„Bądźcie więc poddani Bogu, przeciwstawiajcie się natomiast diabłu, a ucieknie od was.”
List Jakuba 4:7

jedzenie

  • Koncert Wojtka Szumańskiego, spotkanie z Ranko Ukulele i łażenie po Poznaniu
    Opublikowano w:

    Dwie fantastyczne doby spędziłem w miejscu, od którego wszystko się zaczęło. To w Poznaniu urodziły się zalążki mojej samodzielności. To w Poznaniu narodziłem się na nowo. To właśnie tam poznałem Boga, a teraz wyruszyłem aby znaleźć Go ponownie.

    Tło

    Zaczęło się od tego, że Ranko nagrała piosenkę o alpace imieniem Żaklin. Gdy ją usłyszałem, przyszedł mi do głowy pomysł na mini komiks z napisem „Żaklinam cię!”, w którym człowiek zmienia się w alpakę pod wpływem tego zaklęcia. Zrobiłem nawet koszulkę z takim nadrukiem.

    Pewnego dnia napisała do mnie Ranko i stwierdziła, że wyśle mi swoją płytę z piosenkami w nagrodę za to, że jestem jej „najdłużej trzymającym się patronem”. To ja stwierdziłem, że skoro jest taka dobra dla mnie, to też jej zrobię prezent i że komiks z żaklinaniem człowieka idealnie nada się na koszulkę dla niej.

    Przygotowania

    Trzeba było to wszystko zorganizować. Dać koszulkę do druku itp. Ostatecznie prezent zawierał jeszcze kilka innych rzeczy. Między innymi zaproszenie na stronę odwyk.com, gdzie Martin Lechowicz mówi o Bogu po ludzku. Prawdą jest, że nie miałem od początku takiego planu. Jakoś tak mi wyszło, łącząc dobre pomysły ze sobą.

    Całość przygotowań trwała od 19 czerwca, czyli około 4 miesiące, licząc do dnia spotkania się z Ranko, czyli do 27 października.

    Równoległa rzeczywistość

    W tym samym czasie narastała we mnie chęć odwiedzenia Poznania. Mam w tym mieście dużo, dużo wspomnień. Doświadczyłem tam Boga i dlatego teraz, kiedy tak bardzo czuję Jego niedobór, chciałem wrócić do tego miasta i zobaczyć… a nóż znowu Go znajdę?

    Pomyślałem sobie, że fajnie było by połączyć te dwie sprawy: wyjazd na koncert Ranko w celu wręczenia jej prezentu i wyjazd do Poznania w celu spotkania się z Bogiem.

    Zobaczyłem pewnego dnia, że inny wykonawca, którego lubię słuchać – Wojtek Szumański – ma koncert w Poznaniu i kto będzie robił za support? No pewnie, że Ranko. No to hop! Kupiłem bilet, zarezerwowałem sobie czas, zaklepałem przejazd pociągiem i czekałem z niecierpliwością na ten wyjazd.

    Ranko znika w kłębach dymu

    Powiedziała mi, że zagra tylko dwie piosenki, a potem zniknie w kłębach dymu. Potraktowałem to jako przenośnię, toteż zdziwiłem się niemało, gdy usiadłem pod sceną, a tam faktycznie zaczęli wpuszczać jakiś dym.

    Ale mniejsza o dym. Wchodzi jakaś dziewczyna i mówi, że jest „Werosława” i robi za support dla Wojtka. Już chciałem krzyczeć „Gdzie Ranko?”. Z niewiadomych powodów powstrzymałem się jednak i cierpiałem w ciszy, nie wiedząc, co się stało z Ranko.

    Bardzo jestem zadowolony, że usłyszałem na żywo „Idzie Grześ”, ale pomyślałem sobie, że poszukam kogoś, kto wie, dlaczego nie ma Ranko. Gdy jednak wyszedłem do pomieszczenia z barem, za stolikiem siedział kto? Tadam, tadam! Dziewczyna z ukulele we własnej osobie.

    Okazało się, że jej część występu będzie później. A ja po prostu nie wiedziałem, że ktoś może mieć dwa supproty.

    Uroczyste wręczenie prezentu

    Dałem jej paczuszkę, lekko wygniecioną po podróży w plecaku. Nawet papier prezentowy spodobał jej się tak bardzo, że starannie go poskładała. Żartowała, że śmiesznie tak przyjść na nie swój koncert i dostać prezent. W ogóle Ranko jest na żywo jeszcze fajniejsza niż przez internet. Bo nie stresuje się tak jak przed kamerą.

