Dorośli! Gdyby wasze dzieci przejmowały się wszystkim, co do nich mówicie, to stałyby się takie jak wy. I nie mam złudzeń – w końcu się staną.

humor

  • Odwyk Camp 2024 – rozmowy z kotem
    Opublikowano w:

    – Może wafelka do kawki? – Zaproponowała nieznajoma – Proszę – Powiedziała, wyciągając z torby dwa małe wafelki i kładąc jednego po mojej stronie stolika.

    Próbując zwietrzyć podstęp, zacząłem się zastanawiać. Piłem właśnie drugą kawę z Warsu. Teoretycznie nie powinienem brać słodyczy od nieznajomych. Praktycznie jestem dorosłym mężczyzną. Zaryzykowałem.

    – Dziękuję – Powiedziałem, lecz nie wziąłem wafelka od razu.
    – Po ile teraz kawa w Warsie? – Spytała.
    – Dziesięć złotych… albo nawet trzynaście – Odpowiedziałem ostrożnie. – Ale jak się jedzie pociągiem raz w roku, to sobie można pozwolić. A Pani jedzie wczasowo, czy raczej regularnie? – Spytałem ciekaw jej częstotliwości podróży.
    – Wczasowo. Co roku tak jadę. Mam bezpośrednie połączenie. Nie opłaca mi się samochodem.

    Po chwili milczenia, gdy zjedliśmy wafelki, naszła mnie szalona myśl. Przez moment się zmagałem.

    – Proszę. Jak się Pani nudzi, to można sobie poczytać – Zagadnąłem nieśmiało i podałem jej cienką książeczkę.
    – „Poezja bazgrana” – Przeczytała tytuł na niebieskiej okładce. – Kto to napisał? Pan?
    – Tak, ja – Odpowiedziałem.
    – A skąd Pan jedzie?
    – Z Ustronia

    ***

    – Dzień dobry. Można? – Zagadnąłem taksówkarza.
    – Nawet trzeba – Odrzekł chytrze.
    – No! Właśnie! – Krzyknąłem żwawo i po chwili moje bagaże wylądowały w bagażniku, a ja na tylnym siedzeniu. – 79 zrobił mnie w ciula – Zwierzyłem się facetowi.
    – Jaki 79? – Spytał w przypływie niekumatości.
    – No, autobus. Czekałem na niego 15 minut, a potem zniknął z tablicy i pojawił się kolejny za 25 minut, choć fizycznie żaden nie nadjechał – Powiedziałem, i w tym momencie ujrzałem jak wyprzedza nas 79 jadąc buspasem. Poczułem się podwójnie oszukany.

    ***

    – Cześć Matiku!!! – Przywitałem się z kotem i zacząłem opowiadać. – Wiesz, że właśnie zapłaciłem 20 złotych zamiast 3 żeby się tu znaleźć?

    Po prawie pięciu dniach nieobecności, rozeznałem, co i jak. Oporządziłem koty i wróciłem do pokoju.

    – A wiesz jak było fajnie na Odwyk Campie? – Kontynuuję do kota. – Był Irek i Wojtek i Sylwek i wielka góra, na którą wlazłem i stare Biblie i rozmowy i jedzenie, a nawet skręcanie krzeseł.
    – Doprawdy? – Kot wziął mnie z zaskoczenia – To opowiedz wszystko od początku.

    ***

    Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Niedługo potem Kuba z Wojtkiem uknuli zimowy Odwyk Camp 2024 w Ustroniu.

    Tym razem nie miałem wątpliwości. „Jadę!” – pomyślałem i zrobiłem. Okazało się, że ze stacji kolejowej do apartamentów jest bardzo blisko. „Pojadę pociągiem” – pomyślałem i kupiłem bilety.

    Nie było wielkich przygotowań. Wziąłem to, co miałem. W ostatniej chwili dostałem do dyspozycji walizkę, co bym nie musiał pakować się w torbę na zakupy.

    Podróż minęła bez większych dramatów. Był jeden mały dramacik podczas przesiadki. Nie byłem pewny, do jakiego pociągu mam wsiąść. Nagle, ni stąd ni z owąd, pojawił się mężczyzna z dużym plecakiem i zagadał do mnie. Okazało się, że się znamy i że jedzie na tą samą imprezę, co ja.

    Na miejscu ujrzałem obiekt w remoncie i znajomych ludzi. Zostałem poinformowany, że mam pokój z Irkiem. Ucieszyłem się i poszedłem zobaczyć, jak wygląda.

    Góra była wykończona. Dostałem hasło do zamka i skomplikowaną instrukcję obsługi drzwi. Później się okazało, że da się wejść do pokoju w 2 sekundy, a brak klucza, o który trzeba dbać, jest bardzo wygodny.

