„Jesus rose from the grave. And you can’t even get out of bed.”

relacje

  • Zaprawdę Pan jest na tym miejscu
    Opublikowano w:

    Dzisiaj jest bonusowy dzień wolny od pracy, więc w kościele zrobili sobie spotkanie na świeżym powietrzu. Zaprosili też inne kościoły, toteż pojechaliśmy tam z Waldkiem. Więcej chętnych nie było, ale to nic nie szkodzi, bo ja zaraz opowiem, co się działo.

    Wstęp

    Zdumiało mnie, że wioska, w której to się odbyło, jest zamieszkana przez tak wiele chrześcijańskich rodzin. A jeszcze bardziej, że niektóre znam.

    Dojechawszy, zaparkowaliśmy wśród traw i weszliśmy na obejście.

    Zrobiłem rundkę po okolicy i zainteresowało mnie wyposażenie ogniska. Ognia wprawdzie nie było, ale wokół utwardzonego okręgu stały ławki. Okazało się, że 30 lat temu służyły za siedzenie w kościele. Pytam: gdzie indziej mógłbym coś takiego zobaczyć?

    Pojedliśmy, popiliśmy i pogadaliśmy. Zdumiało mnie zachowanie ludzi. Nawet, gdy coś zrobiłem, w moich oczach nie tak, to nie zaburzyło relacji i ludzie nadal byli gotowi być uprzejmymi i jakby tych moich drobnych nietaktów nie zauważać.

    Przemowy

    Potem ludzie gadali do mikrofonu. Paru jakichś ważnych typków. Już się zastanawiałem, gdzie położyć się spać, gdy ktoś zaproponował aby oddać głos Kamili.

    Widać było różnicę. To, co ona mówiła, to nie było mini-kazanie. To była relacja człowieka, który naprawdę ma kontakt z Bogiem i żyje jego słowem. Ma wielką wiarę i chęci.

    Opowiadała o tym, jak zrobiła coś, co było śliskie moralnie, ale Bóg jej tak powiedział i zaufała.

    Mówiła też, że gniew jest grzechem i że Bóg ją pozbawił gniewu.

    Co o tym myślę?

    Waldek spodziewał się, że zabiorę głos w którymś momencie, ale myślę sobie „Nie będzie dwóch solistów na tej imprezie”. Z resztą, po tym, co mówiła Kamila, to co ja mam do powiedzenia?

    Zastanawiałem się, co ja bym zrobił, gdyby Bóg kazał mi zrobić coś, co wydaje mi się niemoralne. Myślę, że w pierwszym odruchu pomyślałbym „to nie Bóg” i uważam, że po tym, co przeżyłem, mam prawo do takich wątpliwości.

    Robiłem w życiu różne dziwne rzeczy, bo wydawało mi się, że Bóg mi tak mówi. Co ciekawe, nie wszystkich żałuję. Na przykład kiedyś chodziłem nago po szpitalnym korytarzu. Ale, z drugiej strony, hit mojego życia to skok do rzeki, którego konsekwencje ponoszę do dziś w postaci tabletek i zastrzyków, które regularnie przyjmuję.

    Są też rzeczy, które naprawdę były od Boga. Są obietnice i wyjaśnienia. I to słynne „Czekaj”, które rządzi moim życiem do dziś. A są też sprawy, które zawaliłem, bo choć były od Boga, to nie zrealizowałem.

    Myślę więc, że pierwsze, co bym zrobił, to upewnienie się, że to, co słyszę, to faktycznie Bóg. Ale jak ktoś mi opowiada o takich rzeczach, to ja zakładam, że on już to zrobił i wie.

    A gniew nie jest grzechem. W ogóle emocje nie są grzechem. To niedorzeczne. Jest napisane „Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie”. Gdyby gniew był grzechem, to to zdanie nie miałoby sensu.

    Kamila powiedziała jednak coś prawdziwego. Gniewała się dużo na ludzi, bo umiłowała to. A potem przestała. Niestety popadła w drugą skrajność, a ja nie jestem zachwycony, gdy ktoś mówi, że nie jest w stanie się gniewać. Brzmi jak kastracja mózgu.

    Dlaczego?

    To jest pytanie, które padło: Dlaczego ludzie odchodzą z kościoła? Dlaczego opuszczają Boga?

    Więc ja myślę, panie Pastor, że to nie z ludźmi coś jest nie tak. Może to my robimy coś źle. Ja bym na przykład wolał więcej takich spotkań, na które przyszła taka Kamila.

