„To jest okej czuć się nie okej.”
słowa nastolatki, która wyszła z depresji

odwykcamp

  • Odwyk Camp 2024 – rozmowy z kotem
    Opublikowano w:

    – Może wafelka do kawki? – Zaproponowała nieznajoma – Proszę – Powiedziała, wyciągając z torby dwa małe wafelki i kładąc jednego po mojej stronie stolika.

    Próbując zwietrzyć podstęp, zacząłem się zastanawiać. Piłem właśnie drugą kawę z Warsu. Teoretycznie nie powinienem brać słodyczy od nieznajomych. Praktycznie jestem dorosłym mężczyzną. Zaryzykowałem.

    – Dziękuję – Powiedziałem, lecz nie wziąłem wafelka od razu.
    – Po ile teraz kawa w Warsie? – Spytała.
    – Dziesięć złotych… albo nawet trzynaście – Odpowiedziałem ostrożnie. – Ale jak się jedzie pociągiem raz w roku, to sobie można pozwolić. A Pani jedzie wczasowo, czy raczej regularnie? – Spytałem ciekaw jej częstotliwości podróży.
    – Wczasowo. Co roku tak jadę. Mam bezpośrednie połączenie. Nie opłaca mi się samochodem.

    Po chwili milczenia, gdy zjedliśmy wafelki, naszła mnie szalona myśl. Przez moment się zmagałem.

    – Proszę. Jak się Pani nudzi, to można sobie poczytać – Zagadnąłem nieśmiało i podałem jej cienką książeczkę.
    – „Poezja bazgrana” – Przeczytała tytuł na niebieskiej okładce. – Kto to napisał? Pan?
    – Tak, ja – Odpowiedziałem.
    – A skąd Pan jedzie?
    – Z Ustronia

    ***

    – Dzień dobry. Można? – Zagadnąłem taksówkarza.
    – Nawet trzeba – Odrzekł chytrze.
    – No! Właśnie! – Krzyknąłem żwawo i po chwili moje bagaże wylądowały w bagażniku, a ja na tylnym siedzeniu. – 79 zrobił mnie w ciula – Zwierzyłem się facetowi.
    – Jaki 79? – Spytał w przypływie niekumatości.
    – No, autobus. Czekałem na niego 15 minut, a potem zniknął z tablicy i pojawił się kolejny za 25 minut, choć fizycznie żaden nie nadjechał – Powiedziałem, i w tym momencie ujrzałem jak wyprzedza nas 79 jadąc buspasem. Poczułem się podwójnie oszukany.

    ***

    – Cześć Matiku!!! – Przywitałem się z kotem i zacząłem opowiadać. – Wiesz, że właśnie zapłaciłem 20 złotych zamiast 3 żeby się tu znaleźć?

    Po prawie pięciu dniach nieobecności, rozeznałem, co i jak. Oporządziłem koty i wróciłem do pokoju.

    – A wiesz jak było fajnie na Odwyk Campie? – Kontynuuję do kota. – Był Irek i Wojtek i Sylwek i wielka góra, na którą wlazłem i stare Biblie i rozmowy i jedzenie, a nawet skręcanie krzeseł.
    – Doprawdy? – Kot wziął mnie z zaskoczenia – To opowiedz wszystko od początku.

    ***

    Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Niedługo potem Kuba z Wojtkiem uknuli zimowy Odwyk Camp 2024 w Ustroniu.

    Tym razem nie miałem wątpliwości. „Jadę!” – pomyślałem i zrobiłem. Okazało się, że ze stacji kolejowej do apartamentów jest bardzo blisko. „Pojadę pociągiem” – pomyślałem i kupiłem bilety.

    Nie było wielkich przygotowań. Wziąłem to, co miałem. W ostatniej chwili dostałem do dyspozycji walizkę, co bym nie musiał pakować się w torbę na zakupy.

    Podróż minęła bez większych dramatów. Był jeden mały dramacik podczas przesiadki. Nie byłem pewny, do jakiego pociągu mam wsiąść. Nagle, ni stąd ni z owąd, pojawił się mężczyzna z dużym plecakiem i zagadał do mnie. Okazało się, że się znamy i że jedzie na tą samą imprezę, co ja.

    Na miejscu ujrzałem obiekt w remoncie i znajomych ludzi. Zostałem poinformowany, że mam pokój z Irkiem. Ucieszyłem się i poszedłem zobaczyć, jak wygląda.

    Góra była wykończona. Dostałem hasło do zamka i skomplikowaną instrukcję obsługi drzwi. Później się okazało, że da się wejść do pokoju w 2 sekundy, a brak klucza, o który trzeba dbać, jest bardzo wygodny.

    W środku zobaczyłem pokój z kuchnią, a wszystko wykończone elegancko. Wyposażenie wysokiej jakości robiło wrażenie, że ktoś tu nie oszczędza na gościach.

