Dla muzyków: Cis Dis PiS

nadzieja

  • BRZYDKIE KACZĄTKO – przemyślenia i frustracje po konferencji UNITED
    Opublikowano w:

    A kiedy podniesiesz głowę, zobaczysz przestrzeń, azymut. Będziesz jak gołąb pocztowy, który zrobi jedno kółeczko, drugie, trzecie, i już wie, gdzie lecieć.

    Ty takim gołębiem będziesz. Nie dziw się i nie denerwuj się, że potrzebujesz trzy, cztery kółeczka zrobić. Bo niektórzy już po pierwszym kółeczku wiedzą, gdzie lecieć.

    Ty jesteś po prostu inny. Gołąb pocztowy, mądry gołąb, trzy kółeczka robi. Zawsze. Łapie azymut i leci.

    Gołąb pocztowy jest wytrzymały. Dolatuje do celu i przynosi wiadomość. Czasami wygrywa zawody.

    Mam ci powiedzieć: Bądź dobrym gołębiem pocztowym. Tam, gdzie nie ma masztów do przekazywania impulsów teleinformatycznych. Tam, gdzie nie ma kabli, po których płynie rozmowa telefoniczna, tam są albo tam-tamy, albo gołębie pocztowe, albo człowiek, posłaniec.

    Bądź jak gołąb pocztowy.

    Dzisiaj jest poniedziałek, pierwszy dzień po konferencji UNITED, która trwała trzy dni. Może to wynik tego, że przez wiele godzin stałem, bo byłem kamerzystą i machałem lewo, prawo, i jestem wyczerpany. W każdym razie, zacząłem się porównywać z ludźmi.

    Porównania

    Mam 36 lat, w tym 14 lat stażu jako chrześcijanin.

    Dla porównania, Dawid Kalinowski, organizator imprezy, ma 25 lat.

    Jakub Kamiński, wielki mówca, co przyjechał do małej Bydgoszczy, ma 9 lat stażu jako chrześcijanin.

    Zdziwiłem się, gdy usłyszałem wiek Dawida. On jest młodszy od mojego młodszego brata! Zdziwiłem się, gdy usłyszałem staż Jakuba. Jest krótszy niż mój.

    Frustracja z bronią oblężniczą

    Nie dziw się i nie denerwuj się, że potrzebujesz trzy, cztery kółeczka zrobić. Bo niektórzy już po pierwszym kółeczku wiedzą, gdzie lecieć. Ty jesteś po prostu inny.

    „Ty jesteś po prostu inny” – zabrzmiały mi w uszach słowa proroka wypowiedziane pięć lat temu. Myślę sobie:

    Fantastycznie, Panie Boże! Skoro dało się zrobić człowieka, który rusza po pierwszym kółeczku, to po jakiego wała zrobiłeś takiego mnie, który potrzebuje trzech okrążeń? CO JA MAM W ZAMIAN? Jaką mam cechę, która w zamian za to jest wymaksowana w moich statsach?

    Dlaczego? Dlaczego, Panie Boże, Jakub i Dawid wchodzą na scenę, cali na biało i świecą, a ja jestem tym, który stoi za kamerą i macha lewo, prawo?

    Dlaczego ludzie w moim wieku mają już heeeen daleki staż małżeństwa i dzieci, a ja nie? Naprawdę potrzebuję TYLE czasu żeby do tego dojrzeć? Naprawdę?! Panie Boże, NIE DAŁO SIĘ SZYBCIEJ?

    Zacytuję swój własny wierszyk:

    Frustracja raz po raz puka i pyta, czy może wejść.

    Nie, nie, dziękuję – mówię.

    Ja wierzę, że wkrótce, że to się zmieni.

    Że jest ważny powód…

    Lecz dzisiaj frustracja przyszła z taranem i już o nic nie pytała, tylko zwaliła mi się na chatę.

    Pamiętam

    Ale nie ze mną takie numery! Ja wiem i pamiętam, co Bóg mi kiedyś powiedział i co mi pokazał. Pamiętam, jak pokazał mi, że będę wielkim drzewem, na którym usadowią się ptaki powietrzne i zwierzęta lądowe.

    Dał mi „moje nowe marzenie” o tym żeby zorganizować wspólnotę chrześcijan, którzy zamieszkają w jednym miejscu.

    Pamiętam, Pani Frustracjo, a teraz, ŻEGNAM!!!

    Prorocze przezwisko

    Jak byłem mały, moja babcia mówiła do mnie „kaczorku”. Strasznie się tym irytowałem. Ale dzisiaj widzę, jak bardzo prorocze to było.

    „Brzydkie kaczątko” odnosi się do kogoś, kto początkowo jest brzydki i marny, a ostatecznie okazuje się być z zupełnie innej bajki, zupełnie innym ptakiem, z zupełnie innym parametrem piękna niż kaczki.

