że od teraz idę do Huberta do Katowic. Tak więc powtarzałem jak mantra: Hubert Sebesta, Katowice. I wierzyłem święcie, że Bóg jakoś mnie do tego Huberta zaprowadzi, mimo że nie miałem samochodu ani butów. Niestety historia skończyła się dość prozaicznie. Przyjechała policja, przyjechała karetka i zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego. Z resztą, wcale im się nie dziwię. A gdy przyjechała policja, to było mniej-więcej tak:

    – Dzień dobry, co pan tu sobie tak spaceruje?
    – Dzień dobry. A, do Katowic idę do Huberta.
    – Tak bez butów? A jak się pan nazywa?
    – No, teraz to ja już nie wiem.
    – To jak się pan nazywał wcześniej?
    – Łukasz Wierzbicki.
    – No to panie Łukaszu, zapraszam do radiowozu.

    Próbowałem im wyperswadować, żeby mnie wypuścili. Rozmawialiśmy też trochę bardziej ogólnie, jak tam ich żony i dzieci. Później rozmowa zeszła na odwyk camp, to ich zaprosiłem. W końcu przyjechało wsparcie. Pan wsparcie nie był już tak uprzejmy. Próbowałem mu wytłumaczyć, że przyczyna zatrzymania i podstawa prawna, ale on tylko założył mi kajdanki i zaprowadził do karetki.

    W końcu dojechaliśmy do szpitala. Wprowadzili mnie do jakiejś poczekalni. Byli tam też moja mama, tata, dziadek i jakiś Ukrainiec, którego bolała głowa. W pewnym momencie zacząłem rozmawiać z tatą. Przeprosiłem go za to, że kiedyś nazwałem go skurwielem. Wytłumaczyłem mu, że chodziło mi o to, że on często był niesprawiedliwy w tym, co mówił i przeprosiłem za katastrofalny brak precyzji.

    Potem stało się tak, że zostaliśmy tylko ja, dziadek i ten Ukrainiec. Podszedłem do niego, nałożyłem ręce i powiedziałem „bądź zdrowy”. On jednak nie rozumiał, bo nie mówił po polsku. Spytałem więc dziadka, który zna rosyjski, jak to powiedzieć w jego języku. Gdy dziadek mi powiedział, powtórzyłem to Ukraińcowi. Spytałem też dziadka, jak po rosyjsku jest „Jezus Cię kocha”, ale nie chciał mi powiedzieć, gdyż dziadek jest ateistą.

    Później robiłem różne cyrki. Ściągałem z łóżek koce, deptałem je butami i patrząc na ochroniarza mówiłem „kochasz te szmaty, co?”. Krzyczałem też, że ja tu jestem u siebie, ponieważ Jezus wszędzie jest u siebie, a ja czułem się wtedy jak Jezus, albo jego posłaniec.

    W końcu wzięli mnie do pomieszczenia zaaplikować zastrzyk. Nie obyło się bez cyrków. Najpierw rozbierałem się przeraźliwie powoli i składałem dokładnie swoje ubrania. Później próbowałem zawstydzić pielęgniarza sugerując, że jest gejem. W międzyczasie wszedł Ukrainiec i powiedział, że już go nie boli głowa. Na to ja stwierdziłem, że pacjenta już nie boli głowa, ponieważ usłyszał w swoim języku, że jest zdrowy. Wszyscy mnie wyśmiali.

    Położyli mnie na plecach na łóżko i przywiązali pasami. Zapakowali w karetkę i zawieźli do Świecia. Gdy tak jechałem wewnątrz ciemnej karetki, wciąż miałem nadzieję, że dojadę do Huberta do Katowic i zastanawiałem się, jaki cud zrobi Bóg żeby mnie uratować. Czy spowoduje jakiś wypadek, a ja ucieknę?

  • Po 5 latach – nowo narodzony
    Opublikowano w:

    13 kwietnia 2015 roku narodziłem się na nowo. A mówiąc ściśle, przeszedłem przez serię takich przeżyć duchowych, które gdybym miał nazwać, to nazwałbym właśnie tak. Co prawda wiem, jak tę sytuację nazywa moja rodzina: to jest nawrót choroby. Jednak dla mnie, to co odczuwam wewnętrznie, to jest właśnie narodzenie się na nowo.