    Rozpakowałem się i…

    ***

    – Co jest Matiku? Zasypiasz? – Spytałem kota.
    – Nie, nie. Mów dalej. Ciekawie opowiadasz – Zadrwił bezczelnie – Może powiedz jak dokładnie się rozpakowałeś, i gdzie położyłeś gacie i skarpety – Kontynuował drwinę sarkastyczny futrzak.
    – To o czym chcesz posłuchać?
    – Opowiedz coś ciekawego. Coś mrożącego krew w żyłach.

    ***

    Drugiego dnia rano poszliśmy w góry. Początkowo w to nie wierzyłem, bo nie widziałem żadnych gór. Ale one tam były. Przykryte mgłą czekały aż dostatecznie się zbliżę.

    U podnóża zrobiliśmy zakupy. A potem czerwonym szlakiem ruszyliśmy na Czantorię.

    Byłem sceptyczny, jednak poszedłem za kolegami. Pierwsze objawy mojej słabej kondycji pojawiły się po kilku krokach. Mimo to szedłem z grupą. Później odstawałem coraz bardziej, aż w końcu oni poszli, a ja zostałem i stwierdziłem, że mam dość. Odpocząłem porządnie, napiłem się i miałem dużo czasu aby przemyśleć, co teraz. W końcu poszedłem dalej w górę. „Na pewno na mnie czekają” – pomyślałem. I faktycznie czekali.

    Zobaczyłem ludzi robiących zdjęcia. Obejrzałem się i… „WOOOW! Ale widok!” – pomyślałem. Byłem ponad chmurami. Krajobraz do tego stopnia był zwodniczy, że ktoś, kto zobaczył moje zdjęcie, spytał, co to za jezioro.

    Ale to jeszcze nie było to. Najbardziej stromy kawałek był dopiero przede mną. Na ziemi kamienie i liście, przede mną przeprawa nie do przejścia. I, gdy koledzy siedzieli na szczycie i jedli zapiekanki, ja pełzłem, sapałem i wołałem do Boga o pomoc.

    Najwyraźniej mi jej udzielił, bo w końcu wszedłem. Wszedłem i nie umarłem po drodze, choć myślałem, że zaraz umrę.

    ***

    – Powiedz mi, drogi kolego – Zaczął do mnie kot – Dlaczego mówisz do mnie jakbyś pisał notkę?
    – Wyobraź sobie, że ją piszę. Będzie ci łatwiej zrozumieć – Odpowiedziałem tajemniczo.
    – To opowiedz teraz, co było najnudniejsze – Kot wziął mnie pod włos.

    – Najtrudniej słuchało mi się o datach, których moja pamięć nie sięga i wydarzeniach, które z niczym mi się nie kojarzą. Każdy powiedział co wiedział. Ja milczałem. Po powrocie do pokoju, zwierzyłem się Irkowi, że mam spore zaległości i wielkie braki w wiedzy na temat Biblii.
    – Rozumiem. A było coś, co ci się w muzeum Biblii podobało?
    – Tak. Moją uwagę zwróciła „Dobra czytanka według świętego zioma Janka”. Pewnie dlatego, że już o niej słyszałem. Ale zobaczyć na żywo egzemplarz to był przywilej.
    – Haha! Ładny tytuł – Zawołał rozśmieszony kotek. – Coś tam ten tego według świętego zioma Matiego. Hahaha!
    – O! Tobie też się ładnie zrymowało – Pochwaliłem go uprzejmie.
    – Wszak jestem kotem poety. Miau!
    – Sprytny z ciebie zwierzak – Powiedziałem, bo naprawdę tak myślę.
    – To opowiedz o czymś jeszcze. Co ci zapadło w pamięć z codziennych rzeczy?
    – Ktoś mnie nazwał nestorem Odwyk Campu.
    – Brawo!
    – Tak. Ludzie mnie pamiętają, bo gdzieś tam się czasem przewijam. Gdy w 2012 roku pojechałem na swój pierwszy obóz, nie myślałem wcale, że siedem Campów później będę nestorem.
    – Ale jesteś. I jak się z tym czujesz? – Zapytał dr med. Mateusz Kot.
    – Fajnie. W ogóle, kto się dowiaduje, że jestem chrześcijaninem od 14 lat, ten robi takie „O” i pada słowo „staż”. Choć ja sam nie czuję się jakbym ten czas przeżył produktywnie. Chociaż… jak sobie przypomnę, ile musiałem znieść – głównie siebie samego – oraz kim byłem, a kim jestem – to chyba jednak był czas produktywny. Ale ja ci, kocie, opowiem ciekawsze rzeczy.
    – Jakie?
    – Na przykład, jak robiliśmy jajecznicę. Niby zawsze miałem w domu jajka, ale rzadko przychodziło mi do głowy żeby je zużyć. A na Campie nauczyłem się jeść jajecznicę. I to jest cudowne.
    – Rzeczywiście. Bardzo ciekawe – Skwitował.
    – Jeśli jajecznica nie jest ciekawa, to na pewno ciekawe były rozmowy przy jajecznicy. Ale tego ci nie opowiem. To trzeba przeżyć samemu!
    – Bardzo mnie zachęciłeś. Następnym razem jadę z tobą.

