Nie pozwól odebrać sobie marzeń logicznym argumentom

karetka

  • Po 5 latach – Świecie
    Opublikowano w:

    Niestety nie stał się żaden wypadek, a ja dojechałem do Świecia. Chyba nie mogę powiedzieć, że mam nudne życie. W końcu mało kto jechał w karetce na sygnale przywiązany pasami do łóżka. Gdy byłem już na miejscu, pani mnie spytała, czy wyrażam zgodę na leczenie szpitalne. Okazało się jednak, że czy wyrażę, czy nie wyrażę, oni i tak mnie tu wsadzą, tylko że jak nie wyrażę, to później sąd orzeknie, czy moje zatrzymanie w szpitalu było zasadne. Było to dla mnie niewielkie pocieszenie, zwłaszcza że cały czas miałem nadzieję, że dojadę do Katowic do Huberta.

    Teraz jeszcze tylko kilka formalności. Spytali mnie jak się nazywam, gdzie jestem i jaką mamy datę. Wzięli buty, dali papcie i wysłali na salę. Pierwsze, co zrobiłem, to rozczęstowałem swoje słodycze pomiędzy pacjentów z mojej sali i pogadałem trochę z nimi. Co było dalej, nie opiszę po kolei, ale kilka wydarzeń, które pamiętam, zanotuję.

    Lubiłem szpitalne jedzenie. Jednak pewnego dnia mi się odwidziało i stwierdziłem, że to żarcie jest robione z pogardą dla pacjentów. Odmawiałem jedzenia tego świństwa. Mama przywoziła mi domowe obiady. Pewnego razu, gdy wychodziłem z łazienki, zaczepiłem panią sprzątaczkę i spytałem czy jada posiłki poświęcone obcym bogom. Stwierdziliśmy, że jedzenie to jedzenie i że nie ma znaczenia, komu zostało poświęcone. „I tylko dlatego będę jadł te posiłki” – powiedziałem na odchodnym.

    Było tam dwóch chłopaków. Marek i Sebastian. Nie wiem, czy dobrze pamiętam imiona. Trzymaliśmy się razem. Graliśmy w chińczyka i w szachy. Sebastian się woził, tzn. chodził jakby miał arbuzy pod pachami. Kiedyś spytałem Marka, czy gra w piłkę z Jezusem. Zdziwił się i spytał, dlaczego tak mu powiedziałem. Odrzekłem, że tak mi przyszło do głowy. Innym razem graliśmy w szachy. Zauważyłem, że pionki ułożyły się symetrycznie. Zwróciłem na to uwagę i temat zszedł na film symetria. Kiedy indziej przyszła do szpitala matka Sebastiana. Powiedziałem jej, że to dobry chłopak. Chyba tego potrzebowała.

    Ktoś mi przyniósł moje słuchawki i odtwarzacz mp3 mojego brata z nagranymi utworami, które poleciłem nagrać. A leżał koło mnie chłopak z domu pomocy społecznej. Pewnego razu pożyczyłem mu ten sprzęt. Chciałem mu go dać na stałe, więc zadzwoniłem do brata, żeby spytać, czy on ma taki sam stosunek do tego odtwarzacza jak ja do swojego, czyli że i tak go nie używam i mogę go komuś dać, a w ogóle to teraz muzyki słucham na telefonie. Niestety brat nie odbierał. Mimo tego, dałem chłopakowi sprzęt. Potem było mi głupio oznajmić to bratu i do dziś mi wstyd, że tak zrobiłem.

    Szpital psychiatryczny to pole do popisu dla egzorcystów. Dwa razy próbowałem wyrzucić z kogoś demona. Raz z chłopaka z DPS-u – nic się wtedy nie stało. Drugi raz z jakiegoś faceta. Demon nie chciał wyjść. Zacząłem naciskać. W końcu facet krzyknął „Siostro! On mnie zaczepia!” i dostałem zastrzyk. Tak się skończyła moja przygoda z demonami. Stwierdziłem później, że poniosłem porażkę, ponieważ ci ludzie nie chcieli rozstać się z ciemnymi mocami.

    Pewnego razu coś mnie natchnęło i napisałem na kartce mniej-więcej coś takiego: „Była sobie pielęgniarka. W głębi ducha była dobra. Jednak zabijała tą swoją dobroć każdym wydanym pacjentowi rozkazem”. Wyszedłem na korytarz i wsunąłem tą karteczkę do pokoju pielęgniarek przez szparę między drzwiami a podłogą. Później oskarżyły kogoś innego o to, że wypisuje głupie liściki.

