„Niby pod prąd poginam. Ale czy to przekora jeszcze, czy już rutyna?”
Łona

droga

  • Co o sobie myślę?
    Opublikowano w:

    Wydaje mi się. W sumie nie wiem. To się wydarzyło przed chwilą. Ale mam wrażenie, że nastąpił przełom. Gdybym był w kościele, powiedziałbym:

    Bracia i siostry. Mam świadectwo. Bóg do mnie przemówił.

    I kontynuowałbym, że źle o sobie myślałem i Bóg to zmienił. Najpierw nakreślę, co o sobie myślałem.

    Podczłowiek

    „Czuję się jakbym nie był w pełni człowiekiem. Wciąż na coś czekam. Niby nasiono, które dopiero ma zakiełkować.”

    „Wiem, że uważanie siebie za śmiecia, nic niewartego podczłowieka, któremu nic nigdy nie wyjdzie, nie jest szlachetne.”

    „Gdybym uznał, że jestem kimś godnym podziwu… Lecz nie tak o sobie myślę. Jestem raczej godny pogardy.”

    „Nie jestem w stanie w tym momencie ot tak siebie pokochać.”

    „Gdy czytam, że jestem solą ziemi i światłością świata, to bierze mnie złość. Bo gdzie ja jestem solą ziemi i światłością świata? W którym miejscu?”

    „Ja zawsze byłem tym nieudacznikiem, któremu nic nie wyjdzie.”

    Co teraz?

    Nie wymyśliłem tego. To wszystko są cytaty z mojego pamiętnika. Z marca tego roku. I jest to dla mnie cenna diagnoza.

    Lecz Bóg do mnie przemówił. Powiedział mi, że myśląc tak o sobie, obrażam go. Bo to on jest moim nauczycielem.

    Miałem dotąd wypaczone pojęcie nauczyciela jako kogoś, kto wkłada do głowy wiedzę z danej dziedziny i wszystko inne ma w dupie. Jezus nie jest tego typu nauczycielem. On wziął mnie, całe moje życie i robi z nim porządek. On uczy mnie i kształtuje w każdym aspekcie. To on jest ogrodnikiem. Jeśli nie podoba mi się ogród, to czy nie jest to sprawa ogrodnika? Dlatego teraz…

    Myślę o sobie, że mam totalnie wygrane życie. Za ojca mam króla wszechświata. Prowadzi mnie najmądrzejsza, najsprytniejsza, najinteligentniejsza istota ze wszystkich istot.

    Czy to jest takie ważne, czy ktoś jest kiepskim uczniem pod okiem super-mistrza, czy jest pojętnym uczniem pod okiem super-mistrza?

    Zrobiło na mnie ogromne wrażenie to, jak bardzo taktownie i delikatnie Bóg poprowadził akcję mówienia mi tego. To były miesiące snucia tego wątku. Wszystko, co usłyszałem, począwszy od uświadomienia sobie, co o sobie myślę, prowadziło chytrze do tego punktu. I zrobione było tak abym uwierzył i nie załamał się jednocześnie. Wręcz przeciwnie, pomogło mi to. Czuję się z tym dużo lepiej.

  • Piknik rodzinny na Wyspie Młyńskiej
    Opublikowano w:

    Tak, proszę państwa. Odbył się. Niezbyt chętnie wyczekiwany, przez większość Bydgoszczan znienacka zastany, „Trzeci Piknik Rodzinny na Wyspie”. Inicjatywa kościołów zielonoświątkowych, które miały na celu uświadomić ludziom, że istnieją i ewentualnie, że żył kiedyś Jezus, że umarł, zmartwychwstał itp.

    Co było? Nic ciekawego. Choć nie zgodzi się z tym kilka setek dzieci, które zjeżdżały na dmuchanych zjeżdżalniach. Nie zgodzą się z tym też ci, którzy zjedli drożdżówkę i grochówkę. Inne zdanie mogą mieć ci, którzy lubią gospel, lub chrześcijański hip-hop.

    Moje spojrzenie

    Ale co było ciekawego dla ciebie? Dla mnie ciekawe były zupełnie niespodziewane spotkania z ludźmi. Toaleta, która miała być po 2,50 zł, a była za złotówkę. Chłopiec, który dopytywał się o dopuszczalne limity wagowe i wiekowe dzieci na zjeżdżalni.

    Ciekawa była rozmowa z jednym z ewangelizatorów. Dowiedziałem się, że ludzie raczej nie chcą słuchać o Bogu. Padło stwierdzenie, że jeżeli choć jedną osobę przekonaliśmy tym piknikiem do Jezusa to warto było. Mógłbym odpowiedzieć, że owszem, ale tylko jeżeli nie moglibyśmy zrobić zamiast tego nic, co przekonało by do Jezusa dwie osoby lub więcej.

    Przemyślenia i modlitwa

    Ciekawe było to, czego się dowiedziałem o sobie. A dowiedziałem się tego robiąc swoje, oraz chodząc z miejsca na miejsce. Byłem tam jako wolontariusz, ale miałem kupę wolnego czasu. Mieliśmy firmowe koszulki i identyfikatory.

    Gdy tak chodziłem, zauważyłem, że ciągle czekam aż ktoś mnie oceni i że boję się ludzi. W drodze do domu pomyślałem sobie, i nie powiedziałem tego na głos, ale piszę to teraz publicznie:

    Boże, ja nie chcę tak żyć!

    Czy warto było?

    Fajnie było pobyć z ludźmi w innym kontekście niż zwykle. W innym nawet niż w kawiarni czy pizzerii. Bo tutaj to my byliśmy aby służyć. I myślę, że to też był zamysł Boga, aby trochę mi w głowie poprzestawiać.

    Miałem pomagać w rozkładaniu i składaniu namiotów, a w trakcie dnia obsługiwać zjeżdżalnie. Okazało się jednak, że zjeżdżalnie obsłuży firma, co je przywiozła. Byłem tam potrzebny tylko przez godzinę aby robić za barierkę.

    Przy namiotach też się jakoś szczególnie nie namęczyłem. Trochę pomogłem tu i tam, ale mam wrażenie, że towarzystwo poradziłoby sobie beze mnie perfekcyjnie. Tylko co by było gdyby zabrakło 20 osób takich jak ja?

