Uważam, że moje motta są bardzo mądre.

słowo

  • Dlaczego nie byłem na grupce?
    Opublikowano w:

    Co czwartek mamy w kościele spotkanie, na którym uczymy się i rozmawiamy. Bardzo te grupki lubię, jednak w tym tygodniu mnie nie było. Nie, żebym tego chciał. Był to po prostu efekt wybranej przeze mnie nieopatrznie drogi życiowej.

    Miałem załatwić jedną sprawę. Wyszło to nieoczekiwanie dzień przed. Policzyłem sobie, że mogę się tym zająć i na styk zdążyć na grupkę. Jechałem wtedy samochodem. Zjeżdżając z ronda miałem chęć aby ustawić się na prawym pasie za ciężarówką. Pomyślałem jednak, że lepszy będzie lewy pas, bo będę później skręcał w lewo.

    Wjechałem na lewy pas. Po 10 minutach stania w korku zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłem błędu. Po 30 minutach stwierdziłem, że trzeba było wjechać na prawy pas. Po godzinie uznałem, że zostanę tam, gdzie jestem, bo światła już blisko.

    I w ten sposób byłem godzinę do tyłu. Podarowałem sobie więc grupkę.

    Wybór drogi życiowej

    Skąd mogłem wiedzieć, że prawy pas idzie szybciej? Może mógłbym to jakoś wywnioskować, ale nie o to chodzi. Miałem wybór pomiędzy zrobieniem tego, co chcę, a zrobieniem tego, co mi nakazuje jakiś sposób myślenia. W Biblii jest napisane:

    Ufaj Panu z całego swego serca i nie polegaj na swoim rozumie.

    Przypowieści, 3:5

    Tak, pięknie, tylko skąd ja mam mieć pewność, że to jest słuszne? Czy za tym moim chceniem zawsze kryje się Bóg? I tutaj przyszła odpowiedź z nieba, która mnie zupełnie zaskoczyła:

    A musi?

    No tak. Czy za tym musi kryć się Bóg, aby tę ścieżkę wybrać? Czy nie jest wystarczającą zachętą wizja, że będę w końcu robił to, co chcę? Czy chrześcijaństwo nie polega właśnie na wolności? Bo tę ścieżkę, którą wybrałem dzisiaj, mam już przećwiczoną. To mam już wypróbowane. Ale jak by mi się żyło, gdybym wybrał teraz tę drugą?

    Może nie być łatwo. Mogę czasem nie odróżnić. Ale chodzi o ogólne nastawienie. Coraz bardziej skłaniam się ku temu, aby jednak tę nową ścieżkę wypróbować. Poznam siebie lepiej, a Bóg czuwa tak, czy siak.

    Szersza perspektywa

    To, co pisałem, dotyczyło tej sytuacji z korkiem. Ale czy nie można wyciągnąć szerszych wniosków? Na razie mój wniosek jest taki: Obojętnie, którą drogę wybiorę, dojdę do celu. Ale kierując się swoim rozumem będzie mi szło jak po grudzie i mogę przegapić fajne rzeczy. Mogę nie zdążyć, bo będę się zajmował naprawianiem skutków swoich niedoskonałych decyzji.

  • Super fajny dzień z Bogiem
    Opublikowano w:

    To było tak. Dowiedziałem się wczoraj, że mam dzisiaj załatwić sprawę w urzędzie. Zanieść jakieś papiery. Ale najpierw odebrać je od babci. A po wszystkim iść na grupkę w kościele.

    Połączyłem kropki i wyszło mi, że będę miał sporo wolnego czasu na mieście. Pomyślałem sobie:

    Ach, może Bóg zaingeruje i będę miał super fajny dzień z moim Panem.

    Bo przypomniał mi się mój pierwszy spacer z Bogiem. Było to w Poznaniu. Wracałem do swojego wynajmowanego pokoju, ale coś mi mówiło, żeby minąć budynek i iść dalej. Poszedłem i przeżyłem z Nim naprawdę miłe chwile.

    Dlatego teraz pomyślałem:

    Dobrze, Boże, to pomiędzy 15:30 a 18:00 będę miał czas tylko dla Ciebie.

    Początek

    Dzień zacząłem od kąpieli. Gdy leżałem w ciepłej wodzie, poczułem coś swoim duchowym zmysłem. Coś miłego. Jakby pocieszenie, ale nie do końca, bo przecież nie byłem smutny. Pomyślałem sobie, że dobrze się ten dzień zaczyna.

    Ale zaraz potem nadciągnęło coś, co w zasadzie jest symbolem całego dnia. Nadciągnął mianowicie smród. Wącham i wącham, a że mam koty nie od dziś, lecz od 10 lat, to z miną eksperta stwierdziłem:

    Gówno jest w kuwecie.