    Dzisiaj połączyłem kropki. Od dzisiaj jestem „brzydkie kaczątko”.

  • Niespodzianki
    Opublikowano w:

    Życie przynosi wiele niespodzianek, a przy tym jest skonstruowane tak, że w danym miejscu wydaje się, że tak już będzie zawsze.

    Ja zacząłem od mieszkania w kamienicy. Miałem tam swoich przyjaciół. Chodziłem do szkoły. Tam dorastałem. Bywałem zakochany, bywałem też pijany. Słuchałem hip-hopu.

    Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że się wyprowadzę. Nie miałem pojęcia, że przyjaciele przeminą, przeminie szkoła, miłości, alkohol i muzyka, której słucham.

    Gdy już doszło do wyprowadzki, nie byłem zbyt zadowolony. Ale prawda jest taka, że to wydarzenie prawdopodobnie uchroniło mnie przed alkoholizmem oraz doszczętnym pomieszaniem zmysłów w patologicznym liceum.

    Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że poznam nowych przyjaciół, że będzie nowa szkoła, że poznam nowe zespoły i gatunki muzyczne.

    Nie wiedziałem.

    Zatem przyszło nowe liceum. Nowi znajomi. Poznałem koleżanki, z którymi do dziś tworzymy unikatowy na skalę świata zespół trzech singli. Pierwszy singiel jest o tym jak mi niedobrze, że jestem sam. Drugi to porywająca opowieść o pracy w administracji mieszkaniowej. Trzecim jest długi na sto zwrotek poemat o psie imieniem Ben.

    Ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że liceum minie. Dwa lata. Dwa lata, a ja miałem wrażanie jakby to było całe życie.

    Mieszkałem wtedy z rodzicami. Z bratem w jednym małym pokoju. Nie narzekałem. Fajnie było.

    Nie wiedziałem, że wyprowadzę się do Poznania na studia, że znów poznam nowych ludzi.

    Nie wiedziałem.

    Matura. Aplikacje. Nieoczywisty wybór. Poszedłem na studia. Poznań. I znów nowi ludzie, nowa muzyka, nowa technologia. Weszły smartfony.

    Poznałem wtedy Boga. Przyszedł delikatnie. Powiedział: Posłuchaj tej piosenki Martina Lechowicza. A potem jakoś doszły do mnie idee. Z idei do relacji. Z relacji do Królestwa Bożego.

    Myślałem, że będę w nim już na zawsze. Że będzie już co raz lepiej. Nie wiedziałem wtedy, jak bardzo się mylę. Nie wiedziałem, że za namową szemranych głosów wskoczę do rzeki.

    Nie wiedziałem.

    Zostałem zatem za swoją głupotę ukarany dożywociem brania leków na schizofrenię. Wciąż mam nadzieję, że za dobre sprawowanie ktoś mi skróci ten wymiar.

    To był najciemniejszy czas jaki przeżyłem z Bogiem. Próbowałem pościć, wymusić jakoś na Bogu aby do mnie wrócił. Potem miałem takie przebłyski, dzięki którym miałem świadomość, że Bóg mnie nie opuścił. Wiedziałem już, że to się kiedyś skończy.

    Choć droga była wtedy bardzo nudna, a czekanie było nieznośne, wiedziałem, że idę drogą ku lepszemu.

    Wiedziałem.

    Doszedłem więc do miejsca, gdy Bóg wrócił. Stał się bardziej wyraźny. Teraz mówił już wprost: „Cierpliwości. Czekaj.” Poznałem tam swój kościół. Nowi ludzie, nowe doznania, nowa muzyka. „Czekaj” zmieniło się w „Czekaj aż ci dam”, a o co chodzi, to już ja wiem.

    Wiem.

    Wiem, że dostanę to, o czym tak długo marzę. Ale najpierw musiały mi się zmienić priorytety, podejście, myślenie i zapewne masa innych, trudnych do uchwycenia spraw.

    Wiem to i czekam.

  • Historia mojego życia
    Opublikowano w:

    Stoję sobie na ganku i rozmyślam o życiu. Dlaczego jest mi teraz tak źle? Dlaczego jestem przygnębiony i ponury? Dlaczego chce mi się płakać i dlaczego jestem zmęczony życiem nawet gdy nic nie robię? Czy Bóg tego chce?

    Dzieciństwo

    Moje życie wyglądało tak. Najpierw byłem dzieckiem. Lubiłem zadawać się ze starszymi ode mnie osobami. Podobno byłem bardzo dyplomatyczny. Zbierałem papierki z ziemi i wrzucałem do kosza. Bardzo mnie interesowało, co wolno a czego nie wolno. W parku uciekałem mamie i wołałem, że idę „leleko”. Czasem lądowałem w kącie z zadaniem przemyślenia swojego zachowania, przy czym to przemyślenie zawsze musiało się skończyć wnioskiem, że to ja coś źle zrobiłem.