    Dostałem od niej przypinki, które poprzypinkowałem sobie do plecaka i dumnie je noszę dokądkolwiek idę.

    Dostałem jeszcze jeden prezent. Obietnicę, że założy te ciuchy na lajwie w niedzielę. Gdy to piszę jest niedziela. Widziałem, faktycznie ciuchy były założone. Fajne uczucie, gdy wiem, że w pewnym sensie jestem tam po tej drugiej stronie ekranu. Nie jako ja, nie jako moja twarz, lecz jako mój pomysł i wykonanie.

    Fejmy

    Nie będę zachowywał się jak jakiś fan… albo nie. Zachowam się jak fan i powiem, że widziałem na żywo Ranko Ukulele, rozmawiałem z nią, trzymałem w ręku jej ukulele. Wiem nawet jak złapać na nim a-moll.

    Wojtka też widziałem, uścisnąłem mu dłoń, podobnie jak jakieś sto osób przede mną. Podpisał mi się na płytce i na tym wrażenia się kończą. To, co będę opisywał dalej, nie ma już nic wspólnego z Ranko ani z koncertem Wojtka.

    Ręka Wielkiej Pomocy

    Siedziałem sobie na ławeczce, na Placu Wolności i patrzę, a zmierza ku mnie dziewczyna. Przyglądam się jej i widzę, że niesie jakąś skarbonkę. Tak, tak. Będzie chciała kasę na jakiś szlachetny cel.

    Podeszła, gadamy, i co się okazuje? Że zbiera kasę na rehabilitację jakiejś dziewczynki i że leczą ją już od czterech lat. „Kurde” – pomyślałem sobie – „przesrane”. I wtedy wpadła mi do głowy ta myśl:

    A może by się o nią pomodlić? Może dałoby się ją uzdrowić?

    Stanąłem przed wyborem. Zrobić coś dobrego, choć trudnego, czy dać jej jakiś pieniądz żeby sobie już poszła? No i ja niestety dałem jej ten pieniądz. Żałuję teraz, choć Bóg nie robi mi z tego powodu wyrzutów.

    A zrobiłem tak dlatego, że przyszedł mi do głowy jakiś głupi argument. I tu należy zacytować list do Rzymian:

    Odkrywam zatem pewne prawo. Otóż, gdy chcę czynić dobrze, narzuca mi się zło.

    Rz 7:21

    Jak ja dobrze rozumiem ten fragment!

    Dzień drugi – łażenie

    Zaplanowałem sobie, że będę cały dzień chodził po Poznaniu. Zwiedzę sobie wszystkie miejsca, które kiedyś miały dla mnie znaczenie. Tak naprawdę, chciałem przejść się jeszcze raz tą ścieżką, na której po raz pierwszy spotkałem Ducha Świętego w nadziei, że spotkam Go znowu. Myślałem, że to będzie ten czas i to miejsce, gdy wrócę z emigracji do Królestwa Bożego. Miałem przeczucie, że to się może udać.

    Zmierzam więc do tej ścieżki, a po drodze mam Politechnikę Poznańską. Kurde! Ale tu się pobudowało rzeczy! Pamiętam te czasy, pamiętam ten klimat.

    Idę dalej i jestem już przy tej ścieżce. Ale co to? Ścieżki nie ma! Jakiś remont, tory zdjęte, a zaraz obok jakaś wstrętna ulica i co? Centrum handlowe!? To żem sobie pochodził. Postanowiłem jednak dojść do osiedla, gdzie kiedyś mieszkałem, choćbym miał przejść tą wstrętną ulicą.

    Wspomnienia

    „Na tym osiedlu mieszkają chyba sami emeryci” – pomyślałem patrząc na przechodniów. Ruszyłem więc dalej w kierunku Osiedla Orła Białego. Od pierwszej stancji do ostatniej. Jakże moje życie się w tym czasie zmieniło!

    Pamiętam jak kiedyś kupiłem sobie rum. Potem wracałem ze sklepu pijany. Byłem po colę, czy coś, i na tym skrzyżowaniu, dokładnie na tym, na którym teraz stoję, krzyczałem przechwałki w puste wieczorne powietrze:

    Ja mam Boga, a wy nie!