    ***

    Obóz odbył się w dniach 8 – 12 listopada. Życie toczy się dalej. Niby nie wydarzyło się nic wielkiego, a jednak czuję się innym człowiekiem. Uwierzyłem, że jest dla mnie nadzieja i zmieniłem kurs w kwestii dbania o swoje marne ciało. Jestem teraz gotów poświęcić parę minut na przyrządzenie sobie rano jajecznicy. A jest to pierwszy z kilku objawów mojej gotowości do wprowadzania zmian.

    Mam jeszcze kilka przemyśleń. „Bóg kontroluje moją płodność” – o tym myślałem już wcześniej, ale przypomniało mi się, gdy Jakób opowiadał o krowach. Jeśli gospodarz na roli umyślnie łączy odpowiednie osobniki, to czy tym bardziej Bóg nie zrobi tak ze mną?

    Drugie przemyślenie dotyczy fragmentu Biblii:

    Ufaj PANU z całego swego serca i nie polegaj na swoim rozumie. Zważaj na niego we wszystkich swoich drogach, a on będzie prostować twoje ścieżki.

    To jest trudne, bo z jednej strony chciałbym zaufać Bogu na sto procent i słuchać go we wszystkim. Z drugiej strony, żeby rozeznać, co jest od Boga, potrzebny jest rozum.

    ***

    Miałem wielką nadzieję udać się w tym roku na obóz. No Fear Camp mnie ominął i przez pewien czas brakowało mi wyjazdu. Dlatego jestem bardzo zadowolony i doceniam organizatorów Odwyk Campu, zwłaszcza że był to obóz, który zmienił. Zmienił coś, co trudno uchwycić, a jeszcze trudniej nazwać.

    To jak? Czy oprócz mojego kota jest ktoś chętny na kolejny Camp?

    ***

    Napisano 17 listopada

  • Odwyk Camp Boszkowo
    Opublikowano w:

    W tym roku będzie OdwykCamp. Chciałem nie jechać. Już się nakampowałem w poprzednim roku i mi wystarczy. Wpadłem jednak na super pomysł. A może by tak zabrać ze sobą Bogusia? Trzy dni to nie tak znowu dużo. Lokalizacja to Boszkowo. Trochę za Poznaniem, czyli też nie jakoś super daleko. Ta perspektywa bardzo mnie cieszy. Do 17 maja mamy się wpisywać na listę chętnych. Może coś z tego będzie.

    Ja, 5 maja 2023

    Ten Camp był inny niż pozostałe. Po raz pierwszy pojechałem z kimś. Miałem różne obawy. Że się nie dogadamy, że się nie sprawdzę jako, hmmm, powiedzmy „opiekun”. Jednak było tak fajnie, że aż sam się zdziwiłem.

    Okazuje się, że z 15-latkiem można sensownie pogadać. I, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to to, że pytał. O pierdoły i o ważne sprawy.

    Przygotowania

    W tym roku nie potrzebowałem zrobić żadnych zakupów. Jedynie wysprzątać samochód i zadbać aby wszystko działało. Gdy już to zrobiłem, dostałem propozycję aby z kimś się zamienić i jechać lepszym autem. Ale co to za przygoda pojechać czymś, co po prostu jeździ?

    Ja tu mam Forda, rocznik 2001 i to jest frajda. A jak już o frajdzie mowa…

    Na kilka dni przed wyjazdem dopadł mnie stres związany z podróżą. Nieszczególnie jestem wyrobiony w jeżdżeniu. W czwartek była jednak grupka w kościele. Każdy się o coś modlił. Ja powiedziałem:

    Boże, spraw, aby podróż na ten obóz i z powrotem była dla mnie frajdą, a nie udręką.

    Nie chciałem się modlić o „bezpieczną podróż”, bo to nudne jak flaki z olejem. Nie chciałem się modlić żeby się nie bać, bo dla mnie to za mało. Ja chcę, aby podróż była częścią wydarzenia, a nie tylko smutną koniecznością.

    Po modlitwie przestałem się bać, a skutkiem ubocznym było to, że ludzie zaczęli pytać, co to za obóz. Gdy im powiedziałem, że to jest za Poznaniem, to zażądali abym im przywiózł pyry. Nie przywiozłem, szanowni bracia i siostry. Nie mam dla was pyr.

    Ośrodek

    Dojechaliśmy więc. Podróż była łatwa i przyjemna. GPS dowiózł perfekcyjnie. Na miejscu zjawiliśmy się parę minut po godzinie 7:00 i byliśmy pierwsi.