    Także warto było. Ale mam trochę żal do Boga, że nie wydarzyło się nic epickiego. Przed piknikiem najpierw się bałem, a potem przyszła ekscytacja i wiara w to, że wydarzy się coś superowego. Ale ostatecznie uważam, że gówno warte są te wszystkie emocje, bo nie pochodzą one od Boga.

  • Nowy etap
    Opublikowano w:

    Wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict chodzi jakiś struty. W zasadzie nie jest to nowość, on chodzi taki struty odkąd pamięta. Ale tym razem wyszedł struty na spacer ulicami małej wioski, w której obecnie przebywa.

    Poszedł więc aby domknąć magiczne pierścienie. Zrobił pięć okrążeń. Zrobił osiem okrążeń. Pierścienie już się domknęły, lecz mędrcowi było czegoś brak. Coś czuł żeby pójść więcej. Z drugiej strony, myśli sobie:

    Nie kuś losu. Pierścienie domknięte. Czas iść do domu.

    Gdy szedł dziesiąte okrążenie wokół wioski, uświadomił sobie coś bardzo ważnego. Zobaczył nagle, jak patrzył na świat dotychczas. To było coś, co cały czas szło z nim wszędzie, a czego nie był świadomy.

    Otóż każdą nadmiarową czynność postrzegał jako zagrożenie. Każde kolejne okrążenie to okazja aby mogło stać się coś złego. Każdy kolejny kilometr przejechany na starym rumaku, który pasł się w pobliżu jego posesji, to sposobność do wypadku lub innego nieszczęścia. Zupełnie jakby ktoś mówił:

    Nie przeciągaj struny.

    Zmiana myślenia

    I właśnie gdy to sobie uświadomił, nagle mu przeszło. Nagle odczuł ulgę i radość. To był mniej-więcej ten czas, gdy niedoszły mag wchodził w nowy etap swojego życia, choć nie było to wcale dobrze widoczne aż do pewnego wydarzenia.

    Pisałem już wcześniej, że nasza postać weszła w kontakt z najpotężniejszą istotą całego uniwersum, czyli z Bogiem. Nie ma w tym fajerwerków. Nie jest to coś nie wiadomo jak super ekscytującego.

    Jednak w okolicach tego momentu wielki mędrzec był bardzo szczęśliwy. Zobaczył wreszcie owoce nauki, której mu udzielał Bóg. Zobaczył, że stał się kimś innym, że inaczej się czuje i inaczej postępuje.

    I właśnie wtedy przyszedł ten Bóg i pyta:

    Jesteś gotowy na kolejny etap?

    Bez wahania Derelict odpowiedział:

    Tak, jestem.

    I to jest właśnie to, o czym chciałem dzisiaj napisać.

    Chęć do nauki

    Od wielu lat głównym pragnieniem mędrca jest nauka. Pragnie on uczyć się o wszystkim: o zasadach rządzących światem. O jego płaszczyźnie materialnej i niematerialnej, oraz o sobie samym. Wszystko chce wiedzieć i we wszystko wbić pazury swojego mózgu.

    A teraz to pytanie: „Czy chcesz się uczyć dalej?” Ba! A czy Harry Potter chce zniszczyć Voldemorta? Derelict wie, że to oznacza kolejną orkę. Kolejne lata raczej wysiłku niż zbierania plonów. I mówi: „Tak, super, jestem gotowy i podekscytowany”.

    I tak wielki mędrzec rozmawia z Bogiem. Bo bliżej mu dziś do proroka niż do maga. Choć kiedyś bardzo chciał czarować, dziś wie, że to nie jest całkiem wszystko jedno, skąd ma się moc.

  • Koncert Wojtka Szumańskiego, spotkanie z Ranko Ukulele i łażenie po Poznaniu
    Opublikowano w:

    Dwie fantastyczne doby spędziłem w miejscu, od którego wszystko się zaczęło. To w Poznaniu urodziły się zalążki mojej samodzielności. To w Poznaniu narodziłem się na nowo. To właśnie tam poznałem Boga, a teraz wyruszyłem aby znaleźć Go ponownie.

    Tło

    Zaczęło się od tego, że Ranko nagrała piosenkę o alpace imieniem Żaklin. Gdy ją usłyszałem, przyszedł mi do głowy pomysł na mini komiks z napisem „Żaklinam cię!”, w którym człowiek zmienia się w alpakę pod wpływem tego zaklęcia. Zrobiłem nawet koszulkę z takim nadrukiem.

    Pewnego dnia napisała do mnie Ranko i stwierdziła, że wyśle mi swoją płytę z piosenkami w nagrodę za to, że jestem jej „najdłużej trzymającym się patronem”. To ja stwierdziłem, że skoro jest taka dobra dla mnie, to też jej zrobię prezent i że komiks z żaklinaniem człowieka idealnie nada się na koszulkę dla niej.

    Przygotowania

    Trzeba było to wszystko zorganizować. Dać koszulkę do druku itp. Ostatecznie prezent zawierał jeszcze kilka innych rzeczy. Między innymi zaproszenie na stronę odwyk.com, gdzie Martin Lechowicz mówi o Bogu po ludzku. Prawdą jest, że nie miałem od początku takiego planu. Jakoś tak mi wyszło, łącząc dobre pomysły ze sobą.

    Całość przygotowań trwała od 19 czerwca, czyli około 4 miesiące, licząc do dnia spotkania się z Ranko, czyli do 27 października.

    Równoległa rzeczywistość

    W tym samym czasie narastała we mnie chęć odwiedzenia Poznania. Mam w tym mieście dużo, dużo wspomnień. Doświadczyłem tam Boga i dlatego teraz, kiedy tak bardzo czuję Jego niedobór, chciałem wrócić do tego miasta i zobaczyć… a nóż znowu Go znajdę?

    Pomyślałem sobie, że fajnie było by połączyć te dwie sprawy: wyjazd na koncert Ranko w celu wręczenia jej prezentu i wyjazd do Poznania w celu spotkania się z Bogiem.