    O! A przez to rondo jechałem kiedyś rowerem. Przywiozłem go pociągiem z Bydgoszczy. Jak przejeżdżałem, to mnie ktoś otrąbił. Nie wiem, dlaczego. Przecież mam takie samo prawo jechać po rondzie jak kierowca samochodu.

    Tego typu wspomnienia miałem, gdy kontynuowałem tę jakże przyjemną wycieczkę. Mimo niewątpliwych uroków sytuacji, nie wydarzyło się nic niezwykłego. Za to zachciało mi się kupę, siku, jeść i pić. Zobaczyłem na mapie, że McDonald’s jest niedaleko. Ale KFC jeszcze bliżej.

    Kto daje, a kto chce dostać?

    Zamówiłem sobie jakiś zestaw. Duże frytki, co wyglądają jak małe, ledwo ciepłe kawałki kurczaka i nieskończona ilość Pepsi zmieszanej z wodą.

    Do tej wątpliwej uczty dla ciała dodałem ucztę dla ducha. Otworzyłem Biblię. Nie pamiętam, czego tam szukałem, ale znalazłem w niej coś mądrego. Szło to mniej-więcej tak:

    Łaska zależy od darczyńcy, a nie od tego, kto chce mieć.

    Trzasnął mnie w łeb ten fragment, bo to jest to, co Bóg chciał mi powiedzieć tą całą wycieczką. Mogę coś robić, mogę się starać, wysilać się, stanąć na rzęsach, ale to nie ode mnie zależy, czy i kiedy Bóg mnie obdaruje swoją łaską, tyko od Niego. Bo to On ma, a nie ja.

    Takie proste, a takie odkrywcze. Szkoda tylko, że nie umiem odnaleźć tego fragmentu aby dokładnie zacytować.

    Duży, pusty pokój

    Skoro tyle już przeszedłem, to zrobię jeszcze okrążenie dookoła Malty i wracam do domu. A w domu, to znaczy w hostelu, miałem nowe przemyślenia.

    Miałem czteroosobowy pokój tylko dla siebie. Tak jakoś wyszło. I, gdy patrzyłem na te puste łóżka, stwierdziłem, że jest to jakiś symbol mojego życia. Nie, że konkretnie w tym momencie. Ten wyjazd był między mną a Bogiem. Miał być samotny. Ale ogólnie.

    Po co to wszystko?

    Zacząłem chodzić po pokoju i rozmyślać.

    Po co to wszystko? Czy nie mógł bym być po prostu szczęśliwy, jak na początku przygody z Bogiem? Po co te 10, czy 11 lat ciężkiej pracy, nauki i wysiłku? Po co te wszystkie błędy, które popełniłem?

    Ale w głębi siebie od początku wiedziałem, o co chodzi.

    Ten początkowy stan szczęścia utrzymywał się tylko dzięki Duchowi Świętemu. Ale ja nie byłem dzięki temu mądrzejszy. To On był we mnie wszystkim. A ja sam byłem słaby.

    Chodzi teraz o to aby dojść do tego pierwotnego stanu przepracowawszy wszystkie moje własne niedoskonałości. Tak, aby nie trzymał się tylko na zjawiskach ponadnaturalnych, ale też na tym, kim jestem sam z siebie.

    Jeśli Jezus nie powstał z martwych…

    Myślę sobie o tym wszystkim, czego w życiu żałuję. O tym wszystkim, co zrobiłem źle. Ale słucham przy okazji koncertu niemaGOtu i pada tam ten cytat:

    A jeśli Chrystus nie został wskrzeszony, daremna jest wasza wiara i nadal jesteście w swoich grzechach.

    1Kor 15:17

    Więc w drugą stronę – jeśli mówię, że żyję w grzechach, to tak jakbym powiedział, że Chrystus nie został wskrzeszony.

    Czyli nie żyję w grzechu, ale popełniam błędy. Strasznie to skomplikowane. A może to nie są wcale błędy? Może tak miało być?

    Bóg mnie takim stworzył

    Gdy tak chodziłem po tym Poznaniu, często bałem się, a to że ktoś mi coś ukradnie, a to że coś zgubię. Strasznie uprzykrza mi to życie. Ta ciągła ostrożność. Gdy już byłem w pokoju, pomyślałem sobie:

    Naprawdę, te kilka ubrań, kable i inne pierdoły, które mam w plecaku, są tyle warte? Opłaca mi się myśleć ciągle o tym?

    Ale jakoś nie mogę sobie z tym poradzić. I wtedy mnie olśniło. Przecież jest taki fragment:

    Jesteśmy bowiem jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, które Bóg wcześniej przygotował, abyśmy w nich postępowali.

