Jak ludzie robią coś głupiego to prawdopodobnie chodzi o bezpieczeństwo.

duchy

  • Shadows of Pears
    Opublikowano w:

    Jak to jest – może ktoś spytać – publikować takie rzeczy, jak ja? Odpowiem opisem szkicu, który kiedyś narysowałem. Jestem ja. W ręku trzymam miecz z napisem „opublikuj”. Wbijam go sobie w serce.

    Cykl produkcyjny notki

    Napiszę o tym. Tak, to super pomysł. Siadam, piszę. O tak! To super pomysł napisać o tym w ten sposób. Piszę. Mam wątpliwości, ale piszę. Dobra, mam napisane. Czytam pięć razy. Teraz godzina na publikowanie. Czy na pewno chcę to zrobić? Kursor oscyluje wokół przycisku. Naciskam i przesuwam, naciskam i przesuwam. W końcu i tak to robię. Wrzucam na gruszki, wrzucam na fejsa.

    Ta notka jest genialna.

    Idę robić coś innego. Jednak jest ten jeden wers. To jedno zdanie, które dźwięczy mi w głowie. Jak ja mogłem to napisać?

    Ta notka nie jest idealna.

    „Jak mogłeś to napisać? Tak się wywyższać! Chwalić się! Znieważać ludzi! Jak mogłeś upublicznić czyjeś słowa? Jak mogłeś to zrobić? Co ta notka miała na celu? Komu pomogła? Chyba jest do niczego.”

    Ta notka to dno.

    Może w ogóle przestanę pisać? Zamknę gruszki. Czy one w ogóle są jadalne? Czy to jest dobry owoc? Czy Bogu się podoba?

    Mój blog jest do dupy.

    Ale kto to ma ocenić? Jaki wziąć wyznacznik? Lajki? Komentarze? Czyje zdanie uznać za ważne? Moje? Boga? Czy kogoś innego? W końcu czytam notkę jeszcze raz.

    Nie jest taka zła

    O! Ktoś dał lajka. Jednego. Idę spać.

    Napiszę o tamtym. Tak, to super pomysł…

    Zalety pisania

    Ostatnio uczę się podejmować decyzje jak mężczyzna, czyli na własny rachunek. Poprzednia notka bardzo mi w tym pomogła. Cała z nią związana sytuacja nauczyła mnie też nie przejmować się tym, co ludzie myślą. Dalej mam trochę pietra, że czasem robię tu jakieś bydło na tych gruszkach. Ale chyba by mi ktoś powiedział, co?

    Gruszki – Duszki

    Jeśli Bóg jest ogrodnikiem, to pewnie dba o te gruszki. Może te głupoty, które piszę, też mają jakiś cel?

    Z drugiej strony, widzę jak na talerzu, kto mnie oskarża. Ten cudzysłów w pierwszym podrozdziale to od niego.

    Wszyscy to mają. Każdy z nas jest istotą duchową i do każdego duchy mogą mówić. Duchy czyste i nieczyste. Ja to przejrzałem już jako nastolatek. Wiedziałem, że nie jestem sam. Nikt nie jest.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • Historia mojego życia
    Opublikowano w:

    Stoję sobie na ganku i rozmyślam o życiu. Dlaczego jest mi teraz tak źle? Dlaczego jestem przygnębiony i ponury? Dlaczego chce mi się płakać i dlaczego jestem zmęczony życiem nawet gdy nic nie robię? Czy Bóg tego chce?

    Dzieciństwo

    Moje życie wyglądało tak. Najpierw byłem dzieckiem. Lubiłem zadawać się ze starszymi ode mnie osobami. Podobno byłem bardzo dyplomatyczny. Zbierałem papierki z ziemi i wrzucałem do kosza. Bardzo mnie interesowało, co wolno a czego nie wolno. W parku uciekałem mamie i wołałem, że idę „leleko”. Czasem lądowałem w kącie z zadaniem przemyślenia swojego zachowania, przy czym to przemyślenie zawsze musiało się skończyć wnioskiem, że to ja coś źle zrobiłem.