    Przywitał nas pracownik ośrodka, który od razu sprawnie znalazł kilka problemów. Na przykład, dlaczego mamy namiot 5-osobowy, skoro jest nas tylko dwóch. I że jak dalej tak pójdzie, to nie zmieścimy się tu wszyscy.

    O! W ogóle, okazało się, że jest tam masa przyczep kempingowych, które wyglądają na puste i chyba stoją tam cały rok. Człowiek, obok którego się rozbiliśmy powiedział, że mieszka tam od kwietnia do września już 25 lat. I tak też wygląda jego posesja, bo przed przyczepą ma pełno doniczek z kwiatkami.

    Niezręczność

    Sytuacja polegająca na tym, że byliśmy zmieszani z innymi ludźmi, przyniosła niespodziewany efekt. Chodzi o witanie się. Jeśli mijał mnie ktoś, kogo rozpoznaję, to nie było problemu. Ale jeśli kogoś nie poznaję, to jest pytanie: czy on jest z Odwyku, czy nie? Bo jeśli jest, a nie powiem mu cześć, to lipa. Zwłaszcza że bywa tak, że ktoś mnie poznaje, a ja jego nie.

    Była sytuacja, że ktoś się do mnie uśmiechnął, gdy mnie mijał, a ja na to nic. Zacząłem znowu o sobie źle myśleć. Do czasu, gdy zorientowałem się, co robię. Wtedy przestałem.

    Pływanie

    Obok nas rozbił się kolega, który dobrze pływa. Namówił mnie i kuzyna na kąpiel w jeziorze. Poszliśmy więc. Wykąpaliśmy się. Ja wyszedłem z wody pierwszy. Miałem jednak zamiar zostać na plaży. Na wszelki wypadek. Bo przed wyjazdem mama z babcią strasznie się martwiły o kwestię jeziora.

    Niestety, zachciało mi się kupę. A że już wcześniej bolał mnie brzuch, to wiedziałem, że to nie będzie zwykła kupa. Wiedziałem, że ona tak łatwo się nie podda i nie spocznie, póki ze mnie nie wyjdzie. A wyjść chciała już teraz.

    Miałem więc potworny dylemat. Bo mama mówiła „Tylko nie zostawiaj Bogusia w wodzie bez opieki”. Kupa jednak miała większą moc przekonywania. Gdy wróciłem, Boguś jeszcze żył i nie był utonięty, więc byłem cały szczęśliwy.

    Matematyka w Biblii

    W sobotę Hubert zaprosił wszystkich na prezentację. Chodziło o to, jak proroctwa biblijne się spełniają. Są tam jakieś liczby, które, gdy dobrze policzyć, dają zaskakująco dokładne wyniki. Proroctwa spełniają się z dokładnością do 2 lat. Jeden rok to był 32 n.e., gdy Jezus zaczął działalność, a drugi to był 1948, gdy powstało państwo Izrael. Wszystko to przewidziane grube wieki zanim się stało.

    Powiem szczerze, prezentacja mnie nie porwała. Hubert mówił z charyzmą, prostym językiem, ale treść chyba po prostu nie komponowała się z miejscem w życiu, w którym jestem. Miałem jedynie nadzieję, że mojemu kuzynowi to coś da.

    Następnego dnia rozmawiałem z kimś o tej prezentacji i ten ktoś powiedział coś o roku 32, a ja zapomniałem, że o tym roku była mowa, i mówię „chyba 48?” Jakże byłem zdumiony, gdy zobaczyłem, że Boguś lepiej rozumie sytuację ode mnie, bo powiedział „nie, nie, chodzi o 32”.

    Ognisko

    Tradycyjnie na Odwyk Campie było ognisko. Codziennie. Na pierwszym się zbyt dobrze nie bawiłem. A to przez kiełbaski. Kupiliśmy sobie paczkę kiełbasek. Jednak nie mieliśmy chęci ani sposobności żeby je upiec.

    Boguś siedział jakiś markotny i, choć potem orzekł, że tylko mi się zdawało, to ja cały czas myślałem, że on chce kiełbaskę z ogniska, a ja nie stanąłem na wysokości zadania i nie upiekłem.

    Drugie ognisko obfitowało w wydarzenia. Kuzyna tam nie było, bo poszedł spać. A ja pogadałem sobie z Irkiem. Zwierzyłem mu się z tego, że uważam swoje życie za mało ekscytujące. A on spytał dwie osoby, co jest najbardziej ekscytujące w ich życiu i obie odpowiedziały „relacja z Bogiem”. No dobra, dotarło do mnie.

    Mam jednak takie wrażenie, że jestem obojętny. Usłyszałem bowiem dwie informacje, które powinny mną wstrząsnąć, a tego nie zrobiły. I zastanawiam się, z czego to wynika.