    Ef 2:10

    Zwykle, gdy go czytałem, prześlizgiwałem się nad początkiem: „Jesteśmy jego dziełem” Teraz jednak to do mnie dotarło. On mnie takim stworzył. A jest jeszcze inny fragment:

    Człowieku! Kimże ty jesteś, że prowadzisz spór z Bogiem? Czy naczynie gliniane może powiedzieć do tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś?

    Rz 9:20

    Dotarło do mnie. Tak, Bóg stworzył mnie, wraz z całą niedoskonałością; z tymi wszystkimi lękami; po to, abym je przezwyciężył i dzięki temu stał się kimś więcej niż jestem teraz.

    Ironia losu

    Myślałem sobie, co by było najgorszą karą dla człowieka, który ciągle się boi, że coś mu ukradną. I wymyśliłem: Żeby nigdy nikt mu nic nie ukradł. Tak. A on się całe życie bał. Uprzykrzało mu to egzystencję, nie mógł spać po nocach. Wszystko na próżno.

    Powrót do domu

    Jadę więc z powrotem do Bydgoszczy ślicznym InterCity elektrycznym i na ekraniku wyświetlają się filmiki. Na przykład taki, który promuje aby ludzie nie przechodzili przez dzikie przejścia przez tory. Na końcu pojawiło się motto:

    Ciągła ostrożność to nasza super moc.

    No nie! Tego już nie ścierpię. Nienawidzę ciągłej ostrożności. I żadna to super moc.

    W domu

    Wieczorkiem położyłem się i włączyłem YouTube. Wywiad z Adamem Zielińskim, tzn. z Łoną, takim raperem. Spytany, jak mu się powodzi w życiu, odpowiedział:

    Byłoby grzechem narzekać na mój los.

    I ja myślę o sobie dzisiaj to samo. Bóg mnie prowadzi przez życie. Jestem coraz bliżej swojego upragnionego celu. I co, że w Poznaniu nie było fajerwerków? Jest dobrze. Jest naprawdę dobrze.

    I myślę sobie, że to nie jest tak, że ja przyjechałem do Poznania spotkać się tam z Bogiem. To Bóg przyjechał do Poznania razem ze mną.

  • Uciekł
    Opublikowano w: ,

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Mówił mi, ile mam jeść.
    „Tylko jedna kromka” – powiedział.
    A ja chciałem dwie.

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Straszył konsekwencjami.
    „Tylko spróbuj” – powiedział.
    A ja przygotowałem dwie.

    Powtarzał wciąż, że jest Bogiem.
    Bardzo się rozgniewał.
    „Bóg cię ukarze” – zagroził.
    A ja zjadłem dwie.

    Już nie mówi, że jest Bogiem.
    Uciekł w popłochu.
    Nic już nie powiedział.
    A ja odczułem ulgę głęboką.

  • O przezwyciężaniu nawyków
    Opublikowano w:

    Od paru miesięcy moje życie się zmienia. Bóg walczy wraz ze mną na różnych frontach. Zmienia mi nawyki. Podczas tych potyczek doszedłem do pewnego ważnego wniosku. Mógłbym sam do siebie powiedzieć tak:

    Wszystko jest możliwe jeśli godzisz się zapłacić cenę.

    Dla przykładu, chciałem przestać jeść w nocy, ale nie mogłem zasnąć, póki czegoś nie zjadłem. W końcu pomyślałem sobie tak: „Choćbym miał nie spać całą noc, nie zjem„. I ustaliłem sobie ramy czasowe – godziny, o których nie jem.

    Teraz mam gorszy problem. Nie jestem w stanie wytrwać w tym, co uważam za słuszne. Na przykład, dzisiaj, jak wracałem do domu, chciałem pojechać inną trasą, zgodną z tym, co wskazywała nawigacja. Jednak w momencie, gdy miałem do wyboru starą trasę i nową, przyszedł mi do głowy jakiś głupi argument i pojechałem starą.

    Czułem się po tym bardzo źle, wiedząc doskonale, że wiara bez uczynków jest martwa. oraz, że wszystko, co się czyni niezgodnie z przekonaniem, jest grzechem.

    Nie poprawia mi to wszystko nastroju. Coś się musi zmienić. Muszę w końcu zapłacić cenę. Być gotowym. Tylko co to za cena, i jak ją zapłacić?