    Zobaczyłem pewnego dnia, że inny wykonawca, którego lubię słuchać – Wojtek Szumański – ma koncert w Poznaniu i kto będzie robił za support? No pewnie, że Ranko. No to hop! Kupiłem bilet, zarezerwowałem sobie czas, zaklepałem przejazd pociągiem i czekałem z niecierpliwością na ten wyjazd.

    Ranko znika w kłębach dymu

    Powiedziała mi, że zagra tylko dwie piosenki, a potem zniknie w kłębach dymu. Potraktowałem to jako przenośnię, toteż zdziwiłem się niemało, gdy usiadłem pod sceną, a tam faktycznie zaczęli wpuszczać jakiś dym.

    Ale mniejsza o dym. Wchodzi jakaś dziewczyna i mówi, że jest „Werosława” i robi za support dla Wojtka. Już chciałem krzyczeć „Gdzie Ranko?”. Z niewiadomych powodów powstrzymałem się jednak i cierpiałem w ciszy, nie wiedząc, co się stało z Ranko.

    Bardzo jestem zadowolony, że usłyszałem na żywo „Idzie Grześ”, ale pomyślałem sobie, że poszukam kogoś, kto wie, dlaczego nie ma Ranko. Gdy jednak wyszedłem do pomieszczenia z barem, za stolikiem siedział kto? Tadam, tadam! Dziewczyna z ukulele we własnej osobie.

    Okazało się, że jej część występu będzie później. A ja po prostu nie wiedziałem, że ktoś może mieć dwa supproty.

    Uroczyste wręczenie prezentu

    Dałem jej paczuszkę, lekko wygniecioną po podróży w plecaku. Nawet papier prezentowy spodobał jej się tak bardzo, że starannie go poskładała. Żartowała, że śmiesznie tak przyjść na nie swój koncert i dostać prezent. W ogóle Ranko jest na żywo jeszcze fajniejsza niż przez internet. Bo nie stresuje się tak jak przed kamerą.

    Dostałem od niej przypinki, które poprzypinkowałem sobie do plecaka i dumnie je noszę dokądkolwiek idę.

    Dostałem jeszcze jeden prezent. Obietnicę, że założy te ciuchy na lajwie w niedzielę. Gdy to piszę jest niedziela. Widziałem, faktycznie ciuchy były założone. Fajne uczucie, gdy wiem, że w pewnym sensie jestem tam po tej drugiej stronie ekranu. Nie jako ja, nie jako moja twarz, lecz jako mój pomysł i wykonanie.

    Fejmy

    Nie będę zachowywał się jak jakiś fan… albo nie. Zachowam się jak fan i powiem, że widziałem na żywo Ranko Ukulele, rozmawiałem z nią, trzymałem w ręku jej ukulele. Wiem nawet jak złapać na nim a-moll.

    Wojtka też widziałem, uścisnąłem mu dłoń, podobnie jak jakieś sto osób przede mną. Podpisał mi się na płytce i na tym wrażenia się kończą. To, co będę opisywał dalej, nie ma już nic wspólnego z Ranko ani z koncertem Wojtka.

    Ręka Wielkiej Pomocy

    Siedziałem sobie na ławeczce, na Placu Wolności i patrzę, a zmierza ku mnie dziewczyna. Przyglądam się jej i widzę, że niesie jakąś skarbonkę. Tak, tak. Będzie chciała kasę na jakiś szlachetny cel.

    Podeszła, gadamy, i co się okazuje? Że zbiera kasę na rehabilitację jakiejś dziewczynki i że leczą ją już od czterech lat. „Kurde” – pomyślałem sobie – „przesrane”. I wtedy wpadła mi do głowy ta myśl:

    A może by się o nią pomodlić? Może dałoby się ją uzdrowić?

    Stanąłem przed wyborem. Zrobić coś dobrego, choć trudnego, czy dać jej jakiś pieniądz żeby sobie już poszła? No i ja niestety dałem jej ten pieniądz. Żałuję teraz, choć Bóg nie robi mi z tego powodu wyrzutów.

    A zrobiłem tak dlatego, że przyszedł mi do głowy jakiś głupi argument. I tu należy zacytować list do Rzymian:

    Odkrywam zatem pewne prawo. Otóż, gdy chcę czynić dobrze, narzuca mi się zło.

    Rz 7:21

    Jak ja dobrze rozumiem ten fragment!

    Dzień drugi – łażenie

    Zaplanowałem sobie, że będę cały dzień chodził po Poznaniu. Zwiedzę sobie wszystkie miejsca, które kiedyś miały dla mnie znaczenie. Tak naprawdę, chciałem przejść się jeszcze raz tą ścieżką, na której po raz pierwszy spotkałem Ducha Świętego w nadziei, że spotkam Go znowu. Myślałem, że to będzie ten czas i to miejsce, gdy wrócę z emigracji do Królestwa Bożego. Miałem przeczucie, że to się może udać.

    Zmierzam więc do tej ścieżki, a po drodze mam Politechnikę Poznańską. Kurde! Ale tu się pobudowało rzeczy! Pamiętam te czasy, pamiętam ten klimat.

    Idę dalej i jestem już przy tej ścieżce. Ale co to? Ścieżki nie ma! Jakiś remont, tory zdjęte, a zaraz obok jakaś wstrętna ulica i co? Centrum handlowe!? To żem sobie pochodził. Postanowiłem jednak dojść do osiedla, gdzie kiedyś mieszkałem, choćbym miał przejść tą wstrętną ulicą.

    Wspomnienia

    „Na tym osiedlu mieszkają chyba sami emeryci” – pomyślałem patrząc na przechodniów. Ruszyłem więc dalej w kierunku Osiedla Orła Białego. Od pierwszej stancji do ostatniej. Jakże moje życie się w tym czasie zmieniło!

    Pamiętam jak kiedyś kupiłem sobie rum. Potem wracałem ze sklepu pijany. Byłem po colę, czy coś, i na tym skrzyżowaniu, dokładnie na tym, na którym teraz stoję, krzyczałem przechwałki w puste wieczorne powietrze:

    Ja mam Boga, a wy nie!