    Zacząłem się więc pospiesznie myć, płukać i suszyć aby jak najszybciej posprzątać ten syf.

    Środek

    Nie mogę powiedzieć, że nic mi się dzisiaj nie udało. Z łatwością załatwiłem sprawę w urzędzie. Następnie miał być ten czas z Bogiem. Pytam go więc, co mam robić, a on na to:

    Rób co chcesz.

    Więc zrobiłem, co chciałem. Poszedłem na obiad. Od dawna mam w myślach wspomnienie chińskiego kubka, który zawierał ryż, warzywa i kurczaka. Jadłem to raz kiedyś i było bardzo dobre.

    Wiedziony tym wspomnieniem poszedłem do restauracji o najbardziej chińsko brzmiącej nazwie. Dostałem kubek. Wyglądało jak makaron z tłuszczem. Gdybym miał się pokusić o dłuższy opis, z pewnością sięgnąłbym po dosadne słowo, które już raz w tej notce padło. Połowę wyrzuciłem tak jak stało prosto do śmieci razem z kubkiem i widelcem.

    Poszedłem do kościoła. Dwie godziny przed grupką. Okazało się jednak, że nie jest źle, bo za chwilę odbywać się będzie próba przed niedzielnym śpiewaniem. Miałem się więc gdzie podziać.

    Niestety podczas grupki byłem niezadowolony. Zjedzone paskudztwo wraz z niespełnionymi oczekiwaniami względem Boga robiło swoje. Nie podobało mi się nic, co tam mówili. Opowiadali okropne pierdoły i czekałem już tylko aż ta tortura się skończy.

    Skończyła się. Wyszedłem. Poszedłem do domu pieszo, bo gdy mam jakiś problem, to lubię go przechodzić, a problem ewidentnie był.

    Koniec

    Pomyślałem sobie, że skoro już idę pieszo, to wejdę do McDonald’s i zjem dla odmiany coś dobrego. Niestety, nie smakowało mi to, co zamówiłem, choć miało smak taki jak zawsze. Do tego kawa nalana z czubkiem, więc gdy otworzyłem pokrywkę, to mi się wylało to, co było w środku. A w środku miała być Latte, a była zwykła kawa z mlekiem.

    Tego było już za wiele. Wyszedłem i zacząłem rozmyślać. O co tutaj chodzi? Boże! Czy to jakieś Twoje żarty? Nie śmieszą mnie one, wiesz? Miał być dzień z Tobą, a jest wielkie Gie.

    Szedłem więc rozmyślając. Dlaczego nie jest tak, jak wtedy w Poznaniu? Boże! Przecież miałeś czas od 15:30 do 18:00. Dlaczego go nie wykorzystałeś?

    A może o to Ci chodzi? No tak! Mój pierwszy spacer z Tobą był Twoją inicjatywą. Powiedziałeś „Idź” i poszedłem. Nie spodziewałem się tego. To Ty wymyśliłeś. A tutaj… 15:30 do 18:00, czwartek, 5 października – czas z Bogiem.

    Chciałem Cię wpisać w kalendarz. Jednak Ty wysmyknąłeś się z mojego grafiku. Wysmyknąłeś się i rozlałeś mi kawę. Dałeś niedobre jedzenie i użyłeś kota żeby mi nasrał do kuwety.

    A jednak to ciche pocieszenie na samym początku. Jakbyś chciał powiedzieć „Jestem z tobą”.

    Chciałem mieć dzień z Bogiem i w gruncie rzeczy miałem, choć zupełnie inaczej, niż to sobie zaplanowałem.

    Ty masz zawsze swoje zdanie. Jesteś niezależny i robisz rzeczy po swojemu.

    Boże! Kocham Cię za to i dziękuję za dzisiejszy, pięknie z Tobą spędzony dzień.

  • Co o sobie myślę?
    Opublikowano w:

    Wydaje mi się. W sumie nie wiem. To się wydarzyło przed chwilą. Ale mam wrażenie, że nastąpił przełom. Gdybym był w kościele, powiedziałbym:

    Bracia i siostry. Mam świadectwo. Bóg do mnie przemówił.

    I kontynuowałbym, że źle o sobie myślałem i Bóg to zmienił. Najpierw nakreślę, co o sobie myślałem.

    Podczłowiek

    „Czuję się jakbym nie był w pełni człowiekiem. Wciąż na coś czekam. Niby nasiono, które dopiero ma zakiełkować.”

    „Wiem, że uważanie siebie za śmiecia, nic niewartego podczłowieka, któremu nic nigdy nie wyjdzie, nie jest szlachetne.”