    W ogóle dlaczego kościół ma wyglądać tak jak wygląda? Dlaczego niedziela? Dlaczego kazanie? Dlaczego piosenki? Dlaczego kawa?

    Może forma ludziom nie pasuje. Ja bym na przykład pojechał z kimś na spływ. Spędzić trochę czasu w kontekście innym niż kościelny. Gdzieś, gdzie będą też inni ludzie, a nie tylko chrześcijanie.

    Chciałbym robić z ludźmi inne rzeczy niż tylko śpiewać, modlić się, być nauczanym i tym podobne sprawy.

    Wolałbym więcej rozmów, ciekawych opowieści, spędzania razem czasu. To byłby kościół. Bo koncert i wykład można obejrzeć w internecie. Kiedyś były synagogi. I tam ludzie słuchali przemówień. Teraz kościół stał się taką synagogą. Może być nią też, ale dlaczego jako główny punkt programu? I dlaczego jeden facet ma przemawiać? Są ciekawsze formy jak rozmowa, wywiad, czy debata.

    Myślę więc, że to, że ktoś przestał chodzić do kościoła, to nie znaczy, że odwrócił się od Boga. A jak ktoś chodzi do kościoła, to nie znaczy, że ma kontakt z Bogiem. Dla mnie to są sprawy zupełnie rozłączne.

    Betel

    Zbór, który to organizował, a który przewinął się w moim życiu kilka razy, nazywa się Betel. I ja od niedawna wiem, co oznacza ta nazwa, bo natknąłem się na nią w Biblii.

    Jakub, syn Izaaka, syna Abrahama, wędrował sobie po ziemi, ale się zmęczył, więc poszedł spać. Przyśniło mu się otwarte niebo i aniołowie kręcący się po drabinie w te i we wte. Nazwał to miejsce Betel i powiedział:

    Zaprawdę, Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem.

    I ja mam wciąż nadzieję, że kiedyś się obudzę, spojrzę na swój pokój, dostanę objawienia i westchnę w zachwycie wypowiadając te słowa.

    Podsumowanie

    Na spotkaniu była więc jedna Kamila, o której warto napisać notkę. Ona opowiedziała świadectwo, podczas gdy wszyscy inni wygłosili kazanie. Nawet jeśli się myli, nawet jeśli coś źle słyszy, to jest całym sercem za Bogiem. Tak ja to widzę. I w tym bardzo przypomina mi mnie samego.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • Dzień przed
    Opublikowano w:

    Dwa lata bez jednego dnia temu dostałem od Boga proroctwo, że za dwa lata dostanę dziewczynę. Nie wiem, co to dokładnie miałoby znaczyć. Czy będzie to dzień, kiedy się po raz pierwszy zobaczymy? Czy może dzień, w którym po raz pierwszy porozmawiamy? A może dzień, kiedy się w sobie zakochamy?

    Dlatego traktowałem ten dzień umownie, że mniej-więcej wtedy coś się wydarzy. Jednak całkiem niedawno dotarła do mnie pewna zbieżność. Otóż Kościół Dla Każdego, który jest najbliższym mi kościołem i dla którego robię co tydzień grafiki, mieści się właśnie przy ulicy, która ma dziwną nazwę: „19 Marca 1981 roku”. Przypadek? Nie sądzę. Przecież Bóg mógł powiedzieć mi to 18 marca, albo 20 marca. Ale on wybrał dzień 19 marca. To chyba znaczy, że ta data jest istotna. Dlatego siedzę jak na szpilkach i patrzę, co się zdarzy.

    Ponadto od dawna jest dla mnie jasne, że zanim dostanę dziewczynę, powinienem mieć uregulowaną sytuację z Bogiem. Mam na myśli jego Królestwo. W Biblii jest napisane, że:

    Królestwo Boże to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym.

    A mi od tak dawna brakuje i pokoju i radości. Czuję się wręcz odwrotnie. Czuję na przemian strach i smutek. To mnie z kolei doprowadza do frustracji, bo oznacza, że nie mam Ducha Bożego, którego tak chcę mieć.

    Czy na pewno nie mam?