    Napisano 1.03.2019

  • Zasrane pierniki
    Opublikowano w:

    Chciałem napisać emocjonującą notkę o tym, jak piekę pierniki. Miała trzymać w napięciu podczas wyrabiania ciasta i mieć punkt kulminacyjny w momencie, gdy przypala mi się druga partia. Jednak nie umiem. Kto by chciał czytać takie bzdety?

    Ja napiszę o czymś naprawdę istotnym. O emocjach i o relacjach z ludźmi.

    O tym, że robię pierniki, nie miał się nikt dowiedzieć. To była super tajna misja. Jednak została ujawniona przez jeden szczegół. W poniedziałek byłem u lekarza, ale byłem też w sklepie po składniki do pierników. Nagle zadzwoniła mama i pyta, jak jeździ mój samochód. Chciałem powiedzieć:

    W porządku

    Jednak u lekarza byłem pieszo, więc powiedziałem:

    Samochód? Nie wiem, nigdzie nim nie byłem… A nie! Chwileczkę. Tak, tak. Muli jak zawsze.

    Bo przypomniałem sobie, że w sklepie byłem autem.

    I tu pada cały plan, i cała konspiracja na nic, gdyż mama po nitce do kłębka doszła do tego, gdzie byłem i co kupiłem i po co to zrobiłem.

    A zrobiłem 30 pierników. Liczbę tą chciałem utrzymać w tajemnicy, jednak mama, używając technik godnych Detektywa Pozytywki, wyciągnęła ją ze mnie niczym weterynarz wyciąga * z krowy, która ma zaparcie.

    Historia dopiero się zaczyna, bo mama z niewinnością niemowlaka pyta: „Ale przyniesiesz mi trochę?” No to myślę, ok, przyniosę. Dałem 4 pierniki. Dałem, ile dałem i tyle. A mama na to, że chce więcej.

    Nie dam ci! Odwal się od moich pierników!

    To chciałem powiedzieć, ale wyszło mi:

    Dobra, dam ci

    Chciało mi się potem płakać. Bo postąpiłem wbrew sobie. I napisałem w pamiętniku tak:

    Tak bardzo chciałbym być sobą. Również wtedy, gdy ten Ja nie jest atrakcyjny, albo gdy jest przykry, skąpy lub wnerwiony.

    To jest takie ważne, a ja wciąż nie mogę się z tym uporać!

    I zacząłem rozmyślać o tym, co by było, gdyby dali mi karabin do ręki. Gdyby oczekiwali milcząco, że kogoś zastrzelę. Zdobyłbym się na bycie sobą? A przecież takie sytuacje nie są oczywiste. Decyzja nie jest łatwa, bo jest to wybór pomiędzy tym, co ludzie oczekują, a tym, kim człowiek naprawdę jest. I przez tą krótką chwilę podejmowania decyzji człowiek nie wie, czego chce. Bo z jednej strony nie chce dać tych pierniczków, ale z drugiej nie chce mówić „nie„. I w tym jest cały problem. Dopiero z dystansu widać prawdę.

  • Moje małe przygody: Banan
    Opublikowano w:

    Rano wstałem i pojechałem do mamy, która mieszka na tym samym osiedlu, co ja. Albo raczej to ja mieszkam na tym samym osiedlu, co ona, bo była pierwsza. Przesiadłem się w jej samochód i pojechaliśmy razem do pracy. W pracy robiłem coś tam i o 15:15 wyszedłem. Mama już czekała na mnie w samochodzie. Wróciliśmy do niej do domu. Wtedy mama zrobiła obiad, a ja cierpliwie czekałem. Zjedliśmy i ja się zmyłem do siebie. Przez resztę dnia nie zrobiłem nic sensownego po czym poszedłem spać.

    I tak od kilku miesięcy wygląda moja codzienna rutyna. Jednak dzisiaj… dzisiaj stało się coś niezwykłego, coś, co wszystko zmieniło, a mianowicie: dostałem od mamy banan.

    Banan nie odegrał w moim życiu żadnej roli aż do godziny 15:00. W momencie, gdy inni ludzie wychodzą już z pracy, ja mam jeszcze tyle czasu aby wmieszać banan w swoje życie.

    Byłem głodny, to fakt. Jednak od jakiegoś czasu nie jest to już dla mnie powód wystarczający aby coś zjeść. Muszę mieć argument. I ten argument dostarczył mi banan.