    Byłem na koloniach. Jakiś traf chciał, że przydzielono mnie do starszych chłopaków. A oni palili. Bardzo mnie to martwiło, bo palenie jest niezdrowe. Chciałem im pomóc. Powiedziałem więc o tym wychowawczyni. Potem chłopaki mieli drakę i bardzo się chcieli dowiedzieć, kto ich wydał. Podejrzewali mnie, ale ja się zarzekałem, że to nie ja. Zamknęli mnie w ciemnym kiblu, a ja krzyczałem, że chcę wyjść. W końcu mnie wypuścili.

    Gimnazjum

    Potem byłem nastolatkiem. Pisałem bloga. Poznałem kilka dziewczyn z Katowic. Na oczy ich nie widziałem, ale zagadały do mnie przez gadu-gadu i tak się zaprzyjaźniliśmy. Miałem też kilkoro przyjaciół na podwórku i trochę ludzi, których lubiłem, w szkole. Ogólnie nie było źle.

    Liceum

    Zbliżył się czas żeby pójść do liceum. Dobrze wiedziałem, że nie będę miał tam żadnych przyjaciół. Klątwa, którą sam na siebie rzuciłem, spełniła się. Na przerwach siedziałem pod ścianą. Z nikim nie rozmawiałem. Ćwiczyłem widzenie aury.

    Po roku tych tortur przeprowadziłem się z rodzicami do innego miasta. Tam już było lepiej. Poznałem ludzi, z którymi spotykam się do dzisiaj. Był to okres, w którym byłem wciąż dość płodny w wiersze i inne przejawy twórczości. Współtworzyłem szkolną gazetkę. Była mało popularna, więc zrobiłem ulotki i plakaty.

    Bardzo mi się podobało, że jestem taki kreatywny. Czułem jednak, że to się nie bierze znikąd. Wiedziałem, że pomagają mi jakieś istoty duchowe. Powiedziałem im, że już nie chcę pomocy. Chcę zobaczyć, co potrafię zrobić sam z siebie.

    Studia

    Okazało się, że nie potrafię nic. Przestałem tworzyć cokolwiek. Poszedłem na studia. Tam okazało się, że jakoś nikt, poza paroma szaleńcami, nie chce się ze mną przyjaźnić. Prawdopodobnie byłem nieprzyjemnym typem, który nie wiedział nawet kiedy kogoś obraża, a jego ego sięgało kosmosu.

    Chyba ze dwa lata tak żyłem. Gdy wracałem do domu z uczelni, to byłem strasznie wypompowany, bo cały czas musiałem udawać, że jestem strasznie mądry. Dopiero po tym czasie poznałem w Internecie człowieka, który zaśpiewał „Balladę o PKP”, a przy okazji opowiadał o Bogu, którego zna osobiście.

    Euforia

    Więc sam też go poznałem. Oddałem mu swoje życie i przez kilka miesięcy czułem się jak w raju. Kontakt z Bogiem to bardzo fajna sprawa. Poznałem swój grzech. Zmieniłem się. Duch Boży był we mnie. Płynęły we mnie rzeki wody żywej.

    Porażka

    A potem BACH! Bez żadnego ostrzeżenia naszły mnie bluźniercze myśli na Boga. Męczyły mnie przez dwa tygodnie aż w końcu zaprowadziły mnie nad rzekę i powiedziały „skacz”. Skoczyłem. Gdy trafiłem do szpitala, czułem jak całe boże błogosławieństwo, którym byłem przepełniony, wycieka ze mnie jak woda z durszlaka.

    Czekanie w ciemności

    Wyszedłem ze szpitala. Wszystko zaczęło się normować. Byłem sobie takim zwykłym, małym człowieczkiem. Bez żadnych bajerów. Po prostu ja. I bardzo mi brakowało wody żywej i tego odbicia w lustrze, które krzyczało: „Ty żyjesz!”.

    Wiedziałem dobrze, że mam czekać. Sporą część tego czasu siedziałem na bezrobociu. Na początku usiłowałem pościć aby zmusić Boga do powrotu, jednak to on przez ludzi i sytuacje zmusił mnie abym przestał.

    Później została już tylko tęsknota. Zastanawiałem się, czy Bóg jeszcze mnie chce. Miałem jednak co jakiś czas takie dziwne przebłyski. Poczucia, przeczucia, znaki z nieba. One sprawiały, że miałem ochotę dalej żyć.