    Gdy się jednak nad tym szczerze zastanowię, dochodzę do wniosku, że nie całkiem Go nie mam. Dziwna konstrukcja, ale już się wyjaśniam. Na przykład, robię te grafiki dla kościoła. Zaczynam zawsze od szukania odpowiedniego zdjęcia, a potem je obrabiam, dodaję bajery i dodaję teksty. W całej mojej historii grafik, których mam już ze 150, zdarzyło się tylko kilka razy, że mój pomysł został odrzucony. A i wtedy miałem przeczucie, że tak się stanie i w zasadzie mogłem tego uniknąć.

    Druga sprawa to kwestia mojego pisania. Podczas tworzenia notki o pruskim modelu szkolnictwa w Hogwarcie odczułem dobitnie jaka jest różnica pomiędzy pisaniem z rozumu, a pisaniem z serca. Tak to nazwałem, bo nie mam lepszego porównania. Gdy próbowałem napisać coś sensownie i merytorycznie, wychodziły długaśne nudy. A potem to kasowałem i pisałem „z serca” i wyszło bardzo emocjonalnie i wciągająco.

    Ostatnia sprawa to kwestia mojego życia codziennego. Mam często w czasie dnia takie przeczucia, że coś powinienem zrobić, a czegoś nie. Niestety są tu dwa problemy. Po pierwsze, mam też mnóstwo „szumu”, który mi zagłusza ten prawdziwy głos. Po drugie, nawet jak już usłyszę, to nie zawsze się stosuję. A potem mam konsekwencje. Niemniej jednak, jakiś kontakt z Bogiem w tej kwestii mam.

    Co bym chciał?

    To wszystko uświadamia mi, że nie może być prawdą stwierdzenie, że nie mam Ducha Świętego. Ja się tylko zastanawiam, gdzie ten pokój i radość? Gdzie są rzeki wody żywej, w których kiedyś się kąpałem? Brakuje mi tego, i to brakuje mi tego od około 10 lat. Ale czy nie jest tak, że ja sam wybieram smutek i strach? A jeśli tak, to dlaczego? Gdzieś tu jest jakieś kłamstwo. Leży i śmierdzi, lecz nie wiem, gdzie.

    Na ostatnim spotkaniu w kościele ludzie chwalili się swoimi przeżyciami na kursie Alpha. Mówili o darze języków, o Duchu Świętym, o cudach. Ale czy ja bym chciał dar języków? Nie pociąga mnie to w ogóle. Ja bym wolał dar mówienia wierszem, gdyby taki był. Albo ewentualnie dar tłumaczenia języków. Przydałby się wszystkim, a ja bym w końcu wiedział, kto naprawdę ma ten dar, a kto udaje.

    Albo dar proroctwa. Chociaż z drugiej strony, robić za proroka to chyba nic przyjemnego. To może dar czynienia cudów? Jest taki, ale co ja bym zrobił z taką mocą? Musiałbym się mocno trzymać Boga, aby nie zbłądzić.

    Za co już mogę dziękować?

    Chodzę więc po pokoju, słucham muzyki i rozmyślam o tym wszystkim. I nagle patrzę na głośnik, patrzę na telefon i myślę sobie. „Kurcze! Ale fajnie, że to mam.” I są to rzeczy wysokiej jakości, a nie jakiś szajs. Tablet, na którym to teraz piszę, też jest darem od Boga. W ogóle mam sporo tych darów, a zacząłem tylko od materialnych.

    Nie jest tak źle. Mam przyjaciół w kościele. Mam pracę. Mam jakiś tam kontakt z Bogiem. Mam rodzinę.

    Czego mi brakuje?

    Brakuje mi fajerwerków. Tych doznań, które były na początku. Nie wierzę, że one są tylko dla początkujących. Ciągle mam wrażenie, że zostałem wykopany z Królestwa Bożego przez głupotę, którą zrobiłem 10 lat temu. Poszedłem za głosem, za którym iść nie powinienem, a potem całe to szczęście ze mnie wyciekło jak woda z durszlaka.

    Niech się jakiś teolog wypowie: Czy to możliwe żeby zostać ochrzczonym Duchem Świętym, a potem ten duch mógł odejść? Czy jest możliwe wejść do Królestwa, a potem z niego wyjść? I ważniejsze: Czy można potem drugi raz wejść? W głowie mi się to nie mieści. Nie ma chyba czegoś takiego w Biblii. Ale cóż, w moim życiu jest. Kiedyś szukałem odpowiedzi na te pytania. Chciałem ustalić, czy ktoś jeszcze tak ma. Napisałem wtedy notkę na blogu odwykowym Noc ciemna. Św. Jan od Krzyża pisał właśnie o nocy ciemnej, która polega mniej-więcej na tym, co ja przeżywam.