    Byłem na koloniach. Jakiś traf chciał, że przydzielono mnie do starszych chłopaków. A oni palili. Bardzo mnie to martwiło, bo palenie jest niezdrowe. Chciałem im pomóc. Powiedziałem więc o tym wychowawczyni. Potem chłopaki mieli drakę i bardzo się chcieli dowiedzieć, kto ich wydał. Podejrzewali mnie, ale ja się zarzekałem, że to nie ja. Zamknęli mnie w ciemnym kiblu, a ja krzyczałem, że chcę wyjść. W końcu mnie wypuścili.

    Gimnazjum

    Potem byłem nastolatkiem. Pisałem bloga. Poznałem kilka dziewczyn z Katowic. Na oczy ich nie widziałem, ale zagadały do mnie przez gadu-gadu i tak się zaprzyjaźniliśmy. Miałem też kilkoro przyjaciół na podwórku i trochę ludzi, których lubiłem, w szkole. Ogólnie nie było źle.

    Liceum

    Zbliżył się czas żeby pójść do liceum. Dobrze wiedziałem, że nie będę miał tam żadnych przyjaciół. Klątwa, którą sam na siebie rzuciłem, spełniła się. Na przerwach siedziałem pod ścianą. Z nikim nie rozmawiałem. Ćwiczyłem widzenie aury.

    Po roku tych tortur przeprowadziłem się z rodzicami do innego miasta. Tam już było lepiej. Poznałem ludzi, z którymi spotykam się do dzisiaj. Był to okres, w którym byłem wciąż dość płodny w wiersze i inne przejawy twórczości. Współtworzyłem szkolną gazetkę. Była mało popularna, więc zrobiłem ulotki i plakaty.

    Bardzo mi się podobało, że jestem taki kreatywny. Czułem jednak, że to się nie bierze znikąd. Wiedziałem, że pomagają mi jakieś istoty duchowe. Powiedziałem im, że już nie chcę pomocy. Chcę zobaczyć, co potrafię zrobić sam z siebie.

    Studia

    Okazało się, że nie potrafię nic. Przestałem tworzyć cokolwiek. Poszedłem na studia. Tam okazało się, że jakoś nikt, poza paroma szaleńcami, nie chce się ze mną przyjaźnić. Prawdopodobnie byłem nieprzyjemnym typem, który nie wiedział nawet kiedy kogoś obraża, a jego ego sięgało kosmosu.

    Chyba ze dwa lata tak żyłem. Gdy wracałem do domu z uczelni, to byłem strasznie wypompowany, bo cały czas musiałem udawać, że jestem strasznie mądry. Dopiero po tym czasie poznałem w Internecie człowieka, który zaśpiewał „Balladę o PKP”, a przy okazji opowiadał o Bogu, którego zna osobiście.

    Euforia

    Więc sam też go poznałem. Oddałem mu swoje życie i przez kilka miesięcy czułem się jak w raju. Kontakt z Bogiem to bardzo fajna sprawa. Poznałem swój grzech. Zmieniłem się. Duch Boży był we mnie. Płynęły we mnie rzeki wody żywej.

    Porażka

    A potem BACH! Bez żadnego ostrzeżenia naszły mnie bluźniercze myśli na Boga. Męczyły mnie przez dwa tygodnie aż w końcu zaprowadziły mnie nad rzekę i powiedziały „skacz”. Skoczyłem. Gdy trafiłem do szpitala, czułem jak całe boże błogosławieństwo, którym byłem przepełniony, wycieka ze mnie jak woda z durszlaka.

    Czekanie w ciemności

    Wyszedłem ze szpitala. Wszystko zaczęło się normować. Byłem sobie takim zwykłym, małym człowieczkiem. Bez żadnych bajerów. Po prostu ja. I bardzo mi brakowało wody żywej i tego odbicia w lustrze, które krzyczało: „Ty żyjesz!”.

    Wiedziałem dobrze, że mam czekać. Sporą część tego czasu siedziałem na bezrobociu. Na początku usiłowałem pościć aby zmusić Boga do powrotu, jednak to on przez ludzi i sytuacje zmusił mnie abym przestał.

    Później została już tylko tęsknota. Zastanawiałem się, czy Bóg jeszcze mnie chce. Miałem jednak co jakiś czas takie dziwne przebłyski. Poczucia, przeczucia, znaki z nieba. One sprawiały, że miałem ochotę dalej żyć.