    Przebudzenie i znów czekanie

    Po kilku latach coś mnie tknęło i leżąc wieczorem w łóżku zadałem pytanie „Powiedzcie mi proszę chociaż, czy z moim życiem wszystko jest w porządku.” Kierowałem to wtedy do moich niefizycznych przyjaciół, ale myślę, że to Bóg odebrał tą modlitwę.

    Zaczęły dziać się rzeczy. Nie opiszę ich tutaj, bo cały ten blog jest ich opisem. Myślałem, że jestem już blisko, jednak Bóg powiedział mi wyraźnie „Czekaj”. Innym razem spytałem go, czego ode mnie oczekuje. Powiedział „Cierpliwości”. No to czekam.

    Przemyślenia

    Czekam i cierpię. A dlaczego o tym piszę? Dlatego, że tęsknię za tym czasem, gdy byłem naprawdę żywy, a przecież był to tylko ułamek mojego życia. Bardzo krótki czas. Może nawet nie rok. A większość to było cierpienie. Cierpienie w szkole, cierpienie na uczelni, cierpienie w domu i w szpitalu.

    Pytanie brzmiało „Czy Bóg tego chce?” Czy taki był plan? Czy miałem wskoczyć do tej rzeki?

    Od dawna jest to dla mnie jasne, że w okresie największego szczęścia, Bóg nadrabiał moje braki obecnością Ducha Świętego. To On był tym silnym we mnie. Jednak wiem, że Bóg chce abym był silny sam z siebie. Jest cała masa tematów, które muszę przepracować plus te, o których nie wiem, że muszę przepracować.

    Moim największym pragnieniem od wielu lat jest uczyć się. Pragnę poznawać i doświadczać. Penetrować świat duchowy, reguły życia i prawidła świata, również tego fizycznego.

    I tak się dzieje. Wierzę też, że gdy będę gotowy, przyjdzie do mnie z całą mocą Duch miłości i trzeźwego myślenia.

    Dociera do mnie po trochu, że skoro oddałem życie Bogu, a cierpię, to musi być w tym jakiś sens. Musi to być jego wola. Bo przecież, dobre wziąłem, więc dlaczego mam nie wziąć codziennej depresji. Bóg wyciska ze mnie coś takim postępowaniem. Tym razem wycisnął tę notkę. Mam nadzieję, że ci się podobała.

  • Maseczki – kapitulacja
    Opublikowano w:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    15.04.2020, korespondencja prywatna

    Czego się bałem?

    Później wprowadzili te maseczki obowiązkowe na świeżym powietrzu. I u mnie w pracy też maseczki, gdy się wstaje od biurka. Więc przygnębienie mi przeszło na rzecz strachu przed tym, co mi zrobią jak mnie nakryją bez maseczki. Nie mogłem pracować. Nie mogłem nic, bo się bałem. Ale już nie walczę o to. Dzisiaj nawet wyszedłem z domu w maseczce i mijałem strażnika miejskiego. W ogóle się mną nie zainteresował. I już się zastanawiam, na co wydam zaoszczędzone 500 zł.

    22.10.2020, korespondencja prywatna

    Droga przez strach

    Doszedłem do wniosku, że ten strach bierze się z tego, że nie chcę puścić tych spraw. Uważam, że jeśli je puszczę to będzie tragedia. Zapominam w tym wszystkim, że jest Bóg, że jest wszechmocny i mnie lubi. W końcu stwierdziłem, że mam w głowie straszny bałagan; Że moje wnętrze nie powinno tak wyglądać. Z całego serca zapragnąłem i powiedziałem w myślach takie słowa:

    Boże! Posprzątaj tutaj. Zajmij się tym za wszelką cenę.

    13.10.2020, wpis z pamiętnika

    Dzisiaj jak byłem pod prysznicem, przyszła mi do głowy taka kwestia:

    Błogosławię was w imieniu Jezusa Chrystusa.

    W kontekście tego, co zrobię jak mnie policjanci złapią bez maski. Jak to usłyszałem, to pękłem ze śmiechu. Przypomniałem sobie też, że Jezus powiedział aby kochać swoich wrogów.

    Czyli nie muszę ich nienawidzić. Nie muszę z nimi walczyć. Nie będzie żadnej konfrontacji. Będę ich po prostu błogosławił.

    Dało mi to wielką ulgę, choć czuję wciąż, że strach nie został całkiem wyeliminowany. Czuję co jakiś czas jego ukłucia.

    Widocznie siedzi we mnie tak głęboko i trzyma się mnie na tyle sposobów, że wykorzenianie go to skomplikowana operacja. Ale cieszę się, że Bóg podejmuje ten wysiłek i może w końcu przestanę się bać. Bardzo tego chcę.

    15.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie tak chodziłem i myślałem. Zaczęło się od tego, że przyszło mi do głowy coś takiego:

    Choćby tysiąc dostało mandat za brak maseczki i dziesięć tysięcy karę od sanepidu, ciebie to nie dotknie.