    Podsumowanie

    Jak by to podsumować? Sam nie wiem. Jutro się wszystko okaże. Czy to było prawdziwe proroctwo, czy tylko mi się wydawało, jak to już miało miejsce kilka razy? W każdym razie, po zrobieniu tysiąca okrążeń po pokoju i po przemyśleniu spraw, jest mi już lepiej. Ta notka też ma dla mnie wartość terapeutyczną. Jeśli cię zanudziła na śmierć, to proszę, daj znać… a nie, to już nie masz jak. Ok. To jeśli ci się spodobała, to daj znać, a jak nie, to też.

    Zobacz też

    Napisałem wierszyk o tym proroctwie. Jest tutaj: Wiosna.

  • Droga babciu!
    Opublikowano w:

    Z okazji dnia babci nie życzę ci wszystkiego najlepszego. Musisz się z tym pogodzić. Twój wnuczek jest zbyt inteligentny aby składać tak infantylne życzenia. Gdyby to jeszcze chociaż działało. Wtedy życzyłbym ci stu milionów. A potem ty życzyłabyś tego samego mi i bylibyśmy oboje bogaci.

    Ale nawet wtedy uważałbym z życzeniami. Bo mogłoby się okazać, że najlepsze, co cię może spotkać, jest jednocześnie przykre i bolesne.

    Chciałbym żebyś wiedziała, co się dzieje za kurtyną, podczas gdy ty spokojnie odbierasz telefony z życzeniami. Otóż moja mama, a twoja córka, nęka mnie od wczoraj abym do ciebie zadzwonił. Powiedziała, że jeśli zadzwonię, to się ucieszysz. A jak nie, to będzie ci przykro.

    Powiedz mi: czy to jest prawda?

    Dzisiaj zadzwonił do mnie tata i powiedział to samo, co mama. Nazwał błędem to, że do ciebie wczoraj nie zadzwoniłem i próbował wymusić na mnie obietnicę, że zrobię to dzisiaj.

    Oczywiście nie chcę aby było ci przykro, ale jednocześnie jestem przekonany, że nie życzysz sobie mieć ze mną relacji opartej na przymusie, bo ja też bym tego nie chciał, gdybym miał wnuki.

    Rozumiem, że możesz czuć się samotna. Może powinienem do ciebie czasem zadzwonić. Spytać, co słychać. Podziękować za skarpetki.

    Z drugiej strony, ty też możesz do mnie czasem zadzwonić. Nie musisz czekać na urodziny, święta, albo dzień kogoś-tam.

    Jesteś ode mnie starsza i na pewno masz sposoby aby podtrzymać z kimś relacje. Jeśli mnie choć trochę znasz, to wiesz, że ja jestem w tym kiepski.

    Kiedyś bywało, że cię odwiedzaliśmy. Bardzo ceniłem te chwile. Była to dla mnie atrakcja. Wspominam to jako coś przyjemnego.

    A teraz zostały ci już tylko telefony od wnuków. Cóż – twój wybór.

    Na koniec życzyłbym ci jak najszybszego końca pandemii. Zrobiłbym to, gdybym nie wiedział, że jest ktoś, kto dokładnie to kontroluje. A tym kimś jest Bóg.

  • Pieczyska 2019
    Opublikowano w:

    W dniach 1 – 4 maja 2019 roku byłem na wyjeździe do Pieczysk organizowanym przez kościół zielonoświątkowy w Bydgoszczy.

    Ponieważ bardzo chciałem widzieć znaki tam, gdzie ich nie było, spodziewałem się, że na tym wyjeździe poznam swoją przyszłą dziewczynę. To się nie stało. Ale stało się coś innego.

    W moim pamiętniku napisałem:

    Czy to będzie wyjazd, który zmieni wszystko?

    Zobaczmy.

    Pierwszego dnia były różne zabawy integracyjne. Jedną z nich było pisanie na karteczkach miłych rzeczy o każdym uczestniku.

    Ja przyszedłem później. Napisałem o ludziach miłe rzeczy, a ludzie napisali je mi.

    Karteczki były anonimowe. A jednak, gdy wyszliśmy na plac zabaw, dziewczynki: Oliwia i Inez podziękowały mi za to, co im napisałem. Bardzo to było miłe i porozmawialiśmy sobie trochę, co również było miłe.