    O! A przez to rondo jechałem kiedyś rowerem. Przywiozłem go pociągiem z Bydgoszczy. Jak przejeżdżałem, to mnie ktoś otrąbił. Nie wiem, dlaczego. Przecież mam takie samo prawo jechać po rondzie jak kierowca samochodu.

    Tego typu wspomnienia miałem, gdy kontynuowałem tę jakże przyjemną wycieczkę. Mimo niewątpliwych uroków sytuacji, nie wydarzyło się nic niezwykłego. Za to zachciało mi się kupę, siku, jeść i pić. Zobaczyłem na mapie, że McDonald’s jest niedaleko. Ale KFC jeszcze bliżej.

    Kto daje, a kto chce dostać?

    Zamówiłem sobie jakiś zestaw. Duże frytki, co wyglądają jak małe, ledwo ciepłe kawałki kurczaka i nieskończona ilość Pepsi zmieszanej z wodą.

    Do tej wątpliwej uczty dla ciała dodałem ucztę dla ducha. Otworzyłem Biblię. Nie pamiętam, czego tam szukałem, ale znalazłem w niej coś mądrego. Szło to mniej-więcej tak:

    Łaska zależy od darczyńcy, a nie od tego, kto chce mieć.

    Trzasnął mnie w łeb ten fragment, bo to jest to, co Bóg chciał mi powiedzieć tą całą wycieczką. Mogę coś robić, mogę się starać, wysilać się, stanąć na rzęsach, ale to nie ode mnie zależy, czy i kiedy Bóg mnie obdaruje swoją łaską, tyko od Niego. Bo to On ma, a nie ja.

    Takie proste, a takie odkrywcze. Szkoda tylko, że nie umiem odnaleźć tego fragmentu aby dokładnie zacytować.

    Duży, pusty pokój

    Skoro tyle już przeszedłem, to zrobię jeszcze okrążenie dookoła Malty i wracam do domu. A w domu, to znaczy w hostelu, miałem nowe przemyślenia.

    Miałem czteroosobowy pokój tylko dla siebie. Tak jakoś wyszło. I, gdy patrzyłem na te puste łóżka, stwierdziłem, że jest to jakiś symbol mojego życia. Nie, że konkretnie w tym momencie. Ten wyjazd był między mną a Bogiem. Miał być samotny. Ale ogólnie.

    Po co to wszystko?

    Zacząłem chodzić po pokoju i rozmyślać.

    Po co to wszystko? Czy nie mógł bym być po prostu szczęśliwy, jak na początku przygody z Bogiem? Po co te 10, czy 11 lat ciężkiej pracy, nauki i wysiłku? Po co te wszystkie błędy, które popełniłem?

    Ale w głębi siebie od początku wiedziałem, o co chodzi.

    Ten początkowy stan szczęścia utrzymywał się tylko dzięki Duchowi Świętemu. Ale ja nie byłem dzięki temu mądrzejszy. To On był we mnie wszystkim. A ja sam byłem słaby.

    Chodzi teraz o to aby dojść do tego pierwotnego stanu przepracowawszy wszystkie moje własne niedoskonałości. Tak, aby nie trzymał się tylko na zjawiskach ponadnaturalnych, ale też na tym, kim jestem sam z siebie.

    Jeśli Jezus nie powstał z martwych…

    Myślę sobie o tym wszystkim, czego w życiu żałuję. O tym wszystkim, co zrobiłem źle. Ale słucham przy okazji koncertu niemaGOtu i pada tam ten cytat:

    A jeśli Chrystus nie został wskrzeszony, daremna jest wasza wiara i nadal jesteście w swoich grzechach.

    1Kor 15:17

    Więc w drugą stronę – jeśli mówię, że żyję w grzechach, to tak jakbym powiedział, że Chrystus nie został wskrzeszony.

    Czyli nie żyję w grzechu, ale popełniam błędy. Strasznie to skomplikowane. A może to nie są wcale błędy? Może tak miało być?

    Bóg mnie takim stworzył

    Gdy tak chodziłem po tym Poznaniu, często bałem się, a to że ktoś mi coś ukradnie, a to że coś zgubię. Strasznie uprzykrza mi to życie. Ta ciągła ostrożność. Gdy już byłem w pokoju, pomyślałem sobie:

    Naprawdę, te kilka ubrań, kable i inne pierdoły, które mam w plecaku, są tyle warte? Opłaca mi się myśleć ciągle o tym?

    Ale jakoś nie mogę sobie z tym poradzić. I wtedy mnie olśniło. Przecież jest taki fragment:

    Jesteśmy bowiem jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, które Bóg wcześniej przygotował, abyśmy w nich postępowali.

    Ef 2:10

    Zwykle, gdy go czytałem, prześlizgiwałem się nad początkiem: „Jesteśmy jego dziełem” Teraz jednak to do mnie dotarło. On mnie takim stworzył. A jest jeszcze inny fragment:

    Człowieku! Kimże ty jesteś, że prowadzisz spór z Bogiem? Czy naczynie gliniane może powiedzieć do tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś?

    Rz 9:20

    Dotarło do mnie. Tak, Bóg stworzył mnie, wraz z całą niedoskonałością; z tymi wszystkimi lękami; po to, abym je przezwyciężył i dzięki temu stał się kimś więcej niż jestem teraz.

    Ironia losu

    Myślałem sobie, co by było najgorszą karą dla człowieka, który ciągle się boi, że coś mu ukradną. I wymyśliłem: Żeby nigdy nikt mu nic nie ukradł. Tak. A on się całe życie bał. Uprzykrzało mu to egzystencję, nie mógł spać po nocach. Wszystko na próżno.

    Powrót do domu

    Jadę więc z powrotem do Bydgoszczy ślicznym InterCity elektrycznym i na ekraniku wyświetlają się filmiki. Na przykład taki, który promuje aby ludzie nie przechodzili przez dzikie przejścia przez tory. Na końcu pojawiło się motto:

    Ciągła ostrożność to nasza super moc.

    No nie! Tego już nie ścierpię. Nienawidzę ciągłej ostrożności. I żadna to super moc.

    W domu

    Wieczorkiem położyłem się i włączyłem YouTube. Wywiad z Adamem Zielińskim, tzn. z Łoną, takim raperem. Spytany, jak mu się powodzi w życiu, odpowiedział:

    Byłoby grzechem narzekać na mój los.