    W oryginale zamiast mandatu i kary była śmierć. I sobie myślę: „O co chodzi? Czyżby dostanie 500 zł mandatu było gorsze niż śmierć?”

    A kilka godzin temu dzwoniła mama i pod koniec rozmowy podsumowała mnie tak: „Czyli odczuwasz cały czas lekki strach przed tym, że wyjdziesz bez maseczki i policja wlepi ci mandat?”

    I myślę, że nie. Gdyby policja wystawiała mandat bez powodu losowym ludziom, to z radością wyszedłbym na ulicę i demonstrowałbym swój brak strachu. A tak? A tak, to ode mnie zależy, czy dostanę mandat, bo przecież mogłem założyć maseczkę. I tego się właśnie boję – że podejmę zły wybór.

    Boję się też utracić wolność. Bo oni nie dybią na moje życie. O nie! Oni dybią na moją wolność. Wszak nie chcą mnie zabić. Chcą żebym się podporządkował.

    I co? Zrobię to? Przyjmę te zasady za własne? Będę ich przestrzegał? Gdy zadawałem sobie te pytania w kwietniu, to pod wpływem Ducha Świętego napisałem tekst, którego fragment brzmi tak:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    To oznacza, że mogę spokojnie nosić maseczkę i nie będzie to wbrew Bogu. Zastanawiałem się, czy może Bóg będzie bardziej ze mnie dumny jeżeli pomimo tych słów będę walczył. Ale przypomniał mi się fragment z biblii, że „Bóg bardziej chce posłuszeństwa niż ofiary.” więc chyba jednak nie.

    Pozostaje pytanie: Czy pokocham swojego wroga? Czy uznam, że maski są OK?

    Obawiam się, że to już się stało. Już się nie boję. Teraz czuję się jak miękka buła. Czuję obrzydzenie na myśl, że mógłbym powiedzieć, że nakaz noszenia maseczek jest w porządku.

    16.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie odkryłem coś cudownego. Około godzinę temu narzekałem do Boga:

    Boże! Dlaczegoś mi nie powiedział: „Nie noś maski. Walcz o to. Ja będę z tobą.” albo: „Noś maskę”?

    I byłem rozgoryczony, że nie mam jasności.

    Teraz widzę. Bóg mi kiedyś powiedział:

    Unikaj konfliktów

    Zestawiłem więc to, co powiedział z tym, czego nie powiedział. Zauważyłem też, że mam taką samą paranoję na punkcie maseczek jak wszyscy maseczkowcy, tylko że w drugą stronę.

    I nagle mnie olśniło! Jemu właśnie o to chodziło. Abym przestał zajmować się pierdołami i zajął czymś ważniejszym.

    Teraz mogę nie nosić maseczki i wierzyć, że Bóg jest ze mną. Mogę ją założyć i nie czuć się przegrywem, który tanio sprzedał swoje wartości…

    … bo po prostu to nie są moje wartości. Wolność wolnością, ale sprawa maseczek nie jest warta moich nerwów.

    Bóg powiedział to w taki sposób żeby zmienić moją percepcję…

    … i dotarło to do mnie po pół roku.

    20.10.2020, wpis z pamiętnika

    Podsumowanie

    W kwietniu, gdy wprowadzili po raz pierwszy maseczki, zacząłem się zastanawiać, jak do tego podejść. Czy się buntować czy nie. Pierwszy cytat jest wynikiem tych przemyśleń. Jak widać, nie ma jasnego stanowiska. Jest tylko powtarzane w mojej głowie echo słów „nie pakuj się w konflikty” i ogólna koncepcja aby przeżyć czas pandemii możliwie bezboleśnie.

    Z takim nastawieniem przetrwałem pierwszą falę. Nie nosiłem maski. Chyba że ktoś mnie poprosił. Jednak teraz, gdy ten rygor wraca, stwierdzam, że policja nie będzie mnie raczej prosiła o nic, tylko od razu przejdą do konkretów. Stąd mój strach.

    Pracowałem nad nim od momentu, gdy znów wprowadzili ten przepis, czyli od 10 października. Okazało się, że były cztery przyczyny strachu:

    1. Próba kontroli sytuacji
    2. Obawa przed konfrontacją
    3. Obawa przed złym wyborem
    4. Niechęć oddania wolności

    Lekarstwa na te czynniki są następujące:

    1. Oddanie sprawy w ręce Boga
    2. Pokochanie swoich wrogów
    3. Noszenie maski, gdy trzeba
    4. Noszenie maski nie ze względu na prawo państwowe, lecz z powodu tego, co powiedział mi Bóg. Dzięki temu służę nie państwu lecz Bogu, co jest w zgodzie z moim sumieniem.