    Dużo bawiłem się z dziećmi. Nie ingerowałem. Obserwowałem. Chciałem się nauczyć. Jezus zalecał żeby się uczyć od dzieci. Dziwię się, że inni tego nie robią. A może już mają dorosłe dzieci i się napatrzyli.

    Zauważyłem, że jestem sztywny. Mój spokój graniczył z obojętnością. Nie byłem w stanie mówić tego, co chciałem. Myślałem sobie „Boże! Proszę, otwórz mnie, bo jestem zamknięty jak puszka sardynek.”

    Na jednej z karteczek miałem napisane, że mam duży boży potencjał. Ale ja nie chciałem żeby to był tylko potencjał. Chciałem żeby on się ujawnił i zmienił w czyn.

    Drugiego dnia szukałem z Karoliną bankomatu. W drodze powrotnej zauważyła pomnik papieża. Spytała mnie, czy uważam, że to jest bałwochwalstwo. Chciałem powiedzieć, że nie będę tego oceniać, ale coś mi nie wyszło i rzekłem „No, jak ktoś się do niego modli…”

    Potem napisałem w pamiętniku tak:

    edit 14:47

    Dzieci przestały się mną interesować. Jest mi smutno. Dużo mi dały i z pewnością oczekują, że dam im z powrotem coś, czego nie jestem w stanie im dać. Ja też chciałbym im to dać, ale nie wiem, jak.

    Przeraża mnie mój konformizm. Dyplomatyczny do zrzygania. Adam poczęstował mnie żelkami, ale odmówił Inez. Nie chciałem w takiej sytuacji jeść, ale nie chciałem też obrazić Adasia. Nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu wziąłem żelkę.

    Po chwili Adam poczęstował Oliwię. A ona na to

    „Jak nie dasz Inez, to ja też nie chcę. Bo ja i ona to jedno.”

    edit 18:43

    Płakałem. Płakałem, bo czułem się sztywny, obojętny i bez emocji. Ciągle skrywam. Skrywam to, co myślę, czuję i robię. Nawet przed samym sobą. Dlatego często nie wiem, czego chcę. Mam mnóstwo zahamowań.

    Wieczorem graliśmy w różne gry. Było 5 sekund. Trafiło mi się pytanie „Wymień trzy podzespoły komputera.” Bez zająknięcia wypaliłem: „Pamięć RAM, procesor i płyta główna”. A poszło mi to tak gładko, że ludzie byli zdumieni.

    Graliśmy też w kalambury.

    Trzeciego dnia rano doszedłem do wniosku, że nie uniknę mówienia głupot zamykając się, a już o 9:27 zanotowałem w swoim pamiętniku, że zacząłem się otwierać.

    Potem zrobiłem coś, czego zwykły człowiek by nie zrobił. Graliśmy w taką grę: Każdy miał powiedzieć, czego nigdy w życiu nie robił, ale dwa stwierdzenia miały być kłamstwem, a jedno prawdą. Więc np. mogłem powiedzieć „Nigdy nie pisałem notki” i było by to kłamstwo, albo „Nigdy nie byłem w Paryżu” i byłaby to prawda.

    Ja powiedziałem takie trzy rzeczy: „Nigdy nie uprawiałem seksu. Nigdy nie waliłem konia i nigdy nie byłem w Izraelu.”

    I ludzie dalej chcieli ze mną rozmawiać, podawać mi rękę itp. Słyszałem o różnych kościołach, że ludzie bywają zafiksowani na punkcie zasad, że mają zahamowania, że potępiają i są pruderyjni.

    Ale nie tutaj.

    Potem pilnowałem dzieci w piaskownicy. I gdy chłopcy zaczęli się bić, to ich rozdzieliłem. Spowodowało to, że zacząłem się zastanawiać. W przypadku starszych dzieci łatwo mi było zaakceptować, że są za siebie odpowiedzialne i nie wtrącać się w ich decyzje.

    A trzylatek? Czy też jest odpowiedzialny? A jak wydłubie dziewczynce oko? A jak obsypie ją piaskiem? Czy rodzic nie powinien wyznaczać granic?

    I doszedłem do wniosku, że przecież i tak nie da rady pilnować dziecka 24 godziny na dobę. Ono i tak będzie miało wolność. A zabraniając wszystkiego tylko tracimy autorytet i prowokujemy dziecko do robienia jeszcze większych głupot, bo będzie chciało się wyszaleć póki mamy nie ma.