    Dlaczego pijesz?

    To taki nasz slogan Odwykowy. Gdy siedzimy przy ognisku, ktoś zawsze przyniesie wino, kromkę chleba, i dzielimy się. Tak, jak powinno być, czyli pijemy z jednego kubeczka i łamiemy jedną kromkę. A do tego każdy z nas odpowiada na pytanie „Dlaczego pijesz?”

    Tu dowolność jest dość duża, bo można powiedzieć wszystko. Od opowiedzenia historii swojego nawrócenia, po „bo lubię”. Ja miałem kompletną pustkę w głowie. Nie wiedziałem, dlaczego piję. Jak to się zaczęło, że się nawróciłem? W końcu naprędce skleciłem jedno zdanie „Piję na pamiątkę tego, że Jezus umarł i zmartwychwstał” i poczułem się przez to trochę jak w kościele. Już widziałem oczami wyobraźni jak Martin komentuje taką wypowiedź.

    Tubylcy

    W dalszej części ogniska, byłem świadkiem jak przyszły trzy osoby spoza Odwyku i próbowały zrozumieć, co tutaj się dzieje. Jedna kobieta nie wiedziała, o co chodzi, bo ona jest tu już piąty rok i nigdy nas nie ma, a teraz jesteśmy. No nie do przejścia.

    Żądali też aby im zagrać coś na gitarze. Dostali, co chcieli, gdyż mamy tu świetnego gitarzystę, i to chyba nie jednego.

    Knajpy

    Wiem, że to może nie być ciekawe, ale gdzieś chcę się wyżalić. Jedzenie w dwóch najbliższych jadłodajniach było paskudne. Kopytka w barze, który się nazywa „Kopytko” były średnie, a powinny być do jasnej anielki genialne, skoro już są w nazwie baru. Kalafior był beznadziejny. Ja nie wiem, jakim cudem można spieprzyć kalafior? Dobrze tylko, że bar nie nazywa się „Kalafior”, choć może powinien.

    Byliśmy też w „Bistro na rogu”. Jedliśmy z Bogusiem kebab i w mojej osobistej skali mięso osiągnęło poziom 0/10. Wyglądało i smakowało jakby ktoś zmielił całą krowę wraz ze szczurem i miałem tylko nadzieję, że nie jest trujące, co, gdy przeczytaliśmy później opinie, okazało się wcale nie takie oczywiste.

    Co mnie najbardziej irytowało?

    Nikt mi nie zadał takiego pytania, więc na nie odpowiem: piasek w butach. W sandałach i w laczkach. Wszędzie piasek i brudne nogi.

    Na drugim miejscu są ptasie kupy oraz żywica, które spadały na nasz namiot.

    Co mi się najbardziej podobało?

    Było dużo rzeczy, które mi się podobały. Przez większość dnia mieliśmy na namiocie cień. Podłoże było równe. Rozmowy z moim kuzynem ciekawe i wesołe. Atmosfera luźna. Ale był taki jeden moment, o którym teraz napiszę.

    Wziąłem na Camp swoją książkę z pracami graficznymi. Pokazałem ją kuzynowi. A siedziała obok nas dziewczynka. Uczennica 5 klasy. I ona też zaczęła tą książkę oglądać. I czytała z zaciekawieniem.

    Zanim doczytała do końca, mama ją zawołała, bo już wyjeżdżali i na do widzenia powiedziała mi:

    Kiedyś to doczytam

    I to było najmilsze, co mi się tam przydarzyło.

    Zbieramy się do wyjścia

    Ustaliliśmy sobie z Bogusiem, o której chcemy wyjechać. Spakowaliśmy się więc i poszliśmy się pożegnać z niedobitkami. Była godzina 20:coś, gdy zawitaliśmy na plaży, gdzie siedział Martin z przyjaciółmi. Powiedział coś w stylu:

    O, Aliktus, cześć, fajnie że jesteś, bo nie pogadaliśmy sobie.

    A ja na to, że przyszliśmy się pożegnać. Wszyscy w śmiech. Ale jednak pogadaliśmy jeszcze trochę. Gdy towarzystwo zdecydowało, że idą w inne miejsce, spytali nas, czy też idziemy.

    I gdy tak patrzyłem na te znajome twarze, to poczułem, że ta chwila konkuruje z poprzednią o miano najmilszego, co mi się przydarzyło, więc poszliśmy z nimi.

    Ostatnia rozmowa

    Usiedliśmy sobie przy stole obok domku i zaczęliśmy rozmawiać. Wymieniłem parę słów z Martinem. Powiedziałem mu, że zastanawiam się, czy dobrze wykonuję polecenie „Czekaj”, które dostałem od Boga. Spytał, czy w tym poleceniu chodzi o to, żebym nie zaczynał sam nic większego.