    Przebudzenie i znów czekanie

    Po kilku latach coś mnie tknęło i leżąc wieczorem w łóżku zadałem pytanie „Powiedzcie mi proszę chociaż, czy z moim życiem wszystko jest w porządku.” Kierowałem to wtedy do moich niefizycznych przyjaciół, ale myślę, że to Bóg odebrał tą modlitwę.

    Zaczęły dziać się rzeczy. Nie opiszę ich tutaj, bo cały ten blog jest ich opisem. Myślałem, że jestem już blisko, jednak Bóg powiedział mi wyraźnie „Czekaj”. Innym razem spytałem go, czego ode mnie oczekuje. Powiedział „Cierpliwości”. No to czekam.

    Przemyślenia

    Czekam i cierpię. A dlaczego o tym piszę? Dlatego, że tęsknię za tym czasem, gdy byłem naprawdę żywy, a przecież był to tylko ułamek mojego życia. Bardzo krótki czas. Może nawet nie rok. A większość to było cierpienie. Cierpienie w szkole, cierpienie na uczelni, cierpienie w domu i w szpitalu.

    Pytanie brzmiało „Czy Bóg tego chce?” Czy taki był plan? Czy miałem wskoczyć do tej rzeki?

    Od dawna jest to dla mnie jasne, że w okresie największego szczęścia, Bóg nadrabiał moje braki obecnością Ducha Świętego. To On był tym silnym we mnie. Jednak wiem, że Bóg chce abym był silny sam z siebie. Jest cała masa tematów, które muszę przepracować plus te, o których nie wiem, że muszę przepracować.

    Moim największym pragnieniem od wielu lat jest uczyć się. Pragnę poznawać i doświadczać. Penetrować świat duchowy, reguły życia i prawidła świata, również tego fizycznego.

    I tak się dzieje. Wierzę też, że gdy będę gotowy, przyjdzie do mnie z całą mocą Duch miłości i trzeźwego myślenia.

    Dociera do mnie po trochu, że skoro oddałem życie Bogu, a cierpię, to musi być w tym jakiś sens. Musi to być jego wola. Bo przecież, dobre wziąłem, więc dlaczego mam nie wziąć codziennej depresji. Bóg wyciska ze mnie coś takim postępowaniem. Tym razem wycisnął tę notkę. Mam nadzieję, że ci się podobała.

  • Uciekł
    Opublikowano w: ,

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Mówił mi, ile mam jeść.
    „Tylko jedna kromka” – powiedział.
    A ja chciałem dwie.

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Straszył konsekwencjami.
    „Tylko spróbuj” – powiedział.
    A ja przygotowałem dwie.

    Powtarzał wciąż, że jest Bogiem.
    Bardzo się rozgniewał.
    „Bóg cię ukarze” – zagroził.
    A ja zjadłem dwie.

    Już nie mówi, że jest Bogiem.
    Uciekł w popłochu.
    Nic już nie powiedział.
    A ja odczułem ulgę głęboką.

  • OdwykCamp 2020
    Opublikowano w:

    Dawno nic nie pisałem i znów czuję potrzebę. Ostatnio często siedzę na działce i się nudzę. Najchętniej wróciłbym na stałe do domu, choć wiem jak by to było. Wszedłbym do mieszkania, posiedział chwilę i stwierdziłbym, że się nudzę.

    Potworne!

    Ale może napiszę coś o zjeździe odwykowiczów, który miał miejsce 17 – 27 lipca w Gołdapi?

    Tak, napiszę!

    Preludium

    Zaczęło się od tego, że usłyszałem o Campie i podjąłem decyzję, że jadę. Najlepiej na całe 10 dni.

    Potem była rozmowa z mamą, która koniecznie chciała żebym zmienił plany, a najlepiej w ogóle nie jechał.

    Chciałem być na miejscu pierwszy, więc postanowiłem wyjechać już 16-go i znaleźć jakiś domek do spania.

    Boże plany

    Pomijam drogę. Pomijam, że nie przypuszczałem, że mój samochód może tak daleko pojechać.

    Dojechałem.

    Na miejscu okazało się, że domków nie ma. Do tego pada deszcz i zrobiło się ciemno, więc namiotu nie rozłożę. Powiedziałem:

    Boże! Jeśli to masz dla mnie… jeśli takie są twoje standardy… jeśli naprawdę mam spać dziś w samochodzie, to niech będzie.

    Wytrwałem w tym postanowieniu kilka minut, po czym pojechałem szukać domków w innym miejscu.

