Byłem idealnym rodzicem… do czasu gdy urodziło mi się pierwsze dziecko.

schizofrenia

  • Uciekł
    Opublikowano w: ,

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Mówił mi, ile mam jeść.
    „Tylko jedna kromka” – powiedział.
    A ja chciałem dwie.

    Zarzekał się, że jest Bogiem.
    Straszył konsekwencjami.
    „Tylko spróbuj” – powiedział.
    A ja przygotowałem dwie.

    Powtarzał wciąż, że jest Bogiem.
    Bardzo się rozgniewał.
    „Bóg cię ukarze” – zagroził.
    A ja zjadłem dwie.

    Już nie mówi, że jest Bogiem.
    Uciekł w popłochu.
    Nic już nie powiedział.
    A ja odczułem ulgę głęboką.

  • Odwykcamp czy neuroleptyki
    Opublikowano w:

    Pierwszego czerwca dostałem wypis ze szpitala, lecz mój stan nie był jeszcze stabilny. Prawdę mówiąc, czułem się beznadziejnie. Miałem myśli, których nie chciałem mieć. Stawiały wszystko na głowie i szargały wszelkie moje wartości.

    Napisałem wtedy wierszyk, który zaśpiewałem na jednej z MSZY na odwyk.com akompaniując sobie gitarką.

    Miałem wtedy mocne przekonanie, że byle do Odwykcampu. Byłem pewny, że wszystko się tam ułoży. W końcu będzie tam mnóstwo chrześcijan. Ktoś na pewno mi pomoże.

    Minął jednak pierwszy dzień i nic się nie wydarzyło. Gdy przyjechałem z mamą na tą łąkę w Gosprzydowej koło Gnojnika, który jest oddalony o jakiś rok świetlny od Bydgoszczy, przywitali nas Martin i Dominika, czyli ci, których wesele mieliśmy tam obchodzić.

    Ludzie zabrali się za grabienie ścieżki, noszenie drewna z lasu, rozpalanie ogniska, noszenie wody ze studni, budowanie prysznica polowego i przyrządzanie pysznego kurczaka z warzywami w kociołku nad ogniskiem, tak jak sobie wymyślił Martin.

    A wieczorem było ognisko i rozmowy przy akompaniamencie piosenek Kaczmarskiego.

    Było fajnie, ale to wciąż nie było to, czego oczekiwałem. Trudno prosić o pomoc z takim problemem, który miałem ja, ale byłem pełny nadziei, że Bóg zadziała i ktoś sam do mnie podejdzie.

    Nocleg mieliśmy z mamą w miejscowości Roztoka-Brzeziny.

    Następnego dnia nie pojechaliśmy od razu do Gosprzydowej. Znaleźliśmy plażę zlokalizowaną zaraz koło wielkiej tamy i zjedliśmy posiłek.

    Gdy dojechaliśmy do obozu, ludzie zaczęli spontanicznie zbierać się wokół Martina i Huberta, którzy rozmawiali o Odwyku.

    Wtedy właśnie podeszła do mnie Karolina i, cała w emocjach, pochwaliła moją piosenkę, o której już wspomniałem w tym wpisie.

    I to było to. Wcześniej miałem wątpliwości, czy w ogóle powinienem pisać o tych sprawach, lecz Karolina wykazała, że ta piosenka pochodziła od Dobrego.

    Wtedy też poczułem, że kończy się pewien trudny i przykry etap w moim życiu i zaczyna się nowy. Później nazwałem je etapem próby i etapem utwierdzania.

    Gdy zbliżał się wieczór, Martin i Dominika wygłosili przemowę… haha, żartowałem. Po prostu powiedzieli coś od siebie na okoliczność swojego wesela.

    Powiedzieli jak się spotkali, jak do tego doszło, że wzięli ślub itd. itp. Ale był też taki fragment tej przemowy, który do mnie mocno trafił.

    Otóż mowa była o człowieku, który nie mógł już dłużej uważać się za sprawiedliwego i zostało mu tylko opierać się na ofierze Jezusa.

    I sobie pomyślałem, że tak jest ze mną. Że z tymi myślami, które mam, nie mogę dłużej uważać się za sprawiedliwego. Że teraz moja podporą jest Jezus.

    I to tyle z moich subiektywnych doznań. Dodam jeszcze dla formalności, że wieczorem było ognisko, a w nocy chyba tańczyli swinga, ale nie wiem, bo pojechałem na nocleg.