    Prawdę mówiąc, te wydarzenia trwały dłużej niż jeden dzień i trudno powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpił poród. Można je jednak podzielić na te przed trafieniem do szpitala i te po. Nie opiszę tutaj wszystkiego, gdyż nie sposób opisać wszystko. Jednak spiszę kilka faktów.

    Zaczęło się od tego, że spóźniłem się do pracy. W zasadzie, gdyby mnie obserwował ktoś uważny, mógłby już wtedy stwierdzić znamiona choroby i przepisać odpowiednie leki. Ale jak się spóźniłeś, spytasz. Otóż wstałem rano z budzikiem. Umyłem się, zjadłem śniadanie i usiadłem. I jak usiadłem tak siedziałem. Myślałem, że tak właśnie powinienem postąpić. Przesiedziałam tak z godzinę. Wydawało mi się, że to Bóg mnie trzyma. W każdym razie, nie mogłem się ruszyć. No dobra, może i mogłem, ale nie chciałem. Wiedziałem, że właśnie się spóźniam do pracy. Przerażało mnie to i fascynowało jednocześnie. Zaczęły się telefony. Najpierw szefowa, potem szef. W pewnym momencie wyrwałem się z transu i odebrałem telefon. Dzwonił szef. Pytał, czy zaspałem. Powiedziałem, że nie, że obudziłem się jak trzeba, ale nie wyszedłem. Jadąc do pracy zastanawiałem się, jak ja się z tego teraz wytłumaczę i stwierdziłem w końcu, że to całe przedsięwzięcie, to nie była na pewno sprawka Boga, bo gdyby była, to nie musiałbym nikogo okłamywać. Dojechałem do pracy. Powiedziałem szefowej, że zaspałem. Nikt mnie później nie wypytywał o tę sprzeczność zeznań.

    Innym razem siedziałem sobie w pracy. Coś mnie cały czas męczyło. W końcu wykrzyknąłem „Idź precz szatanie!”. Nie było to łatwe, gdyż obok mnie siedziała koleżanka, a u góry szef z szefową. Trochę trwało zanim przezwyciężyłem strach, jednak w końcu to zrobiłem. Ludzie stwierdzili, że to taki dzień i że oni też się tak czują. Wyszedłem na dwór z psem. W tedy po raz pierwszy naprawdę szczerze, z głębi serca, modliłem się na głos.

    Byłem raz w domu u rodziców i rozmawiałem z tatą. W zasadzie, to ja zwykle nie rozmawiam z tatą, ale wtedy nastąpił wyjątek. Mówiliśmy o jego pracy. On twierdził, że jego szefostwo utrzymuje, że ludzie źle pracują. I choć wszyscy wiedzą, że pracują dobrze, to szefostwo ciągle twierdzi, że pracują źle, bo gdyby przyznali, że pracują dobrze, to musieli by dać im podwyżki. Może nie oddałem tego teraz zbyt wiernie, ale jak to wtedy usłyszałem, to tak mną wstrząsnęła logiczna sprzeczność jego twierdzeń, że się popłakałem. Okazało się, że tata jest nieszczęśliwy dlatego, że wszyscy mu wmawiają, że źle pracuje, chociaż wszyscy wiedzą, że pracuje dobrze.

    Pamiętam też kilka mniejszych wydarzeń. Na przykład, wracałem rowerem od rodziców do domu i płakałem jak bóbr. Pół osiedla mnie słyszało. Płakałem, bo ja pójdę do nieba, a moja rodzina do piekła. Pamiętam dyskusję z Bogiem. Mówię: może jest chociaż odrobina szansy… może chociaż cień skrawka odrobiny szansy, że pójdą do nieba. A potem: to nie jest statystyka, to nie jest statystyka, powtarzałem – bo zrozumiałem, że na pewnym poziomie rozumowania to, ile ludzi trafi do nieba, to jest właśnie statystyka.