  • Po 5 latach – w drodze do Świecia
    Opublikowano w:

    W końcu doszło do tego, że jadąc do pracy zboczyłem z drogi. Poczułem, że po tym wszystkim, co przeżyłem, nie mogę tak po prostu pojechać do pracy i żyć dalej jak normalny człowiek. Pojechałem więc na Szczecin. Dlaczego na Szczecin? Bo spojrzałem na drogowskaz i akurat Szczecin rzucił mi się w oczy. Skręciłem więc na Rondzie Kujawskim i pojechałem na Szczecin. Czułem wtedy, że mi ciąży wszystko, co mam. Chciałem być wolny. Wyrzuciłem z samochodu plecak, w którym miałem: telefon, dokumenty, portfel i pieniądze. Następnie zaparkowałem na poboczu, powyrzucałem z samochodu wszystkie rzeczy, czyli płyty CD i jakieś papiery i dalej poszedłem pieszo. Naprawdę nie wiem, jak chciałem dojść do Szczecina na pieszo. Zwłaszcza, że zdjąłem bluzę i buty. Ale czemu Szczecin – nurtowało mnie pytanie – i doszedłem do wniosku, że Szczecin jest bez sensu i że od teraz idę do Huberta do Katowic. Tak więc powtarzałem jak mantra: Hubert Sebesta, Katowice. I wierzyłem święcie, że Bóg jakoś mnie do tego Huberta zaprowadzi, mimo że nie miałem samochodu ani butów. Niestety historia skończyła się dość prozaicznie. Przyjechała policja, przyjechała karetka i zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego. Z resztą, wcale im się nie dziwię. A gdy przyjechała policja, to było mniej-więcej tak:

    – Dzień dobry, co pan tu sobie tak spaceruje?
    – Dzień dobry. A, do Katowic idę do Huberta.
    – Tak bez butów? A jak się pan nazywa?
    – No, teraz to ja już nie wiem.
    – To jak się pan nazywał wcześniej?
    – Łukasz Wierzbicki.
    – No to panie Łukaszu, zapraszam do radiowozu.

    Próbowałem im wyperswadować, żeby mnie wypuścili. Rozmawialiśmy też trochę bardziej ogólnie, jak tam ich żony i dzieci. Później rozmowa zeszła na odwyk camp, to ich zaprosiłem. W końcu przyjechało wsparcie. Pan wsparcie nie był już tak uprzejmy. Próbowałem mu wytłumaczyć, że przyczyna zatrzymania i podstawa prawna, ale on tylko założył mi kajdanki i zaprowadził do karetki.

    W końcu dojechaliśmy do szpitala. Wprowadzili mnie do jakiejś poczekalni. Byli tam też moja mama, tata, dziadek i jakiś Ukrainiec, którego bolała głowa. W pewnym momencie zacząłem rozmawiać z tatą. Przeprosiłem go za to, że kiedyś nazwałem go skurwielem. Wytłumaczyłem mu, że chodziło mi o to, że on często był niesprawiedliwy w tym, co mówił i przeprosiłem za katastrofalny brak precyzji.

    Potem stało się tak, że zostaliśmy tylko ja, dziadek i ten Ukrainiec. Podszedłem do niego, nałożyłem ręce i powiedziałem „bądź zdrowy”. On jednak nie rozumiał, bo nie mówił po polsku. Spytałem więc dziadka, który zna rosyjski, jak to powiedzieć w jego języku. Gdy dziadek mi powiedział, powtórzyłem to Ukraińcowi. Spytałem też dziadka, jak po rosyjsku jest „Jezus Cię kocha”, ale nie chciał mi powiedzieć, gdyż dziadek jest ateistą.

    Później robiłem różne cyrki. Ściągałem z łóżek koce, deptałem je butami i patrząc na ochroniarza mówiłem „kochasz te szmaty, co?”. Krzyczałem też, że ja tu jestem u siebie, ponieważ Jezus wszędzie jest u siebie, a ja czułem się wtedy jak Jezus, albo jego posłaniec.

    W końcu wzięli mnie do pomieszczenia zaaplikować zastrzyk. Nie obyło się bez cyrków. Najpierw rozbierałem się przeraźliwie powoli i składałem dokładnie swoje ubrania. Później próbowałem zawstydzić pielęgniarza sugerując, że jest gejem. W międzyczasie wszedł Ukrainiec i powiedział, że już go nie boli głowa. Na to ja stwierdziłem, że pacjenta już nie boli głowa, ponieważ usłyszał w swoim języku, że jest zdrowy. Wszyscy mnie wyśmiali.

    Położyli mnie na plecach na łóżko i przywiązali pasami. Zapakowali w karetkę i zawieźli do Świecia. Gdy tak jechałem wewnątrz ciemnej karetki, wciąż miałem nadzieję, że dojadę do Huberta do Katowic i zastanawiałem się, jaki cud zrobi Bóg żeby mnie uratować. Czy spowoduje jakiś wypadek, a ja ucieknę?

×