    W niedzielę ludzie się rozjeżdżali. Wszyscy się ze sobą żegnali, a Martin przeprowadzał wywiady.

    A skąd się wziął tytuł tego wpisu. Otóż jestem przekonany, że to właśnie dzięki Odwykcampowi, a dokładniej za sprawą Karoliny i Martina, mój stan się polepszył. Jednak z drugiej strony, jest prawdą, że kilka dni wcześniej psychiatra zapisał mi nowe leki. I co teraz mam powiedzieć mamie? Że to nie leki, lecz Odwykcamp poprawiły mój stan?

    Może i tak, ale kto w to uwierzy…

  • Po 5 latach – szpital w Bydgoszczy
    Opublikowano w:

    W końcu przyszedł dzień, że w szpitalu w Bydgoszczy zwolniło się miejsce. Moja mama zabiegała o przeniesienie mnie i w końcu mnie przenieśli. Dzięki temu nie musiała już dłużej jeździć na trasie Bydgoszcz – Świecie, a ja mogłem wychodzić z rodziną na przepustki.

    Była tam jedna Karolina. Gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy, było to na obiedzie, pomyślałem, że to obrzydliwe, co ciemne moce mogą zrobić z dziewczyną. Zamiast jeść, siedziała wpatrzona w przestrzeń. Memłała w buzi kawałek kanapki. Cerę miała siną. Pewnego razu zajrzałem na salę dziewczyn. Wywiązała się rozmowa o Bogu. Spytałem Karolinę, czy wierzy, że Bóg może ją uzdrowić. Powiedziała, że tak. „To bądź zdrowa” – rzekłem. Bardzo się ucieszyła i powiedziała „dziękuję”. Potem zaczęły śpiewać jakąś piosenkę o Maryi. Chciałem jakoś naprowadzić je na właściwy kierunek. Spytałem, czy znają jakąś piosenkę o Bogu, a w końcu sam zacząłem śpiewać „Idzie mój Pan”.

    Od tamtego czasu Karolina zaczęła mnie nazywać swoim aniołem. Moje stosunki z nią bardzo się zacieśniły. Często przychodziła na naszą salę, wchodziła do mojego łóżka i przytulała się. Brała moją rękę i kładła na swoje piersi. Chodziliśmy po korytarzu trzymając się za ręce. Porozumiewałem się z nią głównie dotykiem i gestami.

    Pewnego razu, gdy wieczorem leżałem w łóżku, coś mnie naszło. Rozebrałem się do naga i tak leżałem. Potem wyszedłem na korytarz i zacząłem iść. Gdy przeszedłem koło dyżurki pielęgniarek, zauważył mnie pielęgniarz i odprowadził do łóżka. Spytał, dlaczego to zrobiłem. Odpowiedziałem, że chciałem zobaczyć jak ludzie zareagują. Później gdy rozmawiałem o tym wydarzeniu z moją prowadzącą lekarką, ona również zapytała, dlaczego. Powiedziałem, że irytuje mnie to, jak traktuje się Karolinę. Ciągle każą jej ścielić łóżko, albo zakładać papcie podczas gdy ona ma dużo większy problem. „Jaki?” – spytała. „Taki, że ma mentalność trzylatka” – odpowiedziałem.

    Coś mi się stało. Leżałem w łóżku i się nie ruszałem. Całkiem znieruchomiałem. Nie poruszyłem się nawet, gdy przyszła do mnie Karolina. Od tego czasu już więcej nie chciała się ze mną widzieć. Dałem ciała jako anioł stróż. Nie poszedłem na obiad i nie poszedłem na wieczorne leki. Wtedy przyszły do mnie pielęgniarki, żeby zaaplikować mi doustnie moje lekarstwa. Wiedziałem, że powinienem połknąć, ale wyplułem. Wtedy zaprowadziły mnie do zabiegowego i dały zastrzyki. Zacząłem rozmawiać z jedną z pielęgniarek. Powiedziałem, że ja robię to, co uważam za słuszne, a ona już trzy razy dała mi zastrzyk. Odrzekła, że musiała, że takie polecenie ordynatora. „No tak, jak ordynator kazał, to już trzeba” – odrzekłem z ironią. Rozmowa zeszła na Boga. Powiedziałem jej, że jak ktoś raz się zadeklaruje, że jest przyjacielem Jezusa, to On już zawsze będzie tę osobę traktował jak przyjaciela. Potem pokazałem jej Darka Sugiera. Włączyła na telefonie filmik z YouTube. Jakiś nowy, co sam go jeszcze nie widziałem. Sugier mówił w nim o buncie aniołów, który nastąpi w czasach ostatecznych. „Aniołowie, kurwa, zdradzą” – powiedział.

    Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Jedyny niewybaczalny grzech to bluźnierstwo przeciw duchowi świętemu. W innym miejscu jest napisane, że szatan zwiedzie nawet wybranych i że będzie miał moc żeby zwyciężać świętych. Te trzy rzeczy połączyły się w mojej głowie i wyszło coś takiego: Zwiedzenie chrześcijanina polega na tym żeby go przekonać do bluźnienia przeciwko duchowi świętemu, a będzie to możliwe tylko dlatego, że aniołowie zdradzą.

    Następnego dnia, jak co dzień, przyszła do mnie mama. Powiedziałem jej, że już jej nie chce i że ma sobie pójść. Jednak ona nie odeszła. „Idź precz” – powiedziałem. Dlaczego to zrobiłem? Coś mi się w głowie poprzestawiało. Mógłbym powiedzieć, że zostałem zwiedziony przez szatana. Przez to wydarzenie posiwiały mi brwi, ale na szczęście nasze relacje powoli się odnowiły.

    Te wszystkie przeżycia doprowadziły mnie do wniosku, że w szpitalu panuje tylko jedna zasada: musisz brać leki. Jak chcesz, możesz macać sobie koleżankę, możesz nie jeść obiadu, możesz chodzić nago po korytarzu. Ale leki brać musisz.

    W końcu przyszedł dzień wypisu. Przez pięć lat czekałem żeby w końcu coś się stało w moim życiu. Minęło pięć lat, odkąd miałem jakiś kontakt z Bogiem. I nie podoba mi się, że teraz, kiedy w końcu wydarzyło się coś ciekawego, znowu trafiłem do szpitala. Jeśli Bóg nie zrobi jakiegoś cudu, to będę musiał brać leki do końca życia. I to też mi się bardzo nie podoba.

    Co mi to wszystko dało? Czym się różni ja przed nowo-narodzeniem od ja po nowo-narodzeniu? Dwie sprawy. Po pierwsze, moje myśli stały się bardziej subtelne. Po drugie, nie mam już bluźnierczych myśli na Boga. A co będzie dalej? Tego nie wiem. Ale mam nadzieję, że cokolwiek się stanie, Bóg będzie ze mną.

  • Po 5 latach – Świecie
    Opublikowano w:

    Niestety nie stał się żaden wypadek, a ja dojechałem do Świecia. Chyba nie mogę powiedzieć, że mam nudne życie. W końcu mało kto jechał w karetce na sygnale przywiązany pasami do łóżka. Gdy byłem już na miejscu, pani mnie spytała, czy wyrażam zgodę na leczenie szpitalne. Okazało się jednak, że czy wyrażę, czy nie wyrażę, oni i tak mnie tu wsadzą, tylko że jak nie wyrażę, to później sąd orzeknie, czy moje zatrzymanie w szpitalu było zasadne. Było to dla mnie niewielkie pocieszenie, zwłaszcza że cały czas miałem nadzieję, że dojadę do Katowic do Huberta.

    Teraz jeszcze tylko kilka formalności. Spytali mnie jak się nazywam, gdzie jestem i jaką mamy datę. Wzięli buty, dali papcie i wysłali na salę. Pierwsze, co zrobiłem, to rozczęstowałem swoje słodycze pomiędzy pacjentów z mojej sali i pogadałem trochę z nimi. Co było dalej, nie opiszę po kolei, ale kilka wydarzeń, które pamiętam, zanotuję.

    Lubiłem szpitalne jedzenie. Jednak pewnego dnia mi się odwidziało i stwierdziłem, że to żarcie jest robione z pogardą dla pacjentów. Odmawiałem jedzenia tego świństwa. Mama przywoziła mi domowe obiady. Pewnego razu, gdy wychodziłem z łazienki, zaczepiłem panią sprzątaczkę i spytałem czy jada posiłki poświęcone obcym bogom. Stwierdziliśmy, że jedzenie to jedzenie i że nie ma znaczenia, komu zostało poświęcone. „I tylko dlatego będę jadł te posiłki” – powiedziałem na odchodnym.