    Inne mniejsze wydarzenie polegało na tym, że patrzyłem przez okno i pojąłem, że tu wszystko ma być nowe. Wszystko będzie nowe, począwszy ode mnie, od mojego mieszkania, aż po cały świat. Wszystko będzie nowe. Ale na razie nie jest i musimy się wszyscy męczyć.

  • Po 5 latach – prolog
    Opublikowano w:

    Pacjent, lat 26, przekazany ze Szpitala w Świeciu, gdzie był przyjęty 13 IV 2015 po tym, jak na trasie Bydgoszcz – Szczecin porzucił samochód, a następnie po kolei wyrzucał telefon, portfel oraz ubranie, a w rozmowie telefonicznej powiedział matce, że „prowadzi go Bóg, a jego celem jest Bóg, raj i niebo”. Wcześniej hospitalizowany 1x w tutejszej Klinice Psychiatrii około 5 lat temu (brak dokumentacji). Wówczas wszedł do rzeki za namową głosów, jednak zaprzecza, by była to próba suicydalna, rozpoznano schizofrenię, przez 4 lata brał leki, rok temu decyzją lekarza psychiatry odstawiono je, trudno jednak ustalić, kiedy doszło do pogorszenia stanu psychicznego pacjenta.

  • Dlaczego A-lict
    Opublikowano w:

    Czyli historia mojej ksywki.

    Najpierw nazywałem się Derelict. A Dlaczego akurat tak?

    Otóż kiedyś, jak miałem jakieś 14 – 15 lat, Często miewałem doła… Albo cały czas miałem doła, nie pamiętam. W każdym razie, żeby lepiej zobrazować mój ówczesny stan psychiczny, przytoczę tu jeden z wierszy, jakie wtedy napisałem.

    Na dworze już ciemno,
    Chmury słońce zasłoniły,
    Nikogo teraz nie ma ze mną,
    Nikt nie powie mi „Mój miły”,

    Czuję wilgoć, czuję krople,
    Czuję coś na mym ramieniu,
    Całe ciało mam już mokre,
    Nie wiem jednak ciągle czemu,

    Wtedy lustro zobaczyłem,
    A w nim twarz mi dobrze znaną,
    Wszystkie rysy już z niej zmyłem,
    Łez potokiem dzisiaj rano…

    Pewnego dnia pojechałem do dziadka. A dziadek ma dużo książek. I wśród nich znalazłem słownik łacińsko-polski. Postanowiłem, że wymyślę sobe ksywkę. A, że prawdopodobnie miałem wtedy doła, to znalazłem słowo, które, jak sądziłem, najlepiej mnie opisuje: res derelicta – rzecz opuszczona, porzucona, zaniedbana. I tak powstała moja pierwsza ksywka.

    Później nazywałem się A-lict. Dlaczego?

    Otóż kilka lat później, nie miałem już takiego doła. Prawdopodobnie częściej się śmiałem i miałem ogólnie lepszy humor. Zobrazuję to wierszem z tamtego okresu.

    Drodzy ludzie, może nie wiecie,
    Lecz się dziwne dzieją rzeczy na świecie.
    Nie będę owijał, okrążał,
    Szybko powiem, do czego zdążam.

    Mianowicie: wczoraj o dziewiątej rano,
    Zalałem herbatę wodą gotowaną.
    I tego ważnego faktu nie ominę,
    Że z lodówki wyjąłem cytrynę.

    I choć cytryna nie jest dziwna,
    To przedziwna rzecz wynikła,
    Bo gdy już tą cytrynę sparzyłem,
    Umyłem, wytarłem i przekroiłem,

    To śmiechem diabelskim się zaniosłem,
    Na wysokość oczu ją podniosłem,
    I mówię do niej takie słowa:
    O cytryno! Ty mi się nie schowasz,

    Nie uciekniesz mi, nie znikniesz.
    Ja cię do herbaty wcisnę.
    I choć masz pestki, wiem to,
    To przyprawą będziesz przednią.

    Zużyję cię, wymnę, wyduszę,
    A potem do śmieci cię wyrzucę,
    Bo ja najlepszy jestem właśnie w tym,
    Tak, to ja jestem władcą cytryn!

    Ha Ha Ha, Ha Ha Ha Ha Ha!!!

