Żadna godzina nie żyje dłużej niż 60 minut

rozterki

  • Zasrane pierniki
    Opublikowano w:

    Chciałem napisać emocjonującą notkę o tym, jak piekę pierniki. Miała trzymać w napięciu podczas wyrabiania ciasta i mieć punkt kulminacyjny w momencie, gdy przypala mi się druga partia. Jednak nie umiem. Kto by chciał czytać takie bzdety?

    Ja napiszę o czymś naprawdę istotnym. O emocjach i o relacjach z ludźmi.

    O tym, że robię pierniki, nie miał się nikt dowiedzieć. To była super tajna misja. Jednak została ujawniona przez jeden szczegół. W poniedziałek byłem u lekarza, ale byłem też w sklepie po składniki do pierników. Nagle zadzwoniła mama i pyta, jak jeździ mój samochód. Chciałem powiedzieć:

    W porządku

    Jednak u lekarza byłem pieszo, więc powiedziałem:

    Samochód? Nie wiem, nigdzie nim nie byłem… A nie! Chwileczkę. Tak, tak. Muli jak zawsze.

    Bo przypomniałem sobie, że w sklepie byłem autem.

    I tu pada cały plan, i cała konspiracja na nic, gdyż mama po nitce do kłębka doszła do tego, gdzie byłem i co kupiłem i po co to zrobiłem.

    A zrobiłem 30 pierników. Liczbę tą chciałem utrzymać w tajemnicy, jednak mama, używając technik godnych Detektywa Pozytywki, wyciągnęła ją ze mnie niczym weterynarz wyciąga * z krowy, która ma zaparcie.

    Historia dopiero się zaczyna, bo mama z niewinnością niemowlaka pyta: „Ale przyniesiesz mi trochę?” No to myślę, ok, przyniosę. Dałem 4 pierniki. Dałem, ile dałem i tyle. A mama na to, że chce więcej.

    Nie dam ci! Odwal się od moich pierników!

    To chciałem powiedzieć, ale wyszło mi:

    Dobra, dam ci

    Chciało mi się potem płakać. Bo postąpiłem wbrew sobie. I napisałem w pamiętniku tak:

    Tak bardzo chciałbym być sobą. Również wtedy, gdy ten Ja nie jest atrakcyjny, albo gdy jest przykry, skąpy lub wnerwiony.

    To jest takie ważne, a ja wciąż nie mogę się z tym uporać!

    I zacząłem rozmyślać o tym, co by było, gdyby dali mi karabin do ręki. Gdyby oczekiwali milcząco, że kogoś zastrzelę. Zdobyłbym się na bycie sobą? A przecież takie sytuacje nie są oczywiste. Decyzja nie jest łatwa, bo jest to wybór pomiędzy tym, co ludzie oczekują, a tym, kim człowiek naprawdę jest. I przez tą krótką chwilę podejmowania decyzji człowiek nie wie, czego chce. Bo z jednej strony nie chce dać tych pierniczków, ale z drugiej nie chce mówić „nie„. I w tym jest cały problem. Dopiero z dystansu widać prawdę.

  • Proces decyzyjny Łukasza
    Opublikowano w:

    Gdy tak człowiek sobie żyje i robi różne rzeczy, często przychodzi mu stanąć przed koniecznością podjęcia jakiejś decyzji. Co robię wtedy ja, przeczytacie poniżej.

    – Na którą nogę nakleić najpierw plasterek?
    – To może na lewą.
    – Wczoraj nakleiłem na lewą i efekt był opłakany.
    – No to może na prawą.
    – Na prawą? Ale ja chcę na lewą.
    – To naklej na lewą.
    – Nie. Lepiej na prawą.
    – Na prawą nie, bo to wbrew mojemu przekonaniu.
    – Aha. I co z tego.
    – Bo w Biblii jest napisane, że wszystko, co się czyni niezgodnie z przekonaniem…
    – No to naklej na lewą.

    Zbliżam plasterek do nogi i już mam naklejać, gdy

    – A Bóg co chce? Żebym nakleił na prawą czy na lewą?
    – Naklej na prawą.
    – Nie, bo to wbrew mojemu przekonaniu.
    – Jak nakleisz na lewą, to będzie wbrew Bogu.
    – Ale ja chcę na lewą. Co ja mam teraz zrobić. Boże, pomóż!
    – …

    Naklejam na lewą.

    – Co ja najlepszego zrobiłem!? Już nigdy więcej! Nigdy więcej!

    No. Tak w skrócie wygląda u mnie podejmowanie decyzji. Małe problemy urastają do rangi kwestii życia i śmierci, by odwrócić uwagę od tego, co ważne. Albo milczę zbyt długo, powstrzymując się od szczerości, a później, w desperacji, żeby powiedzieć cokolwiek, mówię coś, czego wcale nie chciałem mówić.

    Napisałem tę notkę, bo myślałem, że będzie zabawna, ale w trakcie pisania zauważyłem, że wcale taka nie jest… w ogóle.

  • O radości
    Opublikowano w:

    Zanim zacznę, powiem, że nie mam w ogóle weny do pisania notki. Ale dość tego użalania się. Przejdę już do tematu.

    A jaki jest temat? Tematem jest uśmiech i radość. Chciałbym napisać o tym, jak u mnie wygląda z tymi sprawami. Zrobię to na przykładach.

    1. Kolega mojego brata powiedział mu, że wyglądam, jakby mi pies umarł.
    2. Moja 7-letnia kuzynka mówi mi, że jestem smętny i że kiedyś taki nie byłem.
    3. Kiedy ktoś prosi mnie, żebym się uśmiechnął, to odpowiadam „Może później”.

    A Martin mówił, że chrześcijanina można poznać po radości. I tak się zastanawiam, co to ze mnie jest za chrześcijanin w obliczu tych trzech obciążających mnie faktów jasno świadczących o moim braku radości.

    No właśnie.

    A to już niedługo będzie rok, odkąd utrzymuje mi się taki nastrój.

    Martin 2011-10-19

    Nie bądź smętny! Oglądnij komedię jakąś!

    Powała z Taczewa 2011-10-19

    Albo przeczytaj coś śmiesznego! 🙂
    www.lwynemejskie.pl

    Ola 2011-10-20

    Twoja notka jest mimo wszystko dowcipna 🙂
    Więc może uśmiechnij się DZISIAJ :))))

    Samuel [z] Huntingdon 2011-10-20

    Tez sie na tym nieraz lapalem, ze nie ma we mnie radosci, ale pewnego dnia do mnie dotarlo, ze wiara nie jest uczuciem. Jezusowi przy koncu jego dni na ziemi tez bylo nie do smiechu. Czasem bywa ciezko i po prostu nie sposob sie radowac, ale to nie zmienia tego, ze wierzymy. Czasem lepiej nieco posmecic niz smiac sie na sile. Choc rozgrzebywac zlych humorow tez nie ma co, bo w perspektywie wiecznosci i tak jestesmy z Nim gora.

    Grabix 2011-10-25

    A czemu taki jesteś? Rok to długo. Coś się stało? A może chcesz taki być bo cośtam…?

    Mariusz 2011-11-05

    Błogosławieństwo ci którzy sie smuca bo oni pocieszeni bedą……..
    ..
    ..
    Nie słuchaj Martina… Bo jesteś błogosławipny

×