    A ja parę dni temu dostałem rozwinięcie tego polecenia, które brzmi „Czekaj, aż ci dam”. W kontekście moich marzeń. Nie jestem jednak do końca pewny, czy to Bóg powiedział. Miałem też wątpliwości, co do reakcji Martina gdybym mu to powiedział, toteż wykręciłem się od odpowiedzi. Teraz jednak uważam, że głupio zrobiłem.

    Dowiedziałem się też, że sporo rzeczy mnie ominęło. Degustacja win, wspólne zdjęcie z odwykowymi koszulkami, no i chrzest. Ponoć ochrzciło się siedem osób. A mnie to ominęło, bo prawdopodobnie spałem.

    Droga powrotna

    Do domu wracaliśmy dwie godziny później niż zamierzaliśmy. Było już ciemno. Zastanawiałem się, jak sobie poradzę. Okazało się, że rzeczywiście trudniej w nocy ogarnąć, co się dzieje. Słabiej też widać literki na nawigacji w telefonie.

    Jechałem sobie drogą ekspresową i przypomniało mi się, że Jezus spał podczas burzy, gdy płynął łodzią ze swoją ekipą. I pomyślałem sobie, że śmiesznie by było gdyby Boguś teraz zasnął.

    Nie minęło dużo czasu jak zobaczyłem, że śpi. Uznałem to za przejaw wyjątkowego zaufania. Dla mnie było to poszerzenie horyzontów, bo zwykle to ja śpię, gdy ktoś prowadzi.

    Podsumowanko

    Zdumiewa mnie, że najwyraźniej Bóg uznał, że dorosłem do sytuacji, w której jestem w stanie nie tylko gdzieś pojechać, ale też wziąć kogoś ze sobą. Zastanawiam się, na ile rzeczy w życiu jeszcze będę gotów i jak fajnie będzie, gdy nadejdą.

    Mam trochę niedosyt rozmów. Chciałbym usiąść i pogadać z kimś tak osobiście. Jak z przyjacielem. Ale może to jest jedna z tych rzeczy, do których nie dorosłem. Miałem za to dużo rozmów z moim kuzynem. Atmosferę, która była między nami, uznaję za luźną i spokojną.

    Czas spędzony produktywnie. Nie zamieniłbym tego na nic, a na pewno nie na siedzenie w domu, choć ucieszyłem się, gdy już do niego dojechałem. I nawet przypomniał mi się mój kościół. Jakie to fajne, że jest. I nawet moja praca wydała mi się bardziej znośna.

    Camp trwał trzy dni: od 7 do 9 lipca 2023 roku.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • OdwykCamp 2020
    Opublikowano w:

    Dawno nic nie pisałem i znów czuję potrzebę. Ostatnio często siedzę na działce i się nudzę. Najchętniej wróciłbym na stałe do domu, choć wiem jak by to było. Wszedłbym do mieszkania, posiedział chwilę i stwierdziłbym, że się nudzę.

    Potworne!

    Ale może napiszę coś o zjeździe odwykowiczów, który miał miejsce 17 – 27 lipca w Gołdapi?

    Tak, napiszę!

    Preludium

    Zaczęło się od tego, że usłyszałem o Campie i podjąłem decyzję, że jadę. Najlepiej na całe 10 dni.

    Potem była rozmowa z mamą, która koniecznie chciała żebym zmienił plany, a najlepiej w ogóle nie jechał.

    Chciałem być na miejscu pierwszy, więc postanowiłem wyjechać już 16-go i znaleźć jakiś domek do spania.

    Boże plany

    Pomijam drogę. Pomijam, że nie przypuszczałem, że mój samochód może tak daleko pojechać.

    Dojechałem.

    Na miejscu okazało się, że domków nie ma. Do tego pada deszcz i zrobiło się ciemno, więc namiotu nie rozłożę. Powiedziałem:

    Boże! Jeśli to masz dla mnie… jeśli takie są twoje standardy… jeśli naprawdę mam spać dziś w samochodzie, to niech będzie.

    Wytrwałem w tym postanowieniu kilka minut, po czym pojechałem szukać domków w innym miejscu.

    Nie znalazłem. Spałem w samochodzie na parkingu Słonecznego zakątka.

    Następnego dnia rozłożyłem namiot.

    No i cóż… później się z tego cieszyłem, bo miałem swoje rzeczy blisko ludzi i nie zapłaciłem za nocleg prawie nic.

    Ogólnie

    Ogólnie działo się tam wiele i niewiele. Głównie były rozmowy, jedzenie, gry, wycieczki i ogniska. Czasami jednocześnie.

    Niby nic się nie działo, ale było to cudowne dziesięć dni, podczas których nikt nie mówił mi, co mam robić i nie wyręczał się mną.

    Najchętniej opisałbym każdą chwilę minuta po minucie, ale… kto by to wszystko spamiętał i… komu by się chciało to czytać?