    Było tam dwóch chłopaków. Marek i Sebastian. Nie wiem, czy dobrze pamiętam imiona. Trzymaliśmy się razem. Graliśmy w chińczyka i w szachy. Sebastian się woził, tzn. chodził jakby miał arbuzy pod pachami. Kiedyś spytałem Marka, czy gra w piłkę z Jezusem. Zdziwił się i spytał, dlaczego tak mu powiedziałem. Odrzekłem, że tak mi przyszło do głowy. Innym razem graliśmy w szachy. Zauważyłem, że pionki ułożyły się symetrycznie. Zwróciłem na to uwagę i temat zszedł na film symetria. Kiedy indziej przyszła do szpitala matka Sebastiana. Powiedziałem jej, że to dobry chłopak. Chyba tego potrzebowała.

    Ktoś mi przyniósł moje słuchawki i odtwarzacz mp3 mojego brata z nagranymi utworami, które poleciłem nagrać. A leżał koło mnie chłopak z domu pomocy społecznej. Pewnego razu pożyczyłem mu ten sprzęt. Chciałem mu go dać na stałe, więc zadzwoniłem do brata, żeby spytać, czy on ma taki sam stosunek do tego odtwarzacza jak ja do swojego, czyli że i tak go nie używam i mogę go komuś dać, a w ogóle to teraz muzyki słucham na telefonie. Niestety brat nie odbierał. Mimo tego, dałem chłopakowi sprzęt. Potem było mi głupio oznajmić to bratu i do dziś mi wstyd, że tak zrobiłem.

    Szpital psychiatryczny to pole do popisu dla egzorcystów. Dwa razy próbowałem wyrzucić z kogoś demona. Raz z chłopaka z DPS-u – nic się wtedy nie stało. Drugi raz z jakiegoś faceta. Demon nie chciał wyjść. Zacząłem naciskać. W końcu facet krzyknął „Siostro! On mnie zaczepia!” i dostałem zastrzyk. Tak się skończyła moja przygoda z demonami. Stwierdziłem później, że poniosłem porażkę, ponieważ ci ludzie nie chcieli rozstać się z ciemnymi mocami.

    Pewnego razu coś mnie natchnęło i napisałem na kartce mniej-więcej coś takiego: „Była sobie pielęgniarka. W głębi ducha była dobra. Jednak zabijała tą swoją dobroć każdym wydanym pacjentowi rozkazem”. Wyszedłem na korytarz i wsunąłem tą karteczkę do pokoju pielęgniarek przez szparę między drzwiami a podłogą. Później oskarżyły kogoś innego o to, że wypisuje głupie liściki.

  • Po 5 latach – w drodze do Świecia
    Opublikowano w:

    W końcu doszło do tego, że jadąc do pracy zboczyłem z drogi. Poczułem, że po tym wszystkim, co przeżyłem, nie mogę tak po prostu pojechać do pracy i żyć dalej jak normalny człowiek. Pojechałem więc na Szczecin. Dlaczego na Szczecin? Bo spojrzałem na drogowskaz i akurat Szczecin rzucił mi się w oczy. Skręciłem więc na Rondzie Kujawskim i pojechałem na Szczecin. Czułem wtedy, że mi ciąży wszystko, co mam. Chciałem być wolny. Wyrzuciłem z samochodu plecak, w którym miałem: telefon, dokumenty, portfel i pieniądze. Następnie zaparkowałem na poboczu, powyrzucałem z samochodu wszystkie rzeczy, czyli płyty CD i jakieś papiery i dalej poszedłem pieszo. Naprawdę nie wiem, jak chciałem dojść do Szczecina na pieszo. Zwłaszcza, że zdjąłem bluzę i buty. Ale czemu Szczecin – nurtowało mnie pytanie – i doszedłem do wniosku, że Szczecin jest bez sensu i że od teraz idę do Huberta do Katowic. Tak więc powtarzałem jak mantra: Hubert Sebesta, Katowice. I wierzyłem święcie, że Bóg jakoś mnie do tego Huberta zaprowadzi, mimo że nie miałem samochodu ani butów. Niestety historia skończyła się dość prozaicznie. Przyjechała policja, przyjechała karetka i zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego. Z resztą, wcale im się nie dziwię. A gdy przyjechała policja, to było mniej-więcej tak:

    – Dzień dobry, co pan tu sobie tak spaceruje?
    – Dzień dobry. A, do Katowic idę do Huberta.
    – Tak bez butów? A jak się pan nazywa?
    – No, teraz to ja już nie wiem.
    – To jak się pan nazywał wcześniej?
    – Łukasz Wierzbicki.
    – No to panie Łukaszu, zapraszam do radiowozu.