    I ja myślę o sobie dzisiaj to samo. Bóg mnie prowadzi przez życie. Jestem coraz bliżej swojego upragnionego celu. I co, że w Poznaniu nie było fajerwerków? Jest dobrze. Jest naprawdę dobrze.

    I myślę sobie, że to nie jest tak, że ja przyjechałem do Poznania spotkać się tam z Bogiem. To Bóg przyjechał do Poznania razem ze mną.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • Maseczki – kapitulacja
    Opublikowano w:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    15.04.2020, korespondencja prywatna

    Czego się bałem?

    Później wprowadzili te maseczki obowiązkowe na świeżym powietrzu. I u mnie w pracy też maseczki, gdy się wstaje od biurka. Więc przygnębienie mi przeszło na rzecz strachu przed tym, co mi zrobią jak mnie nakryją bez maseczki. Nie mogłem pracować. Nie mogłem nic, bo się bałem. Ale już nie walczę o to. Dzisiaj nawet wyszedłem z domu w maseczce i mijałem strażnika miejskiego. W ogóle się mną nie zainteresował. I już się zastanawiam, na co wydam zaoszczędzone 500 zł.

    22.10.2020, korespondencja prywatna

    Droga przez strach

    Doszedłem do wniosku, że ten strach bierze się z tego, że nie chcę puścić tych spraw. Uważam, że jeśli je puszczę to będzie tragedia. Zapominam w tym wszystkim, że jest Bóg, że jest wszechmocny i mnie lubi. W końcu stwierdziłem, że mam w głowie straszny bałagan; Że moje wnętrze nie powinno tak wyglądać. Z całego serca zapragnąłem i powiedziałem w myślach takie słowa:

    Boże! Posprzątaj tutaj. Zajmij się tym za wszelką cenę.

    13.10.2020, wpis z pamiętnika

    Dzisiaj jak byłem pod prysznicem, przyszła mi do głowy taka kwestia:

    Błogosławię was w imieniu Jezusa Chrystusa.

    W kontekście tego, co zrobię jak mnie policjanci złapią bez maski. Jak to usłyszałem, to pękłem ze śmiechu. Przypomniałem sobie też, że Jezus powiedział aby kochać swoich wrogów.

    Czyli nie muszę ich nienawidzić. Nie muszę z nimi walczyć. Nie będzie żadnej konfrontacji. Będę ich po prostu błogosławił.

    Dało mi to wielką ulgę, choć czuję wciąż, że strach nie został całkiem wyeliminowany. Czuję co jakiś czas jego ukłucia.

    Widocznie siedzi we mnie tak głęboko i trzyma się mnie na tyle sposobów, że wykorzenianie go to skomplikowana operacja. Ale cieszę się, że Bóg podejmuje ten wysiłek i może w końcu przestanę się bać. Bardzo tego chcę.

    15.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie tak chodziłem i myślałem. Zaczęło się od tego, że przyszło mi do głowy coś takiego:

    Choćby tysiąc dostało mandat za brak maseczki i dziesięć tysięcy karę od sanepidu, ciebie to nie dotknie.

    W oryginale zamiast mandatu i kary była śmierć. I sobie myślę: „O co chodzi? Czyżby dostanie 500 zł mandatu było gorsze niż śmierć?”

    A kilka godzin temu dzwoniła mama i pod koniec rozmowy podsumowała mnie tak: „Czyli odczuwasz cały czas lekki strach przed tym, że wyjdziesz bez maseczki i policja wlepi ci mandat?”

    I myślę, że nie. Gdyby policja wystawiała mandat bez powodu losowym ludziom, to z radością wyszedłbym na ulicę i demonstrowałbym swój brak strachu. A tak? A tak, to ode mnie zależy, czy dostanę mandat, bo przecież mogłem założyć maseczkę. I tego się właśnie boję – że podejmę zły wybór.

    Boję się też utracić wolność. Bo oni nie dybią na moje życie. O nie! Oni dybią na moją wolność. Wszak nie chcą mnie zabić. Chcą żebym się podporządkował.

    I co? Zrobię to? Przyjmę te zasady za własne? Będę ich przestrzegał? Gdy zadawałem sobie te pytania w kwietniu, to pod wpływem Ducha Świętego napisałem tekst, którego fragment brzmi tak:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    To oznacza, że mogę spokojnie nosić maseczkę i nie będzie to wbrew Bogu. Zastanawiałem się, czy może Bóg będzie bardziej ze mnie dumny jeżeli pomimo tych słów będę walczył. Ale przypomniał mi się fragment z biblii, że „Bóg bardziej chce posłuszeństwa niż ofiary.” więc chyba jednak nie.

    Pozostaje pytanie: Czy pokocham swojego wroga? Czy uznam, że maski są OK?

    Obawiam się, że to już się stało. Już się nie boję. Teraz czuję się jak miękka buła. Czuję obrzydzenie na myśl, że mógłbym powiedzieć, że nakaz noszenia maseczek jest w porządku.

    16.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie odkryłem coś cudownego. Około godzinę temu narzekałem do Boga:

    Boże! Dlaczegoś mi nie powiedział: „Nie noś maski. Walcz o to. Ja będę z tobą.” albo: „Noś maskę”?

    I byłem rozgoryczony, że nie mam jasności.

    Teraz widzę. Bóg mi kiedyś powiedział:

    Unikaj konfliktów

    Zestawiłem więc to, co powiedział z tym, czego nie powiedział. Zauważyłem też, że mam taką samą paranoję na punkcie maseczek jak wszyscy maseczkowcy, tylko że w drugą stronę.

    I nagle mnie olśniło! Jemu właśnie o to chodziło. Abym przestał zajmować się pierdołami i zajął czymś ważniejszym.

    Teraz mogę nie nosić maseczki i wierzyć, że Bóg jest ze mną. Mogę ją założyć i nie czuć się przegrywem, który tanio sprzedał swoje wartości…

    … bo po prostu to nie są moje wartości. Wolność wolnością, ale sprawa maseczek nie jest warta moich nerwów.