    A granice każdy powinien wyznaczyć sobie sam. Jeśli dziewczynce nie podoba się, że ktoś ją sypie piaskiem, to jest to jej zadanie aby się sprzeciwić. Rodzic powinien być jak sędzia. A sędzia się nie wtrąca. On działa dopiero, gdy ktoś przyjdzie do niego.

    Bawiliśmy się też w grę „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” Polega to na tym, że siadamy w kółko i jedna osoba mówi do osoby obok: „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” a ta druga odpowiada „Kocham cię, ale nie mogę się do ciebie uśmiechnąć.” i jeśli się przy tym uśmiechnie, to przegrywa.

    Zależało mi na tym żeby zostać na koniec sam na sam z Oliwią i uśmiechnąć się, gdy powie „Łukasz, jak mnie kochasz, to się uśmiechnij”. Jednak wahałem się i popsułem efekt.

    To prawda, że kocham Oliwię. Ja ogólnie lubię ludzi. Z resztą, w tym gronie nikt nie miał problemu żeby powiedzieć do osoby obok „kocham cię”. Odkrywam jednak, że uczucia są różne. Mają różny odcień i natężenie.

    Graliśmy też w kalambury. I odkryłem ze zdumieniem, że już nie czuję się zażenowany ani skrępowany. W ramach rozgrywki można było albo pokazywać, albo mówić, albo rysować. Jedna osoba w mojej drużynie powiedziała, że ja w mówieniu jestem najlepszy. Był to trafny komplement, gdyż po cichu uważam się za mistrza słowa.

    edit 22:27

    Otworzyłem się i pozostaję otwarty. Bardzo mi się to podoba. Teraz nawet gdy się nie odzywam, to wiem, że mogę.

    A wieczorem była ankieta, co się nam podobało na tym wyjeździe, a co nie. Ponadto ludzie mówili swoje świadectwa. Bardzo były ciekawe.

    Jest czwarty dzień rano. Godzina 7:00. Zastanawiam się, czy tak jak co dzień, o 8:00 będzie rozgrzewka. Chciałem napisać na grupie „Ej, czy jest zbiórka o 8?” jednak nie napisałem. Źle się z tym czułem. Uważałem, że to moja wina, że na ćwiczeniach byłem tylko ja i Waldek. Pomyślałem sobie, że nie chcę się znowu zamykać.

    Gdy wracałem do domu, znowu przyszedł dobry nastrój i pomyślałem sobie „Ale fajnie. Jedziemy do domu.”

    Jest kilka rzeczy, o których nie napisałem. W pokojach było zimno, a miękkie łóżko sprawiło, że bolą mnie plecy. Jednak nic sobie nie odmroziłem, a plecy bolą mnie tylko po lewej stronie.

    Podsumowując, nie zamieniłbym tego wyjazdu na nic innego. Był to drugi najszczęśliwszy okres w moim życiu, zaraz po wycieczce do Izraela, na której byłem krótko po nawróceniu się. I wierzę, że zmiana, jaka się dokonała, będzie trwała.

    Czy ten wyjazd zmienił wszystko? Ten wyjazd zmienił dużo. Otworzyłem się. Zachowuję się inaczej. Czuję się lepiej. Poznałem ludzi, dzięki którym nie jestem już w centrum wszechświata, lecz jestem jedną z wielu gwiazd w galaktyce.

  • Zerwanie z przeszłością
    Opublikowano w:

    Siedem lat temu napisałem notkę o radości, w której się zastanawiałem, czy może istnieć chrześcijanin, który się nie cieszy.

    I ja dzisiaj nadal się nie cieszę. Są chwile, że się z czegoś śmieję, ale jednak radość nie jest moim dominującym uczuciem. Raczej jest nim powaga.

    A może ta radość po prostu dorosła? Może przybrała bardziej wyrafinowaną formę? Bo przecież już w 2012 roku pisałem, że zachowałem tę drobną przyjemność – miłość do życia.

    I to jest prawda. Nie jestem już tym chłopakiem bez nadziei i perspektyw, którego zimne palce napisały w 2008 roku notkę Jak zawisnąć w próżni, która otacza od wewnątrz

    A kim jestem teraz? Chrześcijaninem? Bezrobotnym? Byłym projektantem stron www? Piszącym bloga? Kawalerem? Inżynierem? Programistą?