    Próbowałem im wyperswadować, żeby mnie wypuścili. Rozmawialiśmy też trochę bardziej ogólnie, jak tam ich żony i dzieci. Później rozmowa zeszła na odwyk camp, to ich zaprosiłem. W końcu przyjechało wsparcie. Pan wsparcie nie był już tak uprzejmy. Próbowałem mu wytłumaczyć, że przyczyna zatrzymania i podstawa prawna, ale on tylko założył mi kajdanki i zaprowadził do karetki.

    W końcu dojechaliśmy do szpitala. Wprowadzili mnie do jakiejś poczekalni. Byli tam też moja mama, tata, dziadek i jakiś Ukrainiec, którego bolała głowa. W pewnym momencie zacząłem rozmawiać z tatą. Przeprosiłem go za to, że kiedyś nazwałem go skurwielem. Wytłumaczyłem mu, że chodziło mi o to, że on często był niesprawiedliwy w tym, co mówił i przeprosiłem za katastrofalny brak precyzji.

    Potem stało się tak, że zostaliśmy tylko ja, dziadek i ten Ukrainiec. Podszedłem do niego, nałożyłem ręce i powiedziałem „bądź zdrowy”. On jednak nie rozumiał, bo nie mówił po polsku. Spytałem więc dziadka, który zna rosyjski, jak to powiedzieć w jego języku. Gdy dziadek mi powiedział, powtórzyłem to Ukraińcowi. Spytałem też dziadka, jak po rosyjsku jest „Jezus Cię kocha”, ale nie chciał mi powiedzieć, gdyż dziadek jest ateistą.

    Później robiłem różne cyrki. Ściągałem z łóżek koce, deptałem je butami i patrząc na ochroniarza mówiłem „kochasz te szmaty, co?”. Krzyczałem też, że ja tu jestem u siebie, ponieważ Jezus wszędzie jest u siebie, a ja czułem się wtedy jak Jezus, albo jego posłaniec.

    W końcu wzięli mnie do pomieszczenia zaaplikować zastrzyk. Nie obyło się bez cyrków. Najpierw rozbierałem się przeraźliwie powoli i składałem dokładnie swoje ubrania. Później próbowałem zawstydzić pielęgniarza sugerując, że jest gejem. W międzyczasie wszedł Ukrainiec i powiedział, że już go nie boli głowa. Na to ja stwierdziłem, że pacjenta już nie boli głowa, ponieważ usłyszał w swoim języku, że jest zdrowy. Wszyscy mnie wyśmiali.

    Położyli mnie na plecach na łóżko i przywiązali pasami. Zapakowali w karetkę i zawieźli do Świecia. Gdy tak jechałem wewnątrz ciemnej karetki, wciąż miałem nadzieję, że dojadę do Huberta do Katowic i zastanawiałem się, jaki cud zrobi Bóg żeby mnie uratować. Czy spowoduje jakiś wypadek, a ja ucieknę?

  • Po 5 latach – nowo narodzony
    Opublikowano w:

    13 kwietnia 2015 roku narodziłem się na nowo. A mówiąc ściśle, przeszedłem przez serię takich przeżyć duchowych, które gdybym miał nazwać, to nazwałbym właśnie tak. Co prawda wiem, jak tę sytuację nazywa moja rodzina: to jest nawrót choroby. Jednak dla mnie, to co odczuwam wewnętrznie, to jest właśnie narodzenie się na nowo.

    Prawdę mówiąc, te wydarzenia trwały dłużej niż jeden dzień i trudno powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpił poród. Można je jednak podzielić na te przed trafieniem do szpitala i te po. Nie opiszę tutaj wszystkiego, gdyż nie sposób opisać wszystko. Jednak spiszę kilka faktów.