    W środku zobaczyłem pokój z kuchnią, a wszystko wykończone elegancko. Wyposażenie wysokiej jakości robiło wrażenie, że ktoś tu nie oszczędza na gościach.

    Rozpakowałem się i…

    ***

    – Co jest Matiku? Zasypiasz? – Spytałem kota.
    – Nie, nie. Mów dalej. Ciekawie opowiadasz – Zadrwił bezczelnie – Może powiedz jak dokładnie się rozpakowałeś, i gdzie położyłeś gacie i skarpety – Kontynuował drwinę sarkastyczny futrzak.
    – To o czym chcesz posłuchać?
    – Opowiedz coś ciekawego. Coś mrożącego krew w żyłach.

    ***

    Drugiego dnia rano poszliśmy w góry. Początkowo w to nie wierzyłem, bo nie widziałem żadnych gór. Ale one tam były. Przykryte mgłą czekały aż dostatecznie się zbliżę.

    U podnóża zrobiliśmy zakupy. A potem czerwonym szlakiem ruszyliśmy na Czantorię.

    Byłem sceptyczny, jednak poszedłem za kolegami. Pierwsze objawy mojej słabej kondycji pojawiły się po kilku krokach. Mimo to szedłem z grupą. Później odstawałem coraz bardziej, aż w końcu oni poszli, a ja zostałem i stwierdziłem, że mam dość. Odpocząłem porządnie, napiłem się i miałem dużo czasu aby przemyśleć, co teraz. W końcu poszedłem dalej w górę. „Na pewno na mnie czekają” – pomyślałem. I faktycznie czekali.

    Zobaczyłem ludzi robiących zdjęcia. Obejrzałem się i… „WOOOW! Ale widok!” – pomyślałem. Byłem ponad chmurami. Krajobraz do tego stopnia był zwodniczy, że ktoś, kto zobaczył moje zdjęcie, spytał, co to za jezioro.

    Ale to jeszcze nie było to. Najbardziej stromy kawałek był dopiero przede mną. Na ziemi kamienie i liście, przede mną przeprawa nie do przejścia. I, gdy koledzy siedzieli na szczycie i jedli zapiekanki, ja pełzłem, sapałem i wołałem do Boga o pomoc.

    Najwyraźniej mi jej udzielił, bo w końcu wszedłem. Wszedłem i nie umarłem po drodze, choć myślałem, że zaraz umrę.

    ***

    – Powiedz mi, drogi kolego – Zaczął do mnie kot – Dlaczego mówisz do mnie jakbyś pisał notkę?
    – Wyobraź sobie, że ją piszę. Będzie ci łatwiej zrozumieć – Odpowiedziałem tajemniczo.
    – To opowiedz teraz, co było najnudniejsze – Kot wziął mnie pod włos.

    – Najtrudniej słuchało mi się o datach, których moja pamięć nie sięga i wydarzeniach, które z niczym mi się nie kojarzą. Każdy powiedział co wiedział. Ja milczałem. Po powrocie do pokoju, zwierzyłem się Irkowi, że mam spore zaległości i wielkie braki w wiedzy na temat Biblii.
    – Rozumiem. A było coś, co ci się w muzeum Biblii podobało?
    – Tak. Moją uwagę zwróciła „Dobra czytanka według świętego zioma Janka”. Pewnie dlatego, że już o niej słyszałem. Ale zobaczyć na żywo egzemplarz to był przywilej.
    – Haha! Ładny tytuł – Zawołał rozśmieszony kotek. – Coś tam ten tego według świętego zioma Matiego. Hahaha!
    – O! Tobie też się ładnie zrymowało – Pochwaliłem go uprzejmie.
    – Wszak jestem kotem poety. Miau!
    – Sprytny z ciebie zwierzak – Powiedziałem, bo naprawdę tak myślę.
    – To opowiedz o czymś jeszcze. Co ci zapadło w pamięć z codziennych rzeczy?
    – Ktoś mnie nazwał nestorem Odwyk Campu.
    – Brawo!
    – Tak. Ludzie mnie pamiętają, bo gdzieś tam się czasem przewijam. Gdy w 2012 roku pojechałem na swój pierwszy obóz, nie myślałem wcale, że siedem Campów później będę nestorem.
    – Ale jesteś. I jak się z tym czujesz? – Zapytał dr med. Mateusz Kot.
    – Fajnie. W ogóle, kto się dowiaduje, że jestem chrześcijaninem od 14 lat, ten robi takie „O” i pada słowo „staż”. Choć ja sam nie czuję się jakbym ten czas przeżył produktywnie. Chociaż… jak sobie przypomnę, ile musiałem znieść – głównie siebie samego – oraz kim byłem, a kim jestem – to chyba jednak był czas produktywny. Ale ja ci, kocie, opowiem ciekawsze rzeczy.
    – Jakie?
    – Na przykład, jak robiliśmy jajecznicę. Niby zawsze miałem w domu jajka, ale rzadko przychodziło mi do głowy żeby je zużyć. A na Campie nauczyłem się jeść jajecznicę. I to jest cudowne.
    – Rzeczywiście. Bardzo ciekawe – Skwitował.
    – Jeśli jajecznica nie jest ciekawa, to na pewno ciekawe były rozmowy przy jajecznicy. Ale tego ci nie opowiem. To trzeba przeżyć samemu!
    – Bardzo mnie zachęciłeś. Następnym razem jadę z tobą.