    Cieszę się, że już nie żyję w ciągłym strachu. A przynajmniej nie z powodu maseczek. Mam chwile szczęścia w życiu oraz różne ciekawe odczucia. Wierzę, że u mnie będzie coraz lepiej. Bo przecież prawdziwa wolność to nie ta na zewnątrz, lecz ta w środku.

  • Socjologiczny aspekt epidemii
    Opublikowano w:

    To, co koronawirus robi z naszą psychiką to jest mentalne skurwysyństwo.

    Maseczkowa empatia

    Dzisiaj świat stał się prosty. Okazuje się, że jeśli nie nosisz maseczki to znaczy, że nie masz empatii. Zwroty „dbajmy o siebie”, „zadbajmy o swoje bezpieczeństwo”, „w trosce o bezpieczeństwo” itp. obrzydły mi do reszty, bo są używane w niewłaściwy sposób.

    Żeby nie było: Nie jestem za tym aby starzy ludzie umierali. Nie jestem za tym, aby ludzie mieli powikłania w płucach. Ale to, co się dzisiaj przedstawia słowami „dbajmy o siebie nawzajem” to jest terror i przemoc, a nie żadne dbanie.

    Bo dbanie jest wtedy, kiedy ja sam, z własnej woli, zakładam maseczkę, zachowuję odstęp, dezynfekuję ręce itp.

    Ale w momencie, gdy ktoś to na mnie wymusza, to robi się z tego przemoc i terror.

    Maseczki a wolność

    Nie chcę w ogóle rozmawiać na temat, czy maseczki są słuszne. Mnie interesuje coś bardziej fundamentalnego: Czy ktokolwiek ma moralne prawo nakazywać komuś innemu aby nosił maskę?

    Myślę, że są takie przypadki. Na przykład ja w swoim domu mogę ustalić, że wpuszczam tylko ludzi w maseczkach. Albo bez maseczek.

    Albo gdyby była jakaś okropna śmiercionośna choroba roznoszona drogą kropelkową, którą może powstrzymać byle szmata na ryju, to uważam, że chory powinien nosić maseczkę, gdy wokół niego znajdują się zdrowi ludzie.

    No ale tak przecież nie jest. A nawet gdyby było, to dalej przymus noszenia maseczki tylko przez chorych byłby trudny do egzekwowania.

    Słowo kluczowe – „zarazić”

    Są dwa grzechy, które w umysłach ludzi zlewają się w jedno słowo – zarazić. Zarazić można siebie i innych. Jednak chciałbym udowodnić, że to nie jest to samo.

    Zarazić siebie

    Jeśli przyjmiemy, że przestępstwem jest zarazić siebie, to dojdziemy do absurdu, bo chcącemu nie dzieje się krzywda.

    Z resztą, co to za przestępstwo – zarazić się? Pomyślmy chwilę. Czy jeśli dziecko obetrze sobie kolana, to ono jest winne, bo przecież mogło nie wychodzić z domu? Bzdura! Nie ma winnego, bo nie ma przestępstwa. Nie ma przestępstwa, bo nie ma ofiary. Nie ma ofiary, bo chcącemu nie dzieje się krzywda. A dzieciak chciał podjąć ryzyko i sobie pobiegać.

    Więc jeśli przestępstwem byłoby zarazić się, a ja, będąc chorym, spotkałbym się z mamą i ją zaraził, to nie ja popełniłbym przestępstwo, lecz ona. Ale ten przypadek odpada, bo co to za przestępstwo – zarazić się?

    Zarazić kogoś

    Jeśli zaś przyjmiemy, że przestępstwem jest zarazić kogoś innego, to mamy tutaj kilka problemów.

    Po pierwsze, zarazić kogoś to nie jest akt woli. To jest pewne prawdopodobieństwo. To jest ryzyko, które podejmuje każdy każdego dnia spotykając się z kimkolwiek. Nikt nie ma nad tym kontroli. Nie jest to czyn świadomy i dobrowolny, więc nie może być grzechem.

    Pomijam przypadek, w którym ktoś przychodzi do mojego domu i, wiedząc, że jest chory na śmiertelną chorobę, kaszle na mnie. Wtedy można go skazać jak za morderstwo. Ale uważam, że nie można nikogo karać na podstawie tego, że nie wiemy, czy jest chory.

    Po drugie, właściwie co z tego, że kogoś zarazisz? Stanie mu się coś? W większości przypadków nic, lub prawie nic. Masz marną szansę, że umrze lub będzie miał powikłania. Oczywiście nikt tego nie chce, ale grypy też nikt nie chce i nigdy nie chciał, a wszyscy jakoś funkcjonowali.

    Po trzecie, wydaje mi się, że wykrycie, kto kogo zaraził, jest trudne lub niemożliwe.