    Bóg powiedział to w taki sposób żeby zmienić moją percepcję…

    … i dotarło to do mnie po pół roku.

    20.10.2020, wpis z pamiętnika

    Podsumowanie

    W kwietniu, gdy wprowadzili po raz pierwszy maseczki, zacząłem się zastanawiać, jak do tego podejść. Czy się buntować czy nie. Pierwszy cytat jest wynikiem tych przemyśleń. Jak widać, nie ma jasnego stanowiska. Jest tylko powtarzane w mojej głowie echo słów „nie pakuj się w konflikty” i ogólna koncepcja aby przeżyć czas pandemii możliwie bezboleśnie.

    Z takim nastawieniem przetrwałem pierwszą falę. Nie nosiłem maski. Chyba że ktoś mnie poprosił. Jednak teraz, gdy ten rygor wraca, stwierdzam, że policja nie będzie mnie raczej prosiła o nic, tylko od razu przejdą do konkretów. Stąd mój strach.

    Pracowałem nad nim od momentu, gdy znów wprowadzili ten przepis, czyli od 10 października. Okazało się, że były cztery przyczyny strachu:

    1. Próba kontroli sytuacji
    2. Obawa przed konfrontacją
    3. Obawa przed złym wyborem
    4. Niechęć oddania wolności

    Lekarstwa na te czynniki są następujące:

    1. Oddanie sprawy w ręce Boga
    2. Pokochanie swoich wrogów
    3. Noszenie maski, gdy trzeba
    4. Noszenie maski nie ze względu na prawo państwowe, lecz z powodu tego, co powiedział mi Bóg. Dzięki temu służę nie państwu lecz Bogu, co jest w zgodzie z moim sumieniem.

    Cieszę się, że już nie żyję w ciągłym strachu. A przynajmniej nie z powodu maseczek. Mam chwile szczęścia w życiu oraz różne ciekawe odczucia. Wierzę, że u mnie będzie coraz lepiej. Bo przecież prawdziwa wolność to nie ta na zewnątrz, lecz ta w środku.

  • Pieczyska 2019
    Opublikowano w:

    W dniach 1 – 4 maja 2019 roku byłem na wyjeździe do Pieczysk organizowanym przez kościół zielonoświątkowy w Bydgoszczy.

    Ponieważ bardzo chciałem widzieć znaki tam, gdzie ich nie było, spodziewałem się, że na tym wyjeździe poznam swoją przyszłą dziewczynę. To się nie stało. Ale stało się coś innego.

    W moim pamiętniku napisałem:

    Czy to będzie wyjazd, który zmieni wszystko?

    Zobaczmy.

    Pierwszego dnia były różne zabawy integracyjne. Jedną z nich było pisanie na karteczkach miłych rzeczy o każdym uczestniku.

    Ja przyszedłem później. Napisałem o ludziach miłe rzeczy, a ludzie napisali je mi.

    Karteczki były anonimowe. A jednak, gdy wyszliśmy na plac zabaw, dziewczynki: Oliwia i Inez podziękowały mi za to, co im napisałem. Bardzo to było miłe i porozmawialiśmy sobie trochę, co również było miłe.

    Dużo bawiłem się z dziećmi. Nie ingerowałem. Obserwowałem. Chciałem się nauczyć. Jezus zalecał żeby się uczyć od dzieci. Dziwię się, że inni tego nie robią. A może już mają dorosłe dzieci i się napatrzyli.

    Zauważyłem, że jestem sztywny. Mój spokój graniczył z obojętnością. Nie byłem w stanie mówić tego, co chciałem. Myślałem sobie „Boże! Proszę, otwórz mnie, bo jestem zamknięty jak puszka sardynek.”

    Na jednej z karteczek miałem napisane, że mam duży boży potencjał. Ale ja nie chciałem żeby to był tylko potencjał. Chciałem żeby on się ujawnił i zmienił w czyn.

    Drugiego dnia szukałem z Karoliną bankomatu. W drodze powrotnej zauważyła pomnik papieża. Spytała mnie, czy uważam, że to jest bałwochwalstwo. Chciałem powiedzieć, że nie będę tego oceniać, ale coś mi nie wyszło i rzekłem „No, jak ktoś się do niego modli…”

    Potem napisałem w pamiętniku tak:

    edit 14:47

    Dzieci przestały się mną interesować. Jest mi smutno. Dużo mi dały i z pewnością oczekują, że dam im z powrotem coś, czego nie jestem w stanie im dać. Ja też chciałbym im to dać, ale nie wiem, jak.

    Przeraża mnie mój konformizm. Dyplomatyczny do zrzygania. Adam poczęstował mnie żelkami, ale odmówił Inez. Nie chciałem w takiej sytuacji jeść, ale nie chciałem też obrazić Adasia. Nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu wziąłem żelkę.

    Po chwili Adam poczęstował Oliwię. A ona na to

    „Jak nie dasz Inez, to ja też nie chcę. Bo ja i ona to jedno.”

    edit 18:43

    Płakałem. Płakałem, bo czułem się sztywny, obojętny i bez emocji. Ciągle skrywam. Skrywam to, co myślę, czuję i robię. Nawet przed samym sobą. Dlatego często nie wiem, czego chcę. Mam mnóstwo zahamowań.

    Wieczorem graliśmy w różne gry. Było 5 sekund. Trafiło mi się pytanie „Wymień trzy podzespoły komputera.” Bez zająknięcia wypaliłem: „Pamięć RAM, procesor i płyta główna”. A poszło mi to tak gładko, że ludzie byli zdumieni.

    Graliśmy też w kalambury.

    Trzeciego dnia rano doszedłem do wniosku, że nie uniknę mówienia głupot zamykając się, a już o 9:27 zanotowałem w swoim pamiętniku, że zacząłem się otwierać.

    Potem zrobiłem coś, czego zwykły człowiek by nie zrobił. Graliśmy w taką grę: Każdy miał powiedzieć, czego nigdy w życiu nie robił, ale dwa stwierdzenia miały być kłamstwem, a jedno prawdą. Więc np. mogłem powiedzieć „Nigdy nie pisałem notki” i było by to kłamstwo, albo „Nigdy nie byłem w Paryżu” i byłaby to prawda.