    Nie znalazłem. Spałem w samochodzie na parkingu Słonecznego zakątka.

    Następnego dnia rozłożyłem namiot.

    No i cóż… później się z tego cieszyłem, bo miałem swoje rzeczy blisko ludzi i nie zapłaciłem za nocleg prawie nic.

    Ogólnie

    Ogólnie działo się tam wiele i niewiele. Głównie były rozmowy, jedzenie, gry, wycieczki i ogniska. Czasami jednocześnie.

    Niby nic się nie działo, ale było to cudowne dziesięć dni, podczas których nikt nie mówił mi, co mam robić i nie wyręczał się mną.

    Najchętniej opisałbym każdą chwilę minuta po minucie, ale… kto by to wszystko spamiętał i… komu by się chciało to czytać?

    Aleks

    Pierwszego dnia, zaraz po nocy przespanej w samochodzie, usiadłem sobie na murku z widokiem na parking.

    Ktoś tam już jednak siedział. Pomyślałem sobie „Kto to?”, jednak zaniechałem poszukiwań odpowiedzi na to pytanie.

    W pewnym momencie on wstaje i mówi do mnie

    Czy my nie czekamy na to samo?

    „A na co czekasz?” – spytałem.

    Na cud.

    Kurczę! Cud? Bóg? Odwyk? Taaaak!

    I od tej chwili czekaliśmy razem.

    Ustaliliśmy, że Martin i Dominika pewnie przyjadą na skuterkach koloru, jak poinformował mnie Aleks, niebieskiego.

    I nagle widzę w oddali, że na parking wjeżdża skuter, a za nim drugi. Oba niebieskie. I ten profil skądś znam.

    Maaaartiiiin!!!

    Poszliśmy się przywitać.

    Piotrkowska grupa rowerowa

    Byliśmy wszyscy w kuchni i graliśmy tam w coś. Wyszedłem do kibla, a tam jakiś facet mówi do mnie:

    Czy ten człowiek w kuchni to jest Martin Lechowicz?

    Odpowiadam, że tak, a on na to:

    A czy to jest jakieś spotkanie?

    Odpowiadam, że to jest OdwykCamp, czyli zjazd ludzi związanych ze stroną odwyk.com.

    Z jaką stroną?

    Odwyk!

    Co? Odbyt?

    Co było dalej? Facetowi wytłumaczyłem, a Martina od niego pozdrowiłem.

    Tubylcy

    Innym razem byliśmy przy ognisku i Martina poznała grupa młodych ludzi z Gołdapi. Okazało się, że znają balladę o CS-ie.

    Sen

    Pewnej nocy miałem taki sen.

    Była jakaś akcja. Nagle jedna dziewczyna uratowała mi życie. Więc chciałem ją wziąć za żonę, ale najpierw odsłoniłem jej twarz. Okazało się, że to była jakaś stara jędza. Powiedziała:

    Słyszę głos Boga. Za 20 zł. Chcesz?

    Odpowiedziałem:

    Nie dziękuję, już mam.

    Gdzie bym go nie opowiedział, to wszyscy się śmieją.

    Duchy

    Długo wyczekiwałem spotkania z Karoliną. Gdy w końcu przyjechała i przyszedł czas na ognisko, bardzo fajnie się nam rozmawiało.

    W pewnym momencie jakoś wyszedł ten temat i powiedziałem, że wciąż potrzebuję uwolnienia.

    Karolina powiedziała, że to wcale nie musi przyjść przez kogoś, kto się o mnie pomodli. Mogę sam o to poprosić Boga. Podała też przykład człowieka, któremu to się udało.

    Niby to wiedziałem. Nawet już raz to zrobiłem. Ale wtedy nie rozumiałem tego tak dobrze jak teraz. Teraz wiem, że mogę to traktować tak, jak nawrócenie. Czyli jako deklarację woli.

    Poszedłem do łazienki. Nie było nikogo. Łaziłem w te i we wte. Nabierałem odwagi i uświadamiałem sobie, co w właściwie chcę zrobić.

    W końcu otworzyłem usta. Powiedziałem, że bardzo tego chcę. Poprosiłem też o Ducha Świętego. Wiem, że on jest w moim życiu, ale to jeszcze nie jest to, czego oczekuję.