    Stwierdziłem, że ksywka już do mnie nie pasuje. Któregoś dnia w przypływie radości postanowiłem zanegować swoją ksywkę. I tak powstał A-Derelict-A. To drugie „A” to dla symetrii. Jednak nieco później zauważyłem, że mój nick jest ciut za długi i przydało by się go skrócić. No, to proszę bardzo. Proste działanie: (A-Derelict) – Dere = A-lict

    Teraz nazywam się Aliktus. Dlaczego tak?

    A bo kiedyś grałem w cywilizację i stwierdziłem, że lepiej niż „wódz A-lict” brzmi „wódz Aliktus”

    Teraz używam na przemian A-licta i Aliktusa. Aliktusa używam zazwyczaj tam, gdzie nie można pisać myślników.

    Martin 2011-11-29

    O jaaa! Fajna ta historia. Lubię takie.
    I wierszyk o cytrynie mnie zafascynował. Aż mi się zachciało coś podobnego napisać teraz.

    Christopher 2011-11-29

    dobre

    Agnieszka 2011-12-18

    Ojej, jakie smutne..Mam nadzieję, że teraz nie ma już takich stanów.Pozdrowionka

  • Szpital
    Opublikowano w:

    Dawno nic nie pisałem, więc wrzucam kolejną część swojej opowieści.

    Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego wieczora siedziałem sobie przy komputerze i nagle naszły mnie bluźniercze myśli na Boga. Myśli wstrętne i niedobre. Były tak intensywne, że gdy parę minut później wyszedłem z psem na spacer, to szedłem skulony i obkurczony. Ktoś w mojej głowie powiedział mi: „odpłacisz mi za każde wyzwisko”. Te myśli męczyły mnie przez tydzień.

    W trakcie tego tygodnia doświadczałem wielu rzeczy. Jedną z nich, którą pamietam, była wizja mrowiska. Wielkiego mrowiska, obok którego był kawałek lasu, a wszystko to otoczone szybą, niczym akwarium. Nad tym akwarium stoi Bóg i pilnuje swoje mrówki.

    Inna wizja była taka. Widziałem wielką kulę światła. Ta kula to Bóg. A ja jestem malutką świetlną kuleczką. I im bliżej jestem wielkiej kuli, tym lepiej. A oddzielenie od tej kuli oznacza śmierć.

    Innym razem zrozumiałem, że Jezus zabierze do nieba swoich przyjaciół. Tam będzie wielka uczta. Jak więc może być, żebym ja tam trafił, skoro ja nie mogę powstrzymać się od bluźnienia w myślach na niego. Co bym zrobił, gdybym trafił na tą ucztę? Porozbijał talerze, zwyzywał go i napluł mu w twarz? (Teraz wiem, że bym tak nie zrobił, ale wtedy nie myślałem normalnie).

    Pewnego razu było tak. Prosiłem Boga, by coś zrobił z tymi moimi bluźnierczymi myślami. Wtedy poszedłem nad rzekę. Myślałem, że to Bóg do mnie mówi. Powiedział „skacz”. „Czy na pewno?” spytałem, „chwila, muszę się nad tym zastanowić”. „Skacz” – mówi. „Ale czy na pewno?” – pytam. „Spytaj mnie o to jeszcze raz” – odpowiada. „Kurcze, ale się wkurzył” pomyślałem. I wskoczyłem do rzeki.

    Gdy wróciłem przemoczony do domu, najpierw nie czułem nic. Wiedziałem, że pójdę do piekła, że jestem stracony – czułem to wyraźnie. Ale najgorsze było to, że nic mnie to nie obchodziło. Powiedziałem to mamie i bratu. Rozpłakali się. A ja nie czułem nic. Nic mnie nie obchodziło, że płaczą. Byłem obok nich, ale nie byłem z nimi. Później zacząłem czuć potworne męczarnie. Wiłem się na łóżku, wyłem i jęczałem. I wiedziałem, że to będzie trwać całą wieczność, że już nic mi nie pomoże. Mówiłem do swojej rodziny: „patrzcie, jak wygląda piekło”. Dowiedziałem się wtedy, że Bóg może zrobić ze mną co tylko zechce. Że to, że piszę sobie teraz notkę, to jest tylko Jego dobra wola, bo równie dobrze mógłby znowu uraczyć mnie tymi męczarniami. Dowiedziałem się, że nic, dosłownie nic mi nie pomoże, jak Bóg się na mnie zaweźmie. Wtedy właśnie mama zadzwoniła po znajomego psychiatrę.