    Ja powiedziałem takie trzy rzeczy: „Nigdy nie uprawiałem seksu. Nigdy nie waliłem konia i nigdy nie byłem w Izraelu.”

    I ludzie dalej chcieli ze mną rozmawiać, podawać mi rękę itp. Słyszałem o różnych kościołach, że ludzie bywają zafiksowani na punkcie zasad, że mają zahamowania, że potępiają i są pruderyjni.

    Ale nie tutaj.

    Potem pilnowałem dzieci w piaskownicy. I gdy chłopcy zaczęli się bić, to ich rozdzieliłem. Spowodowało to, że zacząłem się zastanawiać. W przypadku starszych dzieci łatwo mi było zaakceptować, że są za siebie odpowiedzialne i nie wtrącać się w ich decyzje.

    A trzylatek? Czy też jest odpowiedzialny? A jak wydłubie dziewczynce oko? A jak obsypie ją piaskiem? Czy rodzic nie powinien wyznaczać granic?

    I doszedłem do wniosku, że przecież i tak nie da rady pilnować dziecka 24 godziny na dobę. Ono i tak będzie miało wolność. A zabraniając wszystkiego tylko tracimy autorytet i prowokujemy dziecko do robienia jeszcze większych głupot, bo będzie chciało się wyszaleć póki mamy nie ma.

    A granice każdy powinien wyznaczyć sobie sam. Jeśli dziewczynce nie podoba się, że ktoś ją sypie piaskiem, to jest to jej zadanie aby się sprzeciwić. Rodzic powinien być jak sędzia. A sędzia się nie wtrąca. On działa dopiero, gdy ktoś przyjdzie do niego.

    Bawiliśmy się też w grę „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” Polega to na tym, że siadamy w kółko i jedna osoba mówi do osoby obok: „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” a ta druga odpowiada „Kocham cię, ale nie mogę się do ciebie uśmiechnąć.” i jeśli się przy tym uśmiechnie, to przegrywa.

    Zależało mi na tym żeby zostać na koniec sam na sam z Oliwią i uśmiechnąć się, gdy powie „Łukasz, jak mnie kochasz, to się uśmiechnij”. Jednak wahałem się i popsułem efekt.

    To prawda, że kocham Oliwię. Ja ogólnie lubię ludzi. Z resztą, w tym gronie nikt nie miał problemu żeby powiedzieć do osoby obok „kocham cię”. Odkrywam jednak, że uczucia są różne. Mają różny odcień i natężenie.

    Graliśmy też w kalambury. I odkryłem ze zdumieniem, że już nie czuję się zażenowany ani skrępowany. W ramach rozgrywki można było albo pokazywać, albo mówić, albo rysować. Jedna osoba w mojej drużynie powiedziała, że ja w mówieniu jestem najlepszy. Był to trafny komplement, gdyż po cichu uważam się za mistrza słowa.

    edit 22:27

    Otworzyłem się i pozostaję otwarty. Bardzo mi się to podoba. Teraz nawet gdy się nie odzywam, to wiem, że mogę.

    A wieczorem była ankieta, co się nam podobało na tym wyjeździe, a co nie. Ponadto ludzie mówili swoje świadectwa. Bardzo były ciekawe.

    Jest czwarty dzień rano. Godzina 7:00. Zastanawiam się, czy tak jak co dzień, o 8:00 będzie rozgrzewka. Chciałem napisać na grupie „Ej, czy jest zbiórka o 8?” jednak nie napisałem. Źle się z tym czułem. Uważałem, że to moja wina, że na ćwiczeniach byłem tylko ja i Waldek. Pomyślałem sobie, że nie chcę się znowu zamykać.

    Gdy wracałem do domu, znowu przyszedł dobry nastrój i pomyślałem sobie „Ale fajnie. Jedziemy do domu.”

    Jest kilka rzeczy, o których nie napisałem. W pokojach było zimno, a miękkie łóżko sprawiło, że bolą mnie plecy. Jednak nic sobie nie odmroziłem, a plecy bolą mnie tylko po lewej stronie.

    Podsumowując, nie zamieniłbym tego wyjazdu na nic innego. Był to drugi najszczęśliwszy okres w moim życiu, zaraz po wycieczce do Izraela, na której byłem krótko po nawróceniu się. I wierzę, że zmiana, jaka się dokonała, będzie trwała.

    Czy ten wyjazd zmienił wszystko? Ten wyjazd zmienił dużo. Otworzyłem się. Zachowuję się inaczej. Czuję się lepiej. Poznałem ludzi, dzięki którym nie jestem już w centrum wszechświata, lecz jestem jedną z wielu gwiazd w galaktyce.

  • Pamiętnik: Czy to do czegoś zmierza?
    Opublikowano w:

    Nie chce mi się pisać wstępu. Poniżej wpis z dnia:

    18 grudnia 2017

    Po tych wszystkich wydarzeniach z ostatniego wpisu, nadal mam nieprzyjemne myśli na temat innych ludzi i czuję się też tak sobie.

    Do tego, dzisiaj był taki korek jak w black friday. Byłem zły, głodny i bolały mnie plecy. Byłem też zdegustowany, że niby tyle tego rozwoju… że niby już było lepiej, a jednak nie ma żadnych trwałych zmian.

    Toteż, gdy wracałem do domu, w samochodzie, pomyślałem sobie:

    Jezu, proszę, powiedz, że to do czegoś zmierza!

    Jedynie jestem zadowolony, że bez szemrania obrałem ziemniaki i że za bardzo nie fukałem na mamę mimo fatalnego nastroju.

  • Pamiętnik: Ostatnie przeżycia
    Opublikowano w:

    Dzisiaj długi wpis, bo zawiera relacje z kilku wydarzeń

    11 – 15 grudnia 2017

    W ciągu ostatnich kilku dni sporo się działo. Odwiedził mnie Jezus, zepsuł się samochód, odwiedziono mnie od masturbacji, czułem się i dobrze i źle, miałem duchowe przeżycia w kolejce do lekarza.