    Cyrk z lekami

    Poszedłem do namiotu wziąć wieczorne leki. Przypomniało mi się jednak, co kiedyś myślałem: że jak już będę silny i czysty, to przestanę brać leki.

    Ale czy już jestem? „Nie wierzysz w swoje uwolnienie? Zobaczysz, że przez twoją niewiarę wszystko wróci.” „A odeszło?”

    W końcu wziąłem te leki, ale czułem się z tym bardzo źle. Na tyle źle, że następnego dnia poprosiłem Karolinę o rozmowę. Pogadaliśmy w drodze powrotnej z obiadu.

    Do dziś biorę leki, ale nie życzę sobie brać ich do końca życia. Kiedyś przyjdzie odpowiedni moment. Wierzę, że będę wiedział, kiedy.

    Po Campie

    Ogólnie jestem w coraz lepszym stanie psychicznym. Już od paru lat. Jednak mam wrażenie, że ten Camp zrobił całkiem spory skok.

    Po powrocie do domu zdarzyło się, że spojrzałem w lustro i zobaczyłem, że się uśmiecham. Zupełnie spontanicznie. Zdziwiłem się i chciałem więcej.

    Zauważyłem też, że wzrósł mi poziom odwagi w relacjach międzyludzkich.

    Zobaczyłem też różnicę. Przez lata przebywając z mamą, która traktowała mnie jak przedłużenie swojej ręki, przywykłem, że ktoś może mi ciągle mówić, co mam robić.

    Te 10, czy tam 11 dni dały mi całkiem niezły pogląd na to jak jest bez tego.

    Nie oznacza to, że nie pomagam mamie w ogóle. Po prostu chciałbym widzieć, że jestem szanowany.

    Zakończenie

    Wiem, że niewiele napisałem. Działo się dużo więcej. Ale notka i tak wyszła długa, a mnie bolą już plecy od zupełnie nieergonomicznego siedzenia.

  • Kłamstwa
    Opublikowano w:

    Czyli podręczny zestaw złego doradcy.

    • musisz to zrobić
    • zrób to szybko
    • masz mało czasu
    • jak tego nie zrobisz, to będzie źle
    • będziesz się źle czuł jak tego nie zrobisz
    • i tak nie wytrwasz, więc zrób to teraz
    • nie będziesz mógł jeść póki tego nie zrobisz

    Takie myśli mam w głowie przed podjęciem złej decyzji. Czają się z tyłu głowy drążąc mózg na skraju świadomości.

    Zauważ czytelniku, że te argumenty w ogóle nie odnoszą się do sytuacji. Można ich użyć do wszystkiego. I jedno wiem na pewno. Są to zdania, którymi nie należy się kierować.

    Co ja robię, gdy słyszę takie coś? Myślę sobie „Mhm, aha. Muszę. No to jak muszę, to muszę.” A jak powinienem reagować? O tak:

    Fuck off!

    I robić swoje.

    Bo efektem nabrania się na takie coś jest płacz i zgrzytanie zębów. A każde muszenie jest obrzydliwe i powinno rodzić bunt. Od razu.

  • Pamiętnik: Trzecie pójście do szpitala
    Opublikowano w:

    Nie mam ochoty teraz o tym pisać. Zanotuję tylko, że do szpitala poszedłem 14 lutego 2018 a wyszedłem 1 czerwca 2018. Miałem w tym czasie problemy z jedzeniem. Mam do wyboru dużo wpisów, którymi mógłbym to zilustrować, ale wybrałem ten:

    Przeciwstawić się

    8 maja 2018

    2 godziny temu zjadłem cukierka i poczułem ogromne wyrzuty sumienia. Poczułem też bardzo delikatne pocieszenie, wyrzuty jednak zostały.

    Później usłyszałem, że mam nie jeść kolacji. W ogóle, odkąd wróciłem do szpitala, częściej słyszę takie rzeczy.

    I teraz wiem, o co chodzi. Chodzi o to, żebym stąd nie wyszedł. Właśnie zjadłem kanapkę. Dawno nic mi tak bardzo nie smakowało.

  • Pamiętnik: Naciski na niebranie leków
    Opublikowano w:

    30 października 2017

    Zamierzałem dzisiaj kontynuować tworzenie mojego nowego bloga w October CMS, ale zupełnie mi się nie chciało. Dlatego zacząłem przeglądać swoje stare wpisy na różnych blogach i stronkach.