    Wiem, to dziwne. Lecz żeby nakreślić tło, powiem, co się stało kilka godzin wcześniej.

    A było tak: Po zjedzeniu poprzedniego posiłku, poczułem ochotę na słodkie. Miałem na szczęście dwie babeczki (od mamy). Nie widziałem przeciwwskazań, więc zjadłem jedną. Na drugą nie miałem już ochoty, ale pomyślałem, że trzeba ją zjeść żeby mieć już z głowy; poza tym, planowałem, że zjem je obie na raz.

    I tu powinieneś się zastanowić i pomyśleć: Hej! przecież to są głupie argumenty! I miałbyś rację. Zaraz po zjedzeniu drugiej babeczki, poczułem, że zrobiłem coś nie tak, mianowicie: Znów postąpiłem wbrew sobie tłumacząc sobie, że przecież muszę.

    Jednak zjedzenie pierwszej babeczki było ok, mimo że czułem pewien opór. Toteż, gdy przyszła godzina 15:00, banan powiedział: „Zjedz mnie! Tak jak tę pierwszą babeczkę. Mniam mniam„. Banan dobrze wiedział żeby powiedzieć , a nie , bo był już dojrzały i dobrze wyedukowany.

    Myślę sobie: Zjeść banana? Czy ja wiem. Nie będę miał ochoty na obiad.

    Mama i tak nie ma dziś obiadu. Znowu naleśniki. – Rzekł banan, gdyż czytał mi w myślach.

    Nie jestem przekonany. Ten banan to jakaś podpucha. – Odrzekłem sceptycznie.

    No come on, będziesz szybciej w domu. Pouczysz się Blendera. – Zagadnął

    Czy ja wiem? Mamie będzie przykro, że nie zjem z nią obiadu. – Zauważyłem.

    Przecież ostatecznie i tak planujesz się usamodzielnić z obiadami. – Podszedł mnie banan chytrze.

    No tak. – powiedziałem i zerknąłem na banana.

    Ktoś by pomyślał, że taki banan to nic takiego. Że to nie ma nic wspólnego z Bogiem. Jednak ja wiem, że On mnie uczy jak żyć. I nauczył mnie jak do tej pory, że czasem zaczyna się od małych rzeczy; że drobiazgi mają swoje skutki.

    Zatem nie zważając na nauki; dobrze wiedząc, że nie podejmuję tym żadnej decyzji, lecz zdaję się na los, dotknąłem banana. A on się rozleciał. Po prostu zrobiło się przedarcie tam, gdzie ciało się styka z ogonkiem. Więc skoro go otwarłem, to zjadłem.

    I tak banan wygrał ze mną. Marna to rzecz przegrać z bananem. Ciąg dalszy był już przewidywalny. Podczas powrotu do domu oznajmiłem mamie nie wprost, że nie przyjdę dzisiaj na obiad. Powiedziałem:

    O piętnastej zjadłem banana.

    Więc nie wejdziesz?

    Nie wejdę.

    Gdy to mówiłem, czułem, że te słowa nie powinny się wydostać. Że nie tak powinien wyglądać dzisiejszy dzień. Czułem, że taki wyłom w rutynie zrobi przykrość mamie.

    Chwilę później wysiadłem z samochodu i poszedłem w stronę domu. I tak sobie myślałem: To już drugi raz, kiedy myślę tylko o sobie. A tym razem miałem wybór. Mogłem wybrać dobro mamy; wybrałem swoje. Dlaczego?

    Bo banan powiedział!

  • Pamiętnik: Trzecie pójście do szpitala
    Opublikowano w:

    Nie mam ochoty teraz o tym pisać. Zanotuję tylko, że do szpitala poszedłem 14 lutego 2018 a wyszedłem 1 czerwca 2018. Miałem w tym czasie problemy z jedzeniem. Mam do wyboru dużo wpisów, którymi mógłbym to zilustrować, ale wybrałem ten:

    Przeciwstawić się

    8 maja 2018

    2 godziny temu zjadłem cukierka i poczułem ogromne wyrzuty sumienia. Poczułem też bardzo delikatne pocieszenie, wyrzuty jednak zostały.

    Później usłyszałem, że mam nie jeść kolacji. W ogóle, odkąd wróciłem do szpitala, częściej słyszę takie rzeczy.

    I teraz wiem, o co chodzi. Chodzi o to, żebym stąd nie wyszedł. Właśnie zjadłem kanapkę. Dawno nic mi tak bardzo nie smakowało.

×