    Bezobjawowa choroba

    Skurwysyństwo, o którym pisałem, polega m. in. właśnie na tym, że nie wiesz, czy jesteś chory, czy nie. Zamyka się cały kraj traktując wszystkich jak chorych. Każdy kontakt, który nie jest niezbędny, opłacony jest poczuciem winy i nazywany jest fanaberią. Robi się z tego paranoja.

    Uważam, że choroba bezobjawowa to jest choroba-marzenie wszystkich. Zwłaszcza tych, którzy faktycznie są na coś chorzy. Myślę, że chętnie by się wymienili.

    Pisałem już, że uważam, iż nie można kogoś skazywać na podstawie tego, że czegoś o nim nie wiemy. Na przykład, czy jest chory.

    Ale nie jestem też za tym aby robić każdemu testy, bo z tego zrobi się już absurd.

    Choroby towarzyszące

    Weźmy człowieka, który całe życie palił papierosy. Tyle, że nabawił się POChP. I teraz ty – bezobjawowy nosiciel – spotkasz się z nim. I on umrze, a ktoś się dowie, że ty byłeś na spotkaniu z kolegami. I co się dzieje? Czary mary, hokus pokus i winny jesteś ty. Nie on, że całe życie na to pracował, tylko ty. Bo zachciało ci się spotkać z kolegami.

    Wychodzi na to, że podejmowanie zupełnie zwykłych działań sprawia, że jesteś winnym czegoś, co od ciebie nie zależy, o ile nie masz zamiaru torturować się ograniczeniami, które być może zmniejszą prawdopodobieństwo, że kogoś zarazisz.

    Kto bierze odpowiedzialność?

    Chciałem spotkać się z kolegą, ale dopadł mnie strach. Wszedłem więc na stronę rządową żeby poczytać przepisy i wyszło na to, że mogę się spotkać. I nagle strach przeszedł.

    Spytałem siebie samego: „Czy naprawdę uwierzyłem w to, że rządowe regulacje uchronią mnie przed COVID?”

    Otóż nie. Sięgnąłem głębiej w siebie i okazało się, że nie chodzi o strach przed COVID. Tutaj chodzi o strach przed odpowiedzialnością.

    Bo gdyby rząd nie wydał żadnych rozporządzeń, to ja sam byłbym odpowiedzialny za to, co robię. To by było moje ryzyko.

    Jednak rząd wydał rozporządzenie i tym samym przeniósł na siebie ciężar odpowiedzialności za wszystkie zakażenia w kraju, mówiąc tak: „My bierzemy odpowiedzialność za wszystkie zarażenia. Musicie tylko nas słuchać. Zaufajcie nam, a nie zachorujecie. Wiemy, co robimy” Co w mojej ocenie jest gówno prawdą.

    Opcje polityczne

    Fascynuje mnie, jak ludzie, którzy przy poprzednich wyborach byli po dokładnie przeciwnej stronie niż PiS, dzisiaj robią wszystko, co zarządzi premier. Na przykład 15. kwietnia wszyscy chodzili normalnie, a 16. nagle im się przypomniało, że jest coś takiego jak maseczki.

    Kto rządzi

    Nie podoba mi się obecna sytuacja. Wielu ludziom strach przesłonił proporcje. Ludzie zapomnieli o wszystkim i patrzą tylko na COVID. Wszechobecne jest poczucie winy, bo mogę się zarazić, a potem umrze moja babcia. Wiem, że to bez sensu, że mało prawdopodobne, ale tak to w skrócie wygląda.

    Nie podoba mi się sytuacja, w której w społeczeństwie rządzi panika ludzi tchórzliwych oraz ich standardy i sposoby myślenia i postępowania. Wszechobecna jest retoryka strachu i poczucia winy.

    Powrót do normalności

    Dlatego życzę sobie i tobie odwagi i mądrości, abyśmy mogli wspólnie przejść przez ten trudny czas bez większych obrażeń.

    Nie chcę powrotu do normalności. Nie do takiej, jaka była przed epidemią. To nie jest tak, że ludzie wcześniej byli mądrzy i odważni, a pandemia ich zmieniła. Nie. Z ludzi po prostu wyszło to, co już tam było. Ta sytuacja obnażyła prawdziwy stan państwa, instytucji, ludzkich serc i umysłów.

    Chciałbym aby ludzie się zmienili. Aby stali się odpowiedzialni, mądrzy i odważni. Mam wiarę i nadzieję na to, że to wszystko wyjdzie nam, w ostatecznym rozrachunku, na dobre.

  • Luźne gadki
    Opublikowano w:

    Dawno nie pisałem. Nadrobię. Napiszę, co u mnie.