    Zaczęło się od tego, że spóźniłem się do pracy. W zasadzie, gdyby mnie obserwował ktoś uważny, mógłby już wtedy stwierdzić znamiona choroby i przepisać odpowiednie leki. Ale jak się spóźniłeś, spytasz. Otóż wstałem rano z budzikiem. Umyłem się, zjadłem śniadanie i usiadłem. I jak usiadłem tak siedziałem. Myślałem, że tak właśnie powinienem postąpić. Przesiedziałam tak z godzinę. Wydawało mi się, że to Bóg mnie trzyma. W każdym razie, nie mogłem się ruszyć. No dobra, może i mogłem, ale nie chciałem. Wiedziałem, że właśnie się spóźniam do pracy. Przerażało mnie to i fascynowało jednocześnie. Zaczęły się telefony. Najpierw szefowa, potem szef. W pewnym momencie wyrwałem się z transu i odebrałem telefon. Dzwonił szef. Pytał, czy zaspałem. Powiedziałem, że nie, że obudziłem się jak trzeba, ale nie wyszedłem. Jadąc do pracy zastanawiałem się, jak ja się z tego teraz wytłumaczę i stwierdziłem w końcu, że to całe przedsięwzięcie, to nie była na pewno sprawka Boga, bo gdyby była, to nie musiałbym nikogo okłamywać. Dojechałem do pracy. Powiedziałem szefowej, że zaspałem. Nikt mnie później nie wypytywał o tę sprzeczność zeznań.

    Innym razem siedziałem sobie w pracy. Coś mnie cały czas męczyło. W końcu wykrzyknąłem „Idź precz szatanie!”. Nie było to łatwe, gdyż obok mnie siedziała koleżanka, a u góry szef z szefową. Trochę trwało zanim przezwyciężyłem strach, jednak w końcu to zrobiłem. Ludzie stwierdzili, że to taki dzień i że oni też się tak czują. Wyszedłem na dwór z psem. W tedy po raz pierwszy naprawdę szczerze, z głębi serca, modliłem się na głos.

    Byłem raz w domu u rodziców i rozmawiałem z tatą. W zasadzie, to ja zwykle nie rozmawiam z tatą, ale wtedy nastąpił wyjątek. Mówiliśmy o jego pracy. On twierdził, że jego szefostwo utrzymuje, że ludzie źle pracują. I choć wszyscy wiedzą, że pracują dobrze, to szefostwo ciągle twierdzi, że pracują źle, bo gdyby przyznali, że pracują dobrze, to musieli by dać im podwyżki. Może nie oddałem tego teraz zbyt wiernie, ale jak to wtedy usłyszałem, to tak mną wstrząsnęła logiczna sprzeczność jego twierdzeń, że się popłakałem. Okazało się, że tata jest nieszczęśliwy dlatego, że wszyscy mu wmawiają, że źle pracuje, chociaż wszyscy wiedzą, że pracuje dobrze.

    Pamiętam też kilka mniejszych wydarzeń. Na przykład, wracałem rowerem od rodziców do domu i płakałem jak bóbr. Pół osiedla mnie słyszało. Płakałem, bo ja pójdę do nieba, a moja rodzina do piekła. Pamiętam dyskusję z Bogiem. Mówię: może jest chociaż odrobina szansy… może chociaż cień skrawka odrobiny szansy, że pójdą do nieba. A potem: to nie jest statystyka, to nie jest statystyka, powtarzałem – bo zrozumiałem, że na pewnym poziomie rozumowania to, ile ludzi trafi do nieba, to jest właśnie statystyka.

    Inne mniejsze wydarzenie polegało na tym, że patrzyłem przez okno i pojąłem, że tu wszystko ma być nowe. Wszystko będzie nowe, począwszy ode mnie, od mojego mieszkania, aż po cały świat. Wszystko będzie nowe. Ale na razie nie jest i musimy się wszyscy męczyć.

  • Po 5 latach – prolog
    Opublikowano w:

    Pacjent, lat 26, przekazany ze Szpitala w Świeciu, gdzie był przyjęty 13 IV 2015 po tym, jak na trasie Bydgoszcz – Szczecin porzucił samochód, a następnie po kolei wyrzucał telefon, portfel oraz ubranie, a w rozmowie telefonicznej powiedział matce, że „prowadzi go Bóg, a jego celem jest Bóg, raj i niebo”. Wcześniej hospitalizowany 1x w tutejszej Klinice Psychiatrii około 5 lat temu (brak dokumentacji). Wówczas wszedł do rzeki za namową głosów, jednak zaprzecza, by była to próba suicydalna, rozpoznano schizofrenię, przez 4 lata brał leki, rok temu decyzją lekarza psychiatry odstawiono je, trudno jednak ustalić, kiedy doszło do pogorszenia stanu psychicznego pacjenta.

×