    Aleks

    Pierwszego dnia, zaraz po nocy przespanej w samochodzie, usiadłem sobie na murku z widokiem na parking.

    Ktoś tam już jednak siedział. Pomyślałem sobie „Kto to?”, jednak zaniechałem poszukiwań odpowiedzi na to pytanie.

    W pewnym momencie on wstaje i mówi do mnie

    Czy my nie czekamy na to samo?

    „A na co czekasz?” – spytałem.

    Na cud.

    Kurczę! Cud? Bóg? Odwyk? Taaaak!

    I od tej chwili czekaliśmy razem.

    Ustaliliśmy, że Martin i Dominika pewnie przyjadą na skuterkach koloru, jak poinformował mnie Aleks, niebieskiego.

    I nagle widzę w oddali, że na parking wjeżdża skuter, a za nim drugi. Oba niebieskie. I ten profil skądś znam.

    Maaaartiiiin!!!

    Poszliśmy się przywitać.

    Piotrkowska grupa rowerowa

    Byliśmy wszyscy w kuchni i graliśmy tam w coś. Wyszedłem do kibla, a tam jakiś facet mówi do mnie:

    Czy ten człowiek w kuchni to jest Martin Lechowicz?

    Odpowiadam, że tak, a on na to:

    A czy to jest jakieś spotkanie?

    Odpowiadam, że to jest OdwykCamp, czyli zjazd ludzi związanych ze stroną odwyk.com.

    Z jaką stroną?

    Odwyk!

    Co? Odbyt?

    Co było dalej? Facetowi wytłumaczyłem, a Martina od niego pozdrowiłem.

    Tubylcy

    Innym razem byliśmy przy ognisku i Martina poznała grupa młodych ludzi z Gołdapi. Okazało się, że znają balladę o CS-ie.

    Sen

    Pewnej nocy miałem taki sen.

    Była jakaś akcja. Nagle jedna dziewczyna uratowała mi życie. Więc chciałem ją wziąć za żonę, ale najpierw odsłoniłem jej twarz. Okazało się, że to była jakaś stara jędza. Powiedziała:

    Słyszę głos Boga. Za 20 zł. Chcesz?

    Odpowiedziałem:

    Nie dziękuję, już mam.

    Gdzie bym go nie opowiedział, to wszyscy się śmieją.

    Duchy

    Długo wyczekiwałem spotkania z Karoliną. Gdy w końcu przyjechała i przyszedł czas na ognisko, bardzo fajnie się nam rozmawiało.

    W pewnym momencie jakoś wyszedł ten temat i powiedziałem, że wciąż potrzebuję uwolnienia.

    Karolina powiedziała, że to wcale nie musi przyjść przez kogoś, kto się o mnie pomodli. Mogę sam o to poprosić Boga. Podała też przykład człowieka, któremu to się udało.

    Niby to wiedziałem. Nawet już raz to zrobiłem. Ale wtedy nie rozumiałem tego tak dobrze jak teraz. Teraz wiem, że mogę to traktować tak, jak nawrócenie. Czyli jako deklarację woli.

    Poszedłem do łazienki. Nie było nikogo. Łaziłem w te i we wte. Nabierałem odwagi i uświadamiałem sobie, co w właściwie chcę zrobić.

    W końcu otworzyłem usta. Powiedziałem, że bardzo tego chcę. Poprosiłem też o Ducha Świętego. Wiem, że on jest w moim życiu, ale to jeszcze nie jest to, czego oczekuję.

    Cyrk z lekami

    Poszedłem do namiotu wziąć wieczorne leki. Przypomniało mi się jednak, co kiedyś myślałem: że jak już będę silny i czysty, to przestanę brać leki.

    Ale czy już jestem? „Nie wierzysz w swoje uwolnienie? Zobaczysz, że przez twoją niewiarę wszystko wróci.” „A odeszło?”

    W końcu wziąłem te leki, ale czułem się z tym bardzo źle. Na tyle źle, że następnego dnia poprosiłem Karolinę o rozmowę. Pogadaliśmy w drodze powrotnej z obiadu.

    Do dziś biorę leki, ale nie życzę sobie brać ich do końca życia. Kiedyś przyjdzie odpowiedni moment. Wierzę, że będę wiedział, kiedy.

    Po Campie

    Ogólnie jestem w coraz lepszym stanie psychicznym. Już od paru lat. Jednak mam wrażenie, że ten Camp zrobił całkiem spory skok.

    Po powrocie do domu zdarzyło się, że spojrzałem w lustro i zobaczyłem, że się uśmiecham. Zupełnie spontanicznie. Zdziwiłem się i chciałem więcej.

    Zauważyłem też, że wzrósł mi poziom odwagi w relacjach międzyludzkich.