    Kim Bóg mnie uczyni – to jest pytanie. Czy odnajdę w sobie 15-letniego młodzieńca, z którym się czasem porównuję? Czy będę jeszcze miał przyjaciół i koleżanki, z którymi wyjdę na podwórko i razem poudajemy, że liście to pieniądze?

    Szczerze wątpię. Muszę się otrząsnąć. Ogarnąć się jakoś i żyć dalej. Co było, to było.

    Ale jednego mi brakuje najbardziej. Ludzi, z którymi mogłem spędzać czas. Ludzi, którzy byli na wyciągnięcie ręki, bo mieszkali w tej samej kamienicy. Ludzi, z którymi nie musiałem się umawiać na tydzień wprzód żeby coś razem zrobić.

    I to wierzę, że będę kiedyś miał w obfitości.

  • Ona nie przyjdzie
    Opublikowano w:

    Tak zapowiedziała. Podobno nie może, bo wyjeżdża tego dnia do innego miasta. Tylko czy to jest prawdziwy powód, czy tylko wymówka? Przecież powiedziała „Może następnym razem„. Ale entuzjazm był zerowy i nie podała żadnych konkretów.

    Gdybym był chłopakiem jej marzeń, to stanęła by na głowie żeby się ze mną spotkać.

    Najwyraźniej nie jestem.

    Nie dziwi mnie to już nawet specjalnie. Izraelici czekali 40 lat zanim Bóg wpuścił ich do ziemi, którą im obiecał. Tylko że ja nie mam tyle czasu. Chciałbym przeżyć z nią młodość, a nie tylko starość.

    Cóż. Próżno słuchać o czyichś zawodach miłosnych. Mam wciąż nadzieję, że zmieni jej się grafik i jednak przyjdzie. Bóg zrobi cud. Na pewno.

  • Zasrane pierniki
    Opublikowano w:

    Chciałem napisać emocjonującą notkę o tym, jak piekę pierniki. Miała trzymać w napięciu podczas wyrabiania ciasta i mieć punkt kulminacyjny w momencie, gdy przypala mi się druga partia. Jednak nie umiem. Kto by chciał czytać takie bzdety?

    Ja napiszę o czymś naprawdę istotnym. O emocjach i o relacjach z ludźmi.

    O tym, że robię pierniki, nie miał się nikt dowiedzieć. To była super tajna misja. Jednak została ujawniona przez jeden szczegół. W poniedziałek byłem u lekarza, ale byłem też w sklepie po składniki do pierników. Nagle zadzwoniła mama i pyta, jak jeździ mój samochód. Chciałem powiedzieć:

    W porządku

    Jednak u lekarza byłem pieszo, więc powiedziałem:

    Samochód? Nie wiem, nigdzie nim nie byłem… A nie! Chwileczkę. Tak, tak. Muli jak zawsze.

    Bo przypomniałem sobie, że w sklepie byłem autem.

    I tu pada cały plan, i cała konspiracja na nic, gdyż mama po nitce do kłębka doszła do tego, gdzie byłem i co kupiłem i po co to zrobiłem.

    A zrobiłem 30 pierników. Liczbę tą chciałem utrzymać w tajemnicy, jednak mama, używając technik godnych Detektywa Pozytywki, wyciągnęła ją ze mnie niczym weterynarz wyciąga * z krowy, która ma zaparcie.

    Historia dopiero się zaczyna, bo mama z niewinnością niemowlaka pyta: „Ale przyniesiesz mi trochę?” No to myślę, ok, przyniosę. Dałem 4 pierniki. Dałem, ile dałem i tyle. A mama na to, że chce więcej.

    Nie dam ci! Odwal się od moich pierników!

    To chciałem powiedzieć, ale wyszło mi:

    Dobra, dam ci

    Chciało mi się potem płakać. Bo postąpiłem wbrew sobie. I napisałem w pamiętniku tak:

    Tak bardzo chciałbym być sobą. Również wtedy, gdy ten Ja nie jest atrakcyjny, albo gdy jest przykry, skąpy lub wnerwiony.

    To jest takie ważne, a ja wciąż nie mogę się z tym uporać!