    ***

    Obóz odbył się w dniach 8 – 12 listopada. Życie toczy się dalej. Niby nie wydarzyło się nic wielkiego, a jednak czuję się innym człowiekiem. Uwierzyłem, że jest dla mnie nadzieja i zmieniłem kurs w kwestii dbania o swoje marne ciało. Jestem teraz gotów poświęcić parę minut na przyrządzenie sobie rano jajecznicy. A jest to pierwszy z kilku objawów mojej gotowości do wprowadzania zmian.

    Mam jeszcze kilka przemyśleń. „Bóg kontroluje moją płodność” – o tym myślałem już wcześniej, ale przypomniało mi się, gdy Jakób opowiadał o krowach. Jeśli gospodarz na roli umyślnie łączy odpowiednie osobniki, to czy tym bardziej Bóg nie zrobi tak ze mną?

    Drugie przemyślenie dotyczy fragmentu Biblii:

    Ufaj PANU z całego swego serca i nie polegaj na swoim rozumie. Zważaj na niego we wszystkich swoich drogach, a on będzie prostować twoje ścieżki.

    To jest trudne, bo z jednej strony chciałbym zaufać Bogu na sto procent i słuchać go we wszystkim. Z drugiej strony, żeby rozeznać, co jest od Boga, potrzebny jest rozum.

    ***

    Miałem wielką nadzieję udać się w tym roku na obóz. No Fear Camp mnie ominął i przez pewien czas brakowało mi wyjazdu. Dlatego jestem bardzo zadowolony i doceniam organizatorów Odwyk Campu, zwłaszcza że był to obóz, który zmienił. Zmienił coś, co trudno uchwycić, a jeszcze trudniej nazwać.

    To jak? Czy oprócz mojego kota jest ktoś chętny na kolejny Camp?

    ***

    Napisano 17 listopada

  • Mój kolega z kościoła
    Opublikowano w:

    Chodzę od jakiegoś czasu do kościoła. Sporo rzeczy mi się nie podoba, ale już się przyzwyczaiłem. Niedawno przyszedł jakiś nowy. Zaprzyjaźniliśmy się. Był całkiem normalny. Spędziliśmy razem trochę czasu poza budynkiem kościoła.

    Widziałem jak wszystko mu się tutaj podoba. Widziałem jego zapał i zaangażowanie. Pytania do pastora i chętnie słuchane odpowiedzi. Był całkiem normalny.

    Nie wiem, jak to się stało. Wczoraj byliśmy na spotkaniu modlitewnym. Tu o wszystko trzeba się pomodlić. Śpiewaliśmy. Stałem obok mojego kolegi. Stałem i nie śpiewałem oczywiście, bo nie miałem ochoty. Ale patrzę na kolegę i co widzę?

    Ręce uniesione, oczy zamglone, usta śpiewają słowa doniosłych pieśni. Wsiąkł. Śpiewał nawet takie pieśni, których ja nie znałem po latach uczęszczania do kościoła.

    Straciłem kolegę. Już nie jest normalny. Wsiąkł na dobre.

    Jednak spotkanie trwa. Pastor wytrawnie gra na gitarze. W sumie trochę nudno tutaj. Może pośpiewam?

    „Jezus! Jezus! Jezus!” – moje usta śpiewają słowa doniosłej pieśni. Ręce mam uniesione, oczy zamglone.

  • Kościół Wyzwolonych Penisów – opowiadanie, część 1
    Opublikowano w:

    – Witajcie telewidzowie, witaj publiczności, szczęść Boże, nasz gościu, czy raczej powinienem powiedzieć „Ojcze”?

    – Słuchaj, stary, ze szczęść Boże już nie trafiłeś stylistycznie, ale z Ojcem to przegiąłeś doktrynalnie.

    – Co?

    – Ojciec jest jeden, w niebie.

    – Haha! Niezły początek. Pozwól, że cię przedstawię. Naszym gościem dzisiaj jest założyciel Kościoła Wyzwolonych Penisów, pastor Stefan Wiśniewski.