    Praca

    Pracuję na 2/5 etatu. Jak to możliwe? Gdy decydowałem się na taki wymiar, stwierdziłem, że będę dokładał z oszczędności. Na razie nie muszę, bo dotuje mnie mama.

    Niezbyt jest to chwalebne. W dodatku nic nie robię ze swoim życiem. Niczego nowego się nie uczę. Nie dążę do tego aby móc się samemu utrzymać.

    Nawet bloga zaniedbałem. Mam do zredagowania wpis o wirusie, kilka wierszy i grafiki do wstawienia. Aha i motto, kilka sztuk, też mam.

    Modlitwa

    Jak ja to znoszę? Zachęcony przez pastora, wystosowałem do Boga modlitwę. Pytałem m. in. o to, co mam w życiu robić.

    Ogólnie, nie podoba mi się wizja zarabiania pieniędzy. Nie chcę być pracownikiem etatowym. Nie chcę być nawet freelancerem. Chcę być artystą. Kimś, kto robi w życiu to, co uważa za słuszne.

    Modlitwa doczekała się odpowiedzi. Nie czekała długo. Odpowiedź była tak delikatna, że ktoś inny mógłby jej nie zauważyć. A brzmiała tak:

    Poczekaj.

    Dotarło do mnie, że sytuacja się rozwija. W swoim czasie będę robił swoją robotę. A teraz jest czas na cierpliwość i zaufanie.

    Dlatego znoszę to, bo wiem, że czas się zmieni i będzie inaczej. Czekam. Nie jest tak, że całkiem nic nie robię. Trochę się tam uczę, trochę jestem przydatny. Trochę.

    Życie wewnętrzne

    Dwa i pół roku temu skończyła się moja lekcja cierpliwości trwająca ładnych kilka lat i zaczęła się podróż duchowa. Byłem w naprawdę kiepskim miejscu.

    Dzisiaj w pamiętniku napisałem, że na pytanie w ankiecie, które brzmi: „Czy jesteś szczęśliwy?” mogę odpowiedzieć „Tak”. Serio. Jest taka ankieta.

    Niedawno pisałem, że moim podstawowym stanem umysłu nie jest szczęście, lecz powaga. Od tamtego momentu poprawiło się.

    Również dlatego nie narzekam – bo widzę, że idę w dobrym kierunku.

    Życie zewnętrzne

    Chodzę do pracy. W pracy się opieprzam, ale nikogo to nie obchodzi prócz mnie. Chodzę z ludźmi na spacery. Po lesie, bo nie trzeba nosić maseczki. Gram z ludźmi w gry przez Internet. Co tydzień robię grafikę do kazania, która jest publikowana na Facebooku. Oglądam filmiki, słucham podcastów.

    Podsumowanie

    Ogólnie mam się dobrze. Co więcej – mam się coraz lepiej. I to w dobie paniki i ograniczania wolności. Cieszy mnie to. Bo szczęście nie pochodzi od okoliczności. To jest coś, co płynie z wewnątrz.

    Napisano 21 maja 2020

  • Zerwanie z przeszłością
    Opublikowano w:

    Siedem lat temu napisałem notkę o radości, w której się zastanawiałem, czy może istnieć chrześcijanin, który się nie cieszy.

    I ja dzisiaj nadal się nie cieszę. Są chwile, że się z czegoś śmieję, ale jednak radość nie jest moim dominującym uczuciem. Raczej jest nim powaga.

    A może ta radość po prostu dorosła? Może przybrała bardziej wyrafinowaną formę? Bo przecież już w 2012 roku pisałem, że zachowałem tę drobną przyjemność – miłość do życia.

    I to jest prawda. Nie jestem już tym chłopakiem bez nadziei i perspektyw, którego zimne palce napisały w 2008 roku notkę Jak zawisnąć w próżni, która otacza od wewnątrz

    A kim jestem teraz? Chrześcijaninem? Bezrobotnym? Byłym projektantem stron www? Piszącym bloga? Kawalerem? Inżynierem? Programistą?

    Kim Bóg mnie uczyni – to jest pytanie. Czy odnajdę w sobie 15-letniego młodzieńca, z którym się czasem porównuję? Czy będę jeszcze miał przyjaciół i koleżanki, z którymi wyjdę na podwórko i razem poudajemy, że liście to pieniądze?

    Szczerze wątpię. Muszę się otrząsnąć. Ogarnąć się jakoś i żyć dalej. Co było, to było.

    Ale jednego mi brakuje najbardziej. Ludzi, z którymi mogłem spędzać czas. Ludzi, którzy byli na wyciągnięcie ręki, bo mieszkali w tej samej kamienicy. Ludzi, z którymi nie musiałem się umawiać na tydzień wprzód żeby coś razem zrobić.

    I to wierzę, że będę kiedyś miał w obfitości.

×