    I zacząłem rozmyślać o tym, co by było, gdyby dali mi karabin do ręki. Gdyby oczekiwali milcząco, że kogoś zastrzelę. Zdobyłbym się na bycie sobą? A przecież takie sytuacje nie są oczywiste. Decyzja nie jest łatwa, bo jest to wybór pomiędzy tym, co ludzie oczekują, a tym, kim człowiek naprawdę jest. I przez tą krótką chwilę podejmowania decyzji człowiek nie wie, czego chce. Bo z jednej strony nie chce dać tych pierniczków, ale z drugiej nie chce mówić „nie„. I w tym jest cały problem. Dopiero z dystansu widać prawdę.

  • Lekcja religii
    Opublikowano w:

    Pytanie- Czym może różnić się lekcja religii od lekcji religii?

    Bardzo proste- z lekcji religii można wynieść co najwyżej makulaturę w postaci zapełnionego zeszytu, zaś z lekcji religii wynosi się wiedzę i stopniowe zrozumienie.

    A teraz objaśnienie- Od kiedy pamiętam, każda moja lekcja religii składała się z zapisywania i zapamietywania modlitw, skrótów ksiąg, zasad, co dobre, a co złe itp. Ani razu (do czasu II kl. liceum) z lekcji tego przedmiotu nie wyniosłem odpowiedzi na któreś z męczących mnie pytań. Na lekcjach był hałas, latały papierki, nikogo nie obchodziło, co mówił katecheta/ksiądz. Z racji tego, uczęszczanie na ten przedmiot uznałem za stratę czasu i w I kl. liceum robiłem sobie na ten czas wolne. W II kl. zmieniłem szkołę i zmienił się ksiądz nauczyciel, więc z ciekawości poszedłem na pierwszą lekcję. Nie było jeszcze konkretnego tematu, ale uznałem, że może być ciekawie. Już na pierwszej lekcji wszyscy słuchali z zaciekawieniem, nie było żadnych niepożądanych rozmów,szmerów, czy latających zeszytów. Już na drugiej lekcji zobaczyłem, że ten ksiądz, bez stosowania żadnych super metod, potrafi utrzymać w klasie idealną ciszę. Jak to robi? Po prostu mówi tak ciekawe rzeczy, że każdy chce go słuchać. Już na pierwszej lekcji posypały się odpowiedzi na najbardziej upierdliwe pytania- „jak ma się biblijny opis stworzenia swiata do teorii ewolucji?”, „Co oznaczało zerwanie owocu z drzewa poznania?” itp. Z niecierpliwością czekałem na kolejną lekcję. Gdy już nastała, posypały się kolejne odpowiedzi. Teraz chodzę na religię i jest to mój ulubiony przedmiot. Az żałuję, że są tylko dwie godziny tygodniowo. Myślę, że w końcu zaczne rozumieć, o co tak na prawdę chodzi w tej religii chrześcijańskiej.

    A w dodatku ksiądz powiedział, że to, o czym nam mówi, jest w materiale klasy pierwszej gimnazjum. Tylko czemu nikt mnie tego wtedy nie uczył? dlaczego nikogo z mojej klasy nikt tego nie uczył (bo wszyscy mają takie miny, jakby to dla nich była nowość)?

    2005-09-17 13:40

    co za bezsens!!!!

    ola 2005-09-17 15:12

    cieszę się, że podoba Ci się lekcja religii, powodzenia, i dalszych ciekawych odkryć

    Kamisia 😀 2005-09-17 18:05

    Tak samo czułam sie jak bylam w gimnazjum. Jak zmienili nam katechetke tez sie wszytsko zmienilo. Przynajmniej dla mnie. Teraz w liceum to jeszcze nie wiem. Mam nadzieje ze bedzie tak samo fajnei jak u Ciebie 🙂 Widze, ze mamy podobne zdanie na ten temat.

    waldek127 2005-09-18 0:06

    hehe kurwa ja tam nic nie mam do religii… byle nie chrezscijanskiej:PP hehe zaba i poganie rulzz!@ 9SORYY JESTEM POD WPLYWEM ZABY:ppp)

    **** 2005-10-01 10:25

    To jest bardzo ciekawe i niedziwie się że prawie każdy napisał że to nie jest głupie!!!!!!!!!

    waldek127 2005-10-08 15:29

    „Która wiara zapewni mi rozgrzeszenie? Który bóg najtaniej, sprzeda mi zbawienie?”

    SmOk 2006-01-14 23:42

    No nie nie wiedziałem że kiedyś to powiem albo napiszeale ta lekcja religi jest OK

×