    Pastor ukłonił się do publiczności i pomachał do kamery.

    – Co cię skłoniło do założenia Kościoła Wyzwolonych Penisów, i skąd, do diaska, ta śmieszna nazwa?

    – Na pewno nie śmieszniejsza od twojego „do diaska”, a wzięła się z potrzeby mojego serca.

    – Na pewno serca?

    – Tak. Gdy widziałem te rzesze młodych mężczyzn, którym zależy na Bogu i którzy chcą być w kościele, ale wszyscy im mówią, że masturbacja to grzech… Gdy widziałem ich zmagania z własną naturą, wieczne poczucie winy wpajane przez otoczenie… Po prostu nie mogłem na to patrzeć i…

    – I założyłeś kościół, w którym…

    Prowadzący spojrzał na kartkę i zaczął czytać.

    – „Potrafimy czytać ze zrozumieniem i rozróżniamy zabiegi retoryczne. Stosujemy to do Pisma Świętego. Dlatego nie wierzymy, że masturbacja i oglądanie pornografii to grzech. Jesteśmy zdania, że można patrzeć na ładne kobiety, nie będąc z tego powodu grzesznikiem. Poza tym, zrywamy z protestancką tradycją, w której używanie wulgarnych słów, palenie papierosów i używanie alkoholu są grzechem.”

    Chwila ciszy.

    – Piękne wyznanie wiary. Proszę powiedzieć, do czego was to doprowadziło?

    – Przede wszystkim, tak, walimy sobie konia, oglądamy panienki na ekranie i nie mamy z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Przyciągamy raczej młodych mężczyzn i chłopców, choć zdarzają się też kobiety szukające zupełnie nie pruderyjnych kandydatów na męża.

    – Na męża, tak, jasne! Chyba na numerek?

    – O nie! Może ci się zdawać, że jesteśmy bandą rozhasanych, rozhulanych i zupełnie niemoralnych seksualnie mężczyzn. Nic bardziej mylnego. Akceptujemy swoją seksualność, to tyle. Ale wiemy, gdzie są granice. Po prostu mamy je sensowniej poustawiane. Tak, żeby nie oszaleć. Zwłaszcza jak ktoś nie ma żony.

    – Co wtedy?

    – Wtedy może użyć ręki, ale ostatecznie i tak zalecamy znaleźć sobie żonę.

    – Dlaczego?

    – Ze względu na zdrowie psychiczne. Człowiek potrzebuje towarzystwa, intymności. Niektórzy lubią się przytulać. Samemu to trudne.

    – Można się przytulać do przyjaciół.

    – To nie to samo.

    Obaj się zamyślili. Po chwili dochodzi ich spoza kadru głos niesłyszany przez mikrofony: „Pytania od publiczności!”.

    – Pytania od publiczności! Pani w trzecim rzędzie, proszę.

    Obsługa podaje mikrofon starszej kobiecie.

    – Pan jest bezczelny! Pańskie wyznanie wiary mnie obraża. Co to znaczy, że czytamy ze zrozumieniem? Znam ten fragment z Biblii. Jezus wyraźnie powiedział, że kto pożądliwie spojrzy na kobietę, już dopuścił się cudzołóstwa. Ewangelia Mateusza 5:28.

    Na ekranach pojawia się cytat, a prowadzący odczytuje na głos.

    – „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie będziesz cudzołożył. Lecz ja wam mówię: Każdy, kto patrzy na kobietę, aby jej pożądać, już popełnił z nią cudzołóstwo w swoim sercu.” Stefan, jak z tego wybrniesz?

    – To bardzo proste. Jezus sam powiedział, że nie przyszedł zmienić prawa. Dlatego nie może nagle mówić, że grzechem jest coś, co przedtem nie było.

    – I to tyle?

    – Nie. Powiem ci coś, co bardzo lubię mówić w takich chwilach. „Zaprawdę powiadam wam: Każdy, kto patrzy na puchar, aby go pożądać, już w swym sercu stoi na podium.” Czy to, co powiedziałem, oznacza, że ten człowiek już wygrał zawody? Już nie musi ćwiczyć, starać się? Jak ci się wydaje?

    – Myślę, że to podium narazie jest tylko w jego wyobraźni. Musi się jeszcze sporo napracować.

    – Właśnie. Chodziło mi o to, aby każdy zrozumiał ten zabieg retoryczny, którego używa tu Jezus. Cudzołóstwo popełnione w sercu nie sprawia, że żona zdradza męża. Nie będzie z tego dzieci… chyba że też wymyślone. Mąż tej kobiety nie będzie cię gonił z siekierą za to, że na nią spojrzałeś… to znaczy, zazwyczaj.