    Zobaczyłem też różnicę. Przez lata przebywając z mamą, która traktowała mnie jak przedłużenie swojej ręki, przywykłem, że ktoś może mi ciągle mówić, co mam robić.

    Te 10, czy tam 11 dni dały mi całkiem niezły pogląd na to jak jest bez tego.

    Nie oznacza to, że nie pomagam mamie w ogóle. Po prostu chciałbym widzieć, że jestem szanowany.

    Zakończenie

    Wiem, że niewiele napisałem. Działo się dużo więcej. Ale notka i tak wyszła długa, a mnie bolą już plecy od zupełnie nieergonomicznego siedzenia.

  • Odwykcamp czy neuroleptyki
    Opublikowano w:

    Pierwszego czerwca dostałem wypis ze szpitala, lecz mój stan nie był jeszcze stabilny. Prawdę mówiąc, czułem się beznadziejnie. Miałem myśli, których nie chciałem mieć. Stawiały wszystko na głowie i szargały wszelkie moje wartości.

    Napisałem wtedy wierszyk, który zaśpiewałem na jednej z MSZY na odwyk.com akompaniując sobie gitarką.

    Miałem wtedy mocne przekonanie, że byle do Odwykcampu. Byłem pewny, że wszystko się tam ułoży. W końcu będzie tam mnóstwo chrześcijan. Ktoś na pewno mi pomoże.

    Minął jednak pierwszy dzień i nic się nie wydarzyło. Gdy przyjechałem z mamą na tą łąkę w Gosprzydowej koło Gnojnika, który jest oddalony o jakiś rok świetlny od Bydgoszczy, przywitali nas Martin i Dominika, czyli ci, których wesele mieliśmy tam obchodzić.

    Ludzie zabrali się za grabienie ścieżki, noszenie drewna z lasu, rozpalanie ogniska, noszenie wody ze studni, budowanie prysznica polowego i przyrządzanie pysznego kurczaka z warzywami w kociołku nad ogniskiem, tak jak sobie wymyślił Martin.

    A wieczorem było ognisko i rozmowy przy akompaniamencie piosenek Kaczmarskiego.

    Było fajnie, ale to wciąż nie było to, czego oczekiwałem. Trudno prosić o pomoc z takim problemem, który miałem ja, ale byłem pełny nadziei, że Bóg zadziała i ktoś sam do mnie podejdzie.

    Nocleg mieliśmy z mamą w miejscowości Roztoka-Brzeziny.

    Następnego dnia nie pojechaliśmy od razu do Gosprzydowej. Znaleźliśmy plażę zlokalizowaną zaraz koło wielkiej tamy i zjedliśmy posiłek.

    Gdy dojechaliśmy do obozu, ludzie zaczęli spontanicznie zbierać się wokół Martina i Huberta, którzy rozmawiali o Odwyku.

    Wtedy właśnie podeszła do mnie Karolina i, cała w emocjach, pochwaliła moją piosenkę, o której już wspomniałem w tym wpisie.

    I to było to. Wcześniej miałem wątpliwości, czy w ogóle powinienem pisać o tych sprawach, lecz Karolina wykazała, że ta piosenka pochodziła od Dobrego.

    Wtedy też poczułem, że kończy się pewien trudny i przykry etap w moim życiu i zaczyna się nowy. Później nazwałem je etapem próby i etapem utwierdzania.

    Gdy zbliżał się wieczór, Martin i Dominika wygłosili przemowę… haha, żartowałem. Po prostu powiedzieli coś od siebie na okoliczność swojego wesela.

    Powiedzieli jak się spotkali, jak do tego doszło, że wzięli ślub itd. itp. Ale był też taki fragment tej przemowy, który do mnie mocno trafił.

    Otóż mowa była o człowieku, który nie mógł już dłużej uważać się za sprawiedliwego i zostało mu tylko opierać się na ofierze Jezusa.

    I sobie pomyślałem, że tak jest ze mną. Że z tymi myślami, które mam, nie mogę dłużej uważać się za sprawiedliwego. Że teraz moja podporą jest Jezus.

    I to tyle z moich subiektywnych doznań. Dodam jeszcze dla formalności, że wieczorem było ognisko, a w nocy chyba tańczyli swinga, ale nie wiem, bo pojechałem na nocleg.

    W niedzielę ludzie się rozjeżdżali. Wszyscy się ze sobą żegnali, a Martin przeprowadzał wywiady.

    A skąd się wziął tytuł tego wpisu. Otóż jestem przekonany, że to właśnie dzięki Odwykcampowi, a dokładniej za sprawą Karoliny i Martina, mój stan się polepszył. Jednak z drugiej strony, jest prawdą, że kilka dni wcześniej psychiatra zapisał mi nowe leki. I co teraz mam powiedzieć mamie? Że to nie leki, lecz Odwykcamp poprawiły mój stan?

    Może i tak, ale kto w to uwierzy…

×