    Uduchowiona kolejka

    Pn, 11 Grudnia, 17:00

    Już kilka dni wcześniej, podczas powrotu z mamą z pracy, narzucił mi się ten temat. Zwykle jak jadę, to wnerwiają mnie kierowcy. Że zmienił pas, że się wlecze, że coś tam. Najbardziej widać to w korku. Dlatego powrót do domu bardzo mnie męczył.

    W końcu zdałem sobie sprawę, że myśląc, co kto powinien zrobić, stawiam się ponad nim w roli jego nadzorcy. Nie chcę tak myśleć.

    Sprawa osiągnęła szczyt podczas kolejki do endokrynologa. Natężenie męczących myśli bardzo się zwiększyło. Lecz w pewnym momencie poczułem dużą ulgę. Jakbym już nie musiał tak myśleć.

    Jezus na Izbie Wytrzeźwień

    Śr, 13 Grudnia, 20:30

    Słuchałem sobie na żywo Izby Wytrzeźwień na Odwyku. Temat był o rozwoju duchowym. Gdy tak leżałem, nagle poczułem bardzo delikatne i subtelne odczucie. Wiedziałem, co to znaczy – przyszedł Jezus.

    Nawet nie pamiętam, jak dawno go nie widziałem. Niestety z jakichś zakamarków wygrzebały się stare problemy i wyzwałem go. Zacząłem myśleć, że co to jest – taki delikatny i subtelny – SŁABY! Przez chwilę się zmagałem, bo już czułem, że zbliżają się wyzwiska, ale nie chciałem ich pomyśleć. W końcu stało się. Nic nie powiedziałem, ale usłyszałem myśl: „Jezus, &$&„. Nic wyszukanego. Mało subtelne i eleganckie. I nagle! Poczułem. Źle, bardzo źle się stało. Identyfikuję to uczucie jako karę od Boga za to wyzwisko. Po chwili zelżało, jednak pozostało. A ja się zastanawiam: Boże, ile to potrwa? Miesiąc? Mam nadzieję, że nie dłużej niż tydzień.

    Zdecydowany brak farta

    Cz, 14 Grudnia, 6:30

    Rano wciąż się tak czułem – jakby ciążyła na mnie kara. Jedziemy z mamą do pracy. I nagle dźwięk i napis na wyświetlaczu: Pojazd uszkodzony, skontaktuj się z serwisem. I nie można było jechać szybciej niż 40. A ja już wiedziałem, już czułem, że to nie jest przypadek, że to się dzieje, i że dzieje się akurat teraz. Tak to jest, gdy straci się protekcję Boga.

    Dowlekliśmy się do serwisu, tata zabrał nas do domu, wzięliśmy urlop, a na następny dzień samochód był już sprawny, a mama biedniejsza o 500 złotych.

    Przeklęty wraca do życia

    Cz, 14 Grudnia, 9:30

    Po zjedzeniu śniadania, zdrzemnąłem się. Gdy się obudziłem, już nie czułem na sobie kary.

    Spadaj, buraku, z mojego miejsca

    Cz, 14 Grudnia, 10:30

    Nie, tak nie było. Dopiero teraz wymyśliłem ten tytuł. Pojechałem do domu. Pod blokiem był tłok. Nie miałem gdzie zaparkować, bo ktoś stanął czarnym Mitsubishi na dwóch miejscach.

    W końcu zaparkowałem gdzieś dalej. A, gdy wyszedłem z samochodu, poczułem, że mógłbym pójść do niego i powiedzieć, żeby stawał na jednym miejscu. I miałem wrażenie, że nie sprawiło by mi to problemu i że nie zrobiłbym tego ze złością, czy z pretensją. Czułem, że nie skalało by mnie to; że nie zrobiłbym źle. Pomyślałem sobie potem, że chciałbym cały czas czuć się taki wszechmogący.

    Nie masturbuj się przy mnie

    Pt, 15 Grudnia, 1:30

    Po kilku kwadransach snu, obudziłem się z chcicą. Ściągnąłem majtki i zacząłem ocierać się o łóżko. Jednak poczułem, że coś jest nie tak. Nie wiedziałem, o co chodzi, więc posunąłem jeszcze parę razy. W końcu do mnie dotarło, że jest przy mnie Jezus i że byłoby niestosowne, gdybym się przy nim masturbował.

    Wciągnąłem majtki i poszedłem spać.

    Rozwój to idąca w górę sinusoida

    Pt, 15 Grudnia, 5:40

    Niestety, od rana miałem znowu jakieś niechciane myśli dotyczące ludzi. Jednak miałem już do nich większy dystans i nie były takie silne.

    Na szczęście przypomniałem sobie, co mówił Darek Sugier: że „rozwój to pnąca się w górę sinusoida„. Czyli raz jest lepiej a raz gorzej, ale ogólnie jest coraz lepiej.

  • Pamiętnik: Nie kocham siebie
    Opublikowano w:

    Poniżej kolejny wpis z mojego pamiętnika. Zaznaczam, że nie mam nic nikomu za złe. Obyśmy tym razem wszyscy byli mądrzejsi i nie jedli w nocy parówek :).

    27 listopada 2017

    Wczoraj wieczorem oglądałem filmik na kanale pink candy. Na końcu był cytat.

    Masturbacja to seks z kimś, kogo naprawdę kochasz.

    I odkryłem nagle, że ja się nie kocham.

    Dzisiaj, gdy wróciłem do domu i położyłem się do łóżka, zacząłem się nad tym zastanawiać. Dlaczego się nie kocham? spytałem. Bo jesteś gruby i brzydki odpowiedziałem sam sobie.

    Dlaczego jestem gruby? Czyja to wina? Uważam, że dwóch osób. Pierwsza jest psychiatrą i powinna była zmienić mi leki, gdy widziała, że tyję, a nie mówić mi, że mam się ruszać. A druga też mogła coś zauważyć i poprosić o zmianę leczenia.

    Zatem, żebym mógł siebie kochać, to muszę im wybaczyć. Ale jak to zrobić i co to w ogóle znaczy? Nie dowiedziałem się tego. Porozmawiałem z nimi w myślach i poszedłem spać.

    Następnego dnia już czułem się lepiej. Chyba się już lubię. Czy rozmyślania pomogły?

×