    – Pytanie?

    Mikrofon otrzymuje młody chłopak.

    – A co z nie pożądaj? Dziewiąte przykazanie. Można zgrzeszyć myślą.

    Na ekranie wyświetla się napis:

    „Nie będziesz pragnął żony swego bliźniego ani nie będziesz pożądał domu swego bliźniego, ani jego pola, ani jego sługi czy służącej, ani jego wołu czy osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twego bliźniego.”

    Księga Powtórzonego Prawa 5:21

    – Przede wszystkim, jest napisane „żony”, czyli na wolne można patrzeć i można pragnąć i można wziąć sobie za żonę.

    – Good point! Przepraszam, Stefan, kontynuuj.

    – Jest różnica między przykazaniami. Za „nie cudzołóż” jest śmierć, a za „nie pożądaj” nic. W moim odczuciu jest to raczej przykazanie, które chroni potencjalnego zboka i złodzieja, aby nie stał się rzeczywistym przestępcą. Poza tym, patrz, kilka wersetów dalej jest napisane, że jeśli kobieta krzyczała, to zabijesz tylko gwałciciela, a jeśli nie krzyczała, to ona też musi umrzeć.

    – To ciekawe. Powiesz nam, co z tego wynika?

    – Wynika pytanie: Czy jeżeli spojrzę na kobietę, to ona ma już krzyczeć, aby zachować życie?

    – Haha! Dobre!

    – Do tego uważam, że jeśli spojrzę pożądliwie na kobietę, to dopuszczam się złamania „nie pożądaj”, ale nie dopuszczam się „nie cudzołóż”. To jest dla mnie zupełnie jasne. Poza tym, podziwianie piękna to jeszcze nie pożądanie. Zwłaszcza, jeśli piękno jest wydrukowane, albo wyświetla się na monitorze. Bo wtedy do cudzołóstwa daleko.

    – Dziękuję za oglądanie naszego programu. Ciąg dalszy po przerwie.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • Zasrane pierniki
    Opublikowano w:

    Chciałem napisać emocjonującą notkę o tym, jak piekę pierniki. Miała trzymać w napięciu podczas wyrabiania ciasta i mieć punkt kulminacyjny w momencie, gdy przypala mi się druga partia. Jednak nie umiem. Kto by chciał czytać takie bzdety?

    Ja napiszę o czymś naprawdę istotnym. O emocjach i o relacjach z ludźmi.

    O tym, że robię pierniki, nie miał się nikt dowiedzieć. To była super tajna misja. Jednak została ujawniona przez jeden szczegół. W poniedziałek byłem u lekarza, ale byłem też w sklepie po składniki do pierników. Nagle zadzwoniła mama i pyta, jak jeździ mój samochód. Chciałem powiedzieć:

    W porządku

    Jednak u lekarza byłem pieszo, więc powiedziałem:

    Samochód? Nie wiem, nigdzie nim nie byłem… A nie! Chwileczkę. Tak, tak. Muli jak zawsze.

    Bo przypomniałem sobie, że w sklepie byłem autem.

    I tu pada cały plan, i cała konspiracja na nic, gdyż mama po nitce do kłębka doszła do tego, gdzie byłem i co kupiłem i po co to zrobiłem.

    A zrobiłem 30 pierników. Liczbę tą chciałem utrzymać w tajemnicy, jednak mama, używając technik godnych Detektywa Pozytywki, wyciągnęła ją ze mnie niczym weterynarz wyciąga * z krowy, która ma zaparcie.

    Historia dopiero się zaczyna, bo mama z niewinnością niemowlaka pyta: „Ale przyniesiesz mi trochę?” No to myślę, ok, przyniosę. Dałem 4 pierniki. Dałem, ile dałem i tyle. A mama na to, że chce więcej.

    Nie dam ci! Odwal się od moich pierników!

    To chciałem powiedzieć, ale wyszło mi:

    Dobra, dam ci

    Chciało mi się potem płakać. Bo postąpiłem wbrew sobie. I napisałem w pamiętniku tak:

    Tak bardzo chciałbym być sobą. Również wtedy, gdy ten Ja nie jest atrakcyjny, albo gdy jest przykry, skąpy lub wnerwiony.

    To jest takie ważne, a ja wciąż nie mogę się z tym uporać!

    I zacząłem rozmyślać o tym, co by było, gdyby dali mi karabin do ręki. Gdyby oczekiwali milcząco, że kogoś zastrzelę. Zdobyłbym się na bycie sobą? A przecież takie sytuacje nie są oczywiste. Decyzja nie jest łatwa, bo jest to wybór pomiędzy tym, co ludzie oczekują, a tym, kim człowiek naprawdę jest. I przez tą krótką chwilę podejmowania decyzji człowiek nie wie, czego chce. Bo z jednej strony nie chce dać tych pierniczków, ale z drugiej nie chce mówić „nie„. I w tym jest cały problem. Dopiero z dystansu widać prawdę.