    I tak trafiłem na oddział psychoz szpitala psychiatrycznego w Bydgoszczy.

    P.S. Jak ktoś ma jakąś koncepcję, co to było to, co przeżyłem, albo dlaczego tak się stało, albo skąd się biorą bluźniercze myśli, to chętnie poczytam.

    Mariusz 2011-03-31

    zbyt powaznie traktujesz swoje wlasne mysli. ten glos w glowie to twoj wlasny mozg, organ bialkowy ktory zgnije. trzeba nauczyc sie go olewac, te mysli traktowac mniej powaznie a nie rob z nich glos Boga. … mozg sluzy do rozwiazywania problemow …wiec jak nie masz pomyslu jak go uzyc i znow wygeneruje mysl by skoczyc do wody albo zgwalcic koze to zamiast go sluchac lepiej rozwiaz np krzyzowke albo sudoku…albo wypelnij pita, .albo skonstruuj pojazd kosmiczny czy inny rower do tego sie mozg nadaje.. to narzedzie stworzone do konkretnych celow nie Bog!!!

    hydroxygen 2011-04-01

    zgadzam się z Mariuszem, Bóg Bogiem a myśli myślami i jak „Bóg” powie Ci skacz z wieżowca to skoczysz? Myślę że Bóg nie poprosi o coś co jest sprzeczne z Biblią a poza tym zawsze jak Cię takie coś nachodzi – pomódl się i żądaj wyraźnego znaku

    pozdrawiam

    Agnieszka 2011-04-05

    Wiesz co..Rozpatrzyłabym tę sprawę tak.Po pierwsze, to Cię nie widzę, nie mam z Tobą żadnego kontaktu oprócz tego w formie pisemnej i nie mogę z Tobą pogadać a internetowe doradzanie bez potrzebnych danych i rozmowy nie jest najlepszym sposobem.Niestey:(Nie będę tutaj snuła hipotez odnośnie diagnozy etc. Studiuję psychologię więc się jednak trochę poczuwam do odpowiedzi. Wydaje mi się,że reakcja mamy była tutaj uzasadniona i dobrze,że podjęła pewne kroki. Słyszenie głosów to mogą być tylko halucynacje i ciekawa jestem jak Twój organizm zareagowałby po zastosownych lekach.Powinny zostać przytłumione. No zobaczymy. Podaję Ci swój adres mailowy(nieformalny) jeśli będziesz chciał skorzystać czy coś tam napisać to wal jak w dym.Zawsze spróbuję pomóc babajaga89@gmail.com Życzę wszystkiego dobrego,dużo siły.Pozdrawiam.

    johny 2011-04-05

    ja miałem podobny problem do Twojego.Myśli te miałem w szkole podstawowej jeszcze i z Twojego opisu wnioskuje ,że Ty chyba też byłeś w dość młodym wieku.U mnie problem z myślami tymi pojawiał się zwłaszcza w sytuacjach silnego stresu.Obwinianie samego siebie za te myśli tylko pogarsza sprawę.Moim zdaniem na początek dobrze jest słuchać odwyku pozwala to nabrać dystansu do otaczającej nas rzeczywistości .Oczywiście każdy przypadek może być inny i wymagać innych środków zaradczych.Tak jak już wspomniałem dla mnie słuchanie odwyku pomaga się nieraz zrelaksować i popatrzyć z dystansem na świat…

    zuux 2011-07-23

    Kiedy mi zdarzają się „chore myśli”, to traktuję to jak karę za to czym kiedyś karmiłem swój mózg i wyobraźnię – mówię sobie „teraz musisz odpokutować” i to mi pomaga.

    Krzysztof 2012-07-03

    A ja mam pytanie. Ale najpierw daj znać, proszę, czy nadal czytasz komentarze tutaj, pomimo starości tego wpisu.

×