    Trafiłem na moje wpisy z cyklu Po 5 latach i stwierdziłem, że to, co tam czytam jest strasznie przykre. I pomyślałem, że mam w dupie takiego boga, który działa tylko wtedy, gdy nie biorę leków.

    Powiedziałem w myślach: Chodź i działaj teraz, gdy biorę leki!. I zaczęło się. Od razu dotarło do mnie, że chemia w mózgu ma wpływ na duszę. W domyśle, że leki utrudniają Bogu działanie.

    To co? Mam przestać brać leki? I dotarło do mnie, że tak, że powinienem natychmiast przestać, że to jest ten moment. No, to jak tylko mama zadzwoni, to jej powiem.

    Rozmawiałem w myślach z jakąś istotą. Była niecierpiąca sprzeciwu i stanowcza. I ten smród. Czuję smród, który w ogóle mi się nie podoba. Ale to jest takie silne. Nie mogę mu się oprzeć. Po prostu muszę przestać brać leki.

    Nieładnie tak mówić Bogu, że śmierdzi. W sumie nie wiem, czy to Bóg, czy ten zły. Poznaję tą istotę. Już miałem z nią do czynienia. Odczuwam ją jako stanowczy Bóg, niecierpiący sprzeciwu. Ale ten smród. Zupełnie mi to się nie klei.

    Poszedłem spać. Dobrze jest się przespać z takimi rzeczami. Ale nie mogłem zasnąć. W końcu wyszukałem w necie frazę badajcie duchy. I wyszło mi. Pierwsze, co czytam w liście Jana, to: „Najmilsi, nie każdemu duchowi wierzcie…„.

    I mnie olśniło. No tak, przecież nie muszę ufać każdemu duchowi i Bóg (ten prawdziwy) nie będzie miał mi za złe, nawet jeżeli to faktycznie był On. Tak jest napisane w Biblii.

    Dalej było … ale badajcie duchy, czy są z Pana. Każdy duch, który wyznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest od Pana, a który nie wyznaje, ten nie jest od Pana.

    No tak, ale teraz, to trochę za późno. Już nie zbadam tego ducha. Ale i tak mu nie wierzę. To na pewno nie był Bóg.

    I w końcu zasnąłem.

    Następnego dnia już wiedziałem, o co chodzi. Dlaczego zły tak często mnie odwiedza. Bo widzę teraz, że cała ta przygoda ze szpitalem psychiatrycznym (z głosem, który powiedział skacz i z drogą na Szczecin) to jego sprawka.

    Otóż na samym początku mojej chrześcijańskiej drogi, Bóg powiedział Będziesz moim rycerzem. No i teraz już wiem: po prostu poznaję przeciwnika.

    I w końcu, za trzecim razem wygrałem potyczkę. Za pierwszym razem psychiatryk, za drugim razem psychiatryk. A za trzecim razem w końcu zwycięstwo.

  • Wszystko się zgadza
    Opublikowano w:

    Jak byłem mały, to pisałem swojego bloga i byłem zadowolony, że mam wenę. Później wena odeszła. Ilustrują to wiersze z wpisu Wena i literatura oraz Na prawdę mam wymyślać tytuł?. Ale jest jedna rzecz, której nigdy nikomu nie mówiłem.

    Zacząłem zauważać, że nie mam wpływu na to, czy wpadnę na pomysł, czy nie. Chciałem być samodzielny. Chciałem sam wymyślać rzeczy bez żadnej pomocy. Wyraziłem wtedy intencję „Nie pomagajcie mi. Chcę być sam”.

    Jakiś czas później napisałem wpis Jak zawisnąć w próżni, która otacza od wewnątrz. Był to mój koniec.

    I dowiedziałem się tego, co chciałem wiedzieć: czy mogę sam wpaść na pomysł. Nie, nie mogę. Pokazują to trzy lata. Trzy najgorsze lata w moim życiu: od 2008 do 2011. Nie tylko nic wtedy nie pisałem ale moje życie zamieniło się w szambo.

    Teraz jestem chrześcijaninem i czytam Biblię. I trafiłem na fragment:

    Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.

    Ewangelia Jana, rozdział 15, wersety 4, 5

    Wszystko się zgadza.

×