  • Program do pisania notek
    Opublikowano w:

    Kupiłem program do pisania notek, ale się okazało, że nie mogę w nim pisać „ł”. Napisałem do pomocy technicznej. Dialog wyglądał mniej-więcej tak:

    – Hej! Nie mogę w waszym programie wpisać „Ł”, bo włącza się jakiś skrót klawiszowy. Jak to wyłączyć?

    – Wejdź do opcji.

    – A jak mam wejść do opcji?

    – W wersji na Windows nie ma opcji.

    I tyle.

    A jaki to ma związek z Bogiem? Miałem przeczucie żeby nie kupować tego programu. Może ono było od Niego?

  • Moje małe przygody: Banan
    Opublikowano w:

    Rano wstałem i pojechałem do mamy, która mieszka na tym samym osiedlu, co ja. Albo raczej to ja mieszkam na tym samym osiedlu, co ona, bo była pierwsza. Przesiadłem się w jej samochód i pojechaliśmy razem do pracy. W pracy robiłem coś tam i o 15:15 wyszedłem. Mama już czekała na mnie w samochodzie. Wróciliśmy do niej do domu. Wtedy mama zrobiła obiad, a ja cierpliwie czekałem. Zjedliśmy i ja się zmyłem do siebie. Przez resztę dnia nie zrobiłem nic sensownego po czym poszedłem spać.

    I tak od kilku miesięcy wygląda moja codzienna rutyna. Jednak dzisiaj… dzisiaj stało się coś niezwykłego, coś, co wszystko zmieniło, a mianowicie: dostałem od mamy banan.

    Banan nie odegrał w moim życiu żadnej roli aż do godziny 15:00. W momencie, gdy inni ludzie wychodzą już z pracy, ja mam jeszcze tyle czasu aby wmieszać banan w swoje życie.

    Byłem głodny, to fakt. Jednak od jakiegoś czasu nie jest to już dla mnie powód wystarczający aby coś zjeść. Muszę mieć argument. I ten argument dostarczył mi banan.

    Wiem, to dziwne. Lecz żeby nakreślić tło, powiem, co się stało kilka godzin wcześniej.

    A było tak: Po zjedzeniu poprzedniego posiłku, poczułem ochotę na słodkie. Miałem na szczęście dwie babeczki (od mamy). Nie widziałem przeciwwskazań, więc zjadłem jedną. Na drugą nie miałem już ochoty, ale pomyślałem, że trzeba ją zjeść żeby mieć już z głowy; poza tym, planowałem, że zjem je obie na raz.

    I tu powinieneś się zastanowić i pomyśleć: Hej! przecież to są głupie argumenty! I miałbyś rację. Zaraz po zjedzeniu drugiej babeczki, poczułem, że zrobiłem coś nie tak, mianowicie: Znów postąpiłem wbrew sobie tłumacząc sobie, że przecież muszę.

    Jednak zjedzenie pierwszej babeczki było ok, mimo że czułem pewien opór. Toteż, gdy przyszła godzina 15:00, banan powiedział: „Zjedz mnie! Tak jak tę pierwszą babeczkę. Mniam mniam„. Banan dobrze wiedział żeby powiedzieć , a nie , bo był już dojrzały i dobrze wyedukowany.

    Myślę sobie: Zjeść banana? Czy ja wiem. Nie będę miał ochoty na obiad.

    Mama i tak nie ma dziś obiadu. Znowu naleśniki. – Rzekł banan, gdyż czytał mi w myślach.

    Nie jestem przekonany. Ten banan to jakaś podpucha. – Odrzekłem sceptycznie.

    No come on, będziesz szybciej w domu. Pouczysz się Blendera. – Zagadnął

    Czy ja wiem? Mamie będzie przykro, że nie zjem z nią obiadu. – Zauważyłem.

    Przecież ostatecznie i tak planujesz się usamodzielnić z obiadami. – Podszedł mnie banan chytrze.

    No tak. – powiedziałem i zerknąłem na banana.

    Ktoś by pomyślał, że taki banan to nic takiego. Że to nie ma nic wspólnego z Bogiem. Jednak ja wiem, że On mnie uczy jak żyć. I nauczył mnie jak do tej pory, że czasem zaczyna się od małych rzeczy; że drobiazgi mają swoje skutki.

    Zatem nie zważając na nauki; dobrze wiedząc, że nie podejmuję tym żadnej decyzji, lecz zdaję się na los, dotknąłem banana. A on się rozleciał. Po prostu zrobiło się przedarcie tam, gdzie ciało się styka z ogonkiem. Więc skoro go otwarłem, to zjadłem.

    I tak banan wygrał ze mną. Marna to rzecz przegrać z bananem. Ciąg dalszy był już przewidywalny. Podczas powrotu do domu oznajmiłem mamie nie wprost, że nie przyjdę dzisiaj na obiad. Powiedziałem:

    O piętnastej zjadłem banana.

    Więc nie wejdziesz?

    Nie wejdę.

    Gdy to mówiłem, czułem, że te słowa nie powinny się wydostać. Że nie tak powinien wyglądać dzisiejszy dzień. Czułem, że taki wyłom w rutynie zrobi przykrość mamie.

    Chwilę później wysiadłem z samochodu i poszedłem w stronę domu. I tak sobie myślałem: To już drugi raz, kiedy myślę tylko o sobie. A tym razem miałem wybór. Mogłem wybrać dobro mamy; wybrałem swoje. Dlaczego?

    Bo banan powiedział!

  • Dlaczego A-lict
    Opublikowano w:

    Czyli historia mojej ksywki.

    Najpierw nazywałem się Derelict. A Dlaczego akurat tak?

    Otóż kiedyś, jak miałem jakieś 14 – 15 lat, Często miewałem doła… Albo cały czas miałem doła, nie pamiętam. W każdym razie, żeby lepiej zobrazować mój ówczesny stan psychiczny, przytoczę tu jeden z wierszy, jakie wtedy napisałem.

    Na dworze już ciemno,
    Chmury słońce zasłoniły,
    Nikogo teraz nie ma ze mną,
    Nikt nie powie mi „Mój miły”,

    Czuję wilgoć, czuję krople,
    Czuję coś na mym ramieniu,
    Całe ciało mam już mokre,
    Nie wiem jednak ciągle czemu,

    Wtedy lustro zobaczyłem,
    A w nim twarz mi dobrze znaną,
    Wszystkie rysy już z niej zmyłem,
    Łez potokiem dzisiaj rano…

    Pewnego dnia pojechałem do dziadka. A dziadek ma dużo książek. I wśród nich znalazłem słownik łacińsko-polski. Postanowiłem, że wymyślę sobe ksywkę. A, że prawdopodobnie miałem wtedy doła, to znalazłem słowo, które, jak sądziłem, najlepiej mnie opisuje: res derelicta – rzecz opuszczona, porzucona, zaniedbana. I tak powstała moja pierwsza ksywka.

    Później nazywałem się A-lict. Dlaczego?

    Otóż kilka lat później, nie miałem już takiego doła. Prawdopodobnie częściej się śmiałem i miałem ogólnie lepszy humor. Zobrazuję to wierszem z tamtego okresu.

    Drodzy ludzie, może nie wiecie,
    Lecz się dziwne dzieją rzeczy na świecie.
    Nie będę owijał, okrążał,
    Szybko powiem, do czego zdążam.

    Mianowicie: wczoraj o dziewiątej rano,
    Zalałem herbatę wodą gotowaną.
    I tego ważnego faktu nie ominę,
    Że z lodówki wyjąłem cytrynę.

    I choć cytryna nie jest dziwna,
    To przedziwna rzecz wynikła,
    Bo gdy już tą cytrynę sparzyłem,
    Umyłem, wytarłem i przekroiłem,

    To śmiechem diabelskim się zaniosłem,
    Na wysokość oczu ją podniosłem,
    I mówię do niej takie słowa:
    O cytryno! Ty mi się nie schowasz,

    Nie uciekniesz mi, nie znikniesz.
    Ja cię do herbaty wcisnę.
    I choć masz pestki, wiem to,
    To przyprawą będziesz przednią.

    Zużyję cię, wymnę, wyduszę,
    A potem do śmieci cię wyrzucę,
    Bo ja najlepszy jestem właśnie w tym,
    Tak, to ja jestem władcą cytryn!

    Ha Ha Ha, Ha Ha Ha Ha Ha!!!

    Stwierdziłem, że ksywka już do mnie nie pasuje. Któregoś dnia w przypływie radości postanowiłem zanegować swoją ksywkę. I tak powstał A-Derelict-A. To drugie „A” to dla symetrii. Jednak nieco później zauważyłem, że mój nick jest ciut za długi i przydało by się go skrócić. No, to proszę bardzo. Proste działanie: (A-Derelict) – Dere = A-lict

    Teraz nazywam się Aliktus. Dlaczego tak?

    A bo kiedyś grałem w cywilizację i stwierdziłem, że lepiej niż „wódz A-lict” brzmi „wódz Aliktus”

    Teraz używam na przemian A-licta i Aliktusa. Aliktusa używam zazwyczaj tam, gdzie nie można pisać myślników.

    Martin 2011-11-29

    O jaaa! Fajna ta historia. Lubię takie.
    I wierszyk o cytrynie mnie zafascynował. Aż mi się zachciało coś podobnego napisać teraz.

    Christopher 2011-11-29

    dobre

    Agnieszka 2011-12-18

    Ojej, jakie smutne..Mam nadzieję, że teraz nie ma już takich stanów.Pozdrowionka

  • O radości
    Opublikowano w:

    Zanim zacznę, powiem, że nie mam w ogóle weny do pisania notki. Ale dość tego użalania się. Przejdę już do tematu.

    A jaki jest temat? Tematem jest uśmiech i radość. Chciałbym napisać o tym, jak u mnie wygląda z tymi sprawami. Zrobię to na przykładach.

    1. Kolega mojego brata powiedział mu, że wyglądam, jakby mi pies umarł.
    2. Moja 7-letnia kuzynka mówi mi, że jestem smętny i że kiedyś taki nie byłem.
    3. Kiedy ktoś prosi mnie, żebym się uśmiechnął, to odpowiadam „Może później”.

    A Martin mówił, że chrześcijanina można poznać po radości. I tak się zastanawiam, co to ze mnie jest za chrześcijanin w obliczu tych trzech obciążających mnie faktów jasno świadczących o moim braku radości.

    No właśnie.

    A to już niedługo będzie rok, odkąd utrzymuje mi się taki nastrój.

    Martin 2011-10-19

    Nie bądź smętny! Oglądnij komedię jakąś!

    Powała z Taczewa 2011-10-19

    Albo przeczytaj coś śmiesznego! 🙂
    www.lwynemejskie.pl

    Ola 2011-10-20

    Twoja notka jest mimo wszystko dowcipna 🙂
    Więc może uśmiechnij się DZISIAJ :))))

    Samuel [z] Huntingdon 2011-10-20

    Tez sie na tym nieraz lapalem, ze nie ma we mnie radosci, ale pewnego dnia do mnie dotarlo, ze wiara nie jest uczuciem. Jezusowi przy koncu jego dni na ziemi tez bylo nie do smiechu. Czasem bywa ciezko i po prostu nie sposob sie radowac, ale to nie zmienia tego, ze wierzymy. Czasem lepiej nieco posmecic niz smiac sie na sile. Choc rozgrzebywac zlych humorow tez nie ma co, bo w perspektywie wiecznosci i tak jestesmy z Nim gora.

    Grabix 2011-10-25

    A czemu taki jesteś? Rok to długo. Coś się stało? A może chcesz taki być bo cośtam…?

    Mariusz 2011-11-05

    Błogosławieństwo ci którzy sie smuca bo oni pocieszeni bedą……..
    ..
    ..
    Nie słuchaj Martina… Bo jesteś błogosławipny

  • Wierszyk
    Opublikowano w:

    Napisałem sobie taki wierszyk:

    Chciałbym napisać słowa piosenki
    W rymy zamienić myśl wartościową
    Ale ja jestem na to zbyt cienki
    Kiwam na boki swą pustą głową

    Nie mam tematu, nie mam natchnienia
    Nic się nie rodzi w mej głupiej głowie
    Nie mam już czego w słowa zamieniać
    Głowa mądrego nic mi nie powie

    Martin Lechowicz gdy tylko zachce
    Rymy wymyśla do swych piosenek
    O rowach, jabłkach, krzyżach i klatce
    Biurwach, lemingach oraz Edenie

    Z Johnem Lajoiem sprawa podobna
    Filmy nagrywa. Celem jest marzeń
    Milion odtworzeń. Publicznosć głodna
    Nowych dziwacznych od niego wrażeń

    Wiem, że ten wierszyk mój jest do dupy
    Że nie rymuje się jak powinien
    Że się nie trzyma za bardzo kupy
    Ale za chwile skończy się – minie

    Nie mam więc pisać za bardzo o czym
    Nie ma ni treści ni formy dobrej
    Co chyba trochę rzuca się w oczy
    Dlatego kończę, mówię wam już „hej!”

    Przemek 2011-03-07

    Co Ty tam gadasz? Fajny wierszyk Ci wyszedł.

    Martin 2011-03-07

    Bardzo przyjemny. Aż szkoda, że bez gitary.

    olka 2011-03-08

    Skoro już napisałeś o niczym teraz czas napisać o CZYMŚ :)))

    Bezimienny 2011-03-10

    Przeczysz sam sobie 😛

    Bezimienny 2011-03-10

    P.S. To jest komplement 🙂

×