    „Gdybym uznał, że jestem kimś godnym podziwu… Lecz nie tak o sobie myślę. Jestem raczej godny pogardy.”

    „Nie jestem w stanie w tym momencie ot tak siebie pokochać.”

    „Gdy czytam, że jestem solą ziemi i światłością świata, to bierze mnie złość. Bo gdzie ja jestem solą ziemi i światłością świata? W którym miejscu?”

    „Ja zawsze byłem tym nieudacznikiem, któremu nic nie wyjdzie.”

    Co teraz?

    Nie wymyśliłem tego. To wszystko są cytaty z mojego pamiętnika. Z marca tego roku. I jest to dla mnie cenna diagnoza.

    Lecz Bóg do mnie przemówił. Powiedział mi, że myśląc tak o sobie, obrażam go. Bo to on jest moim nauczycielem.

    Miałem dotąd wypaczone pojęcie nauczyciela jako kogoś, kto wkłada do głowy wiedzę z danej dziedziny i wszystko inne ma w dupie. Jezus nie jest tego typu nauczycielem. On wziął mnie, całe moje życie i robi z nim porządek. On uczy mnie i kształtuje w każdym aspekcie. To on jest ogrodnikiem. Jeśli nie podoba mi się ogród, to czy nie jest to sprawa ogrodnika? Dlatego teraz…

    Myślę o sobie, że mam totalnie wygrane życie. Za ojca mam króla wszechświata. Prowadzi mnie najmądrzejsza, najsprytniejsza, najinteligentniejsza istota ze wszystkich istot.

    Czy to jest takie ważne, czy ktoś jest kiepskim uczniem pod okiem super-mistrza, czy jest pojętnym uczniem pod okiem super-mistrza?

    Zrobiło na mnie ogromne wrażenie to, jak bardzo taktownie i delikatnie Bóg poprowadził akcję mówienia mi tego. To były miesiące snucia tego wątku. Wszystko, co usłyszałem, począwszy od uświadomienia sobie, co o sobie myślę, prowadziło chytrze do tego punktu. I zrobione było tak abym uwierzył i nie załamał się jednocześnie. Wręcz przeciwnie, pomogło mi to. Czuję się z tym dużo lepiej.

  • Nowy etap
    Opublikowano w:

    Wielki mędrzec i niedoszły mag Derelict chodzi jakiś struty. W zasadzie nie jest to nowość, on chodzi taki struty odkąd pamięta. Ale tym razem wyszedł struty na spacer ulicami małej wioski, w której obecnie przebywa.

    Poszedł więc aby domknąć magiczne pierścienie. Zrobił pięć okrążeń. Zrobił osiem okrążeń. Pierścienie już się domknęły, lecz mędrcowi było czegoś brak. Coś czuł żeby pójść więcej. Z drugiej strony, myśli sobie:

    Nie kuś losu. Pierścienie domknięte. Czas iść do domu.

    Gdy szedł dziesiąte okrążenie wokół wioski, uświadomił sobie coś bardzo ważnego. Zobaczył nagle, jak patrzył na świat dotychczas. To było coś, co cały czas szło z nim wszędzie, a czego nie był świadomy.

    Otóż każdą nadmiarową czynność postrzegał jako zagrożenie. Każde kolejne okrążenie to okazja aby mogło stać się coś złego. Każdy kolejny kilometr przejechany na starym rumaku, który pasł się w pobliżu jego posesji, to sposobność do wypadku lub innego nieszczęścia. Zupełnie jakby ktoś mówił:

    Nie przeciągaj struny.

    Zmiana myślenia

    I właśnie gdy to sobie uświadomił, nagle mu przeszło. Nagle odczuł ulgę i radość. To był mniej-więcej ten czas, gdy niedoszły mag wchodził w nowy etap swojego życia, choć nie było to wcale dobrze widoczne aż do pewnego wydarzenia.

    Pisałem już wcześniej, że nasza postać weszła w kontakt z najpotężniejszą istotą całego uniwersum, czyli z Bogiem. Nie ma w tym fajerwerków. Nie jest to coś nie wiadomo jak super ekscytującego.

    Jednak w okolicach tego momentu wielki mędrzec był bardzo szczęśliwy. Zobaczył wreszcie owoce nauki, której mu udzielał Bóg. Zobaczył, że stał się kimś innym, że inaczej się czuje i inaczej postępuje.

    I właśnie wtedy przyszedł ten Bóg i pyta:

    Jesteś gotowy na kolejny etap?

    Bez wahania Derelict odpowiedział:

    Tak, jestem.

    I to jest właśnie to, o czym chciałem dzisiaj napisać.

    Chęć do nauki

    Od wielu lat głównym pragnieniem mędrca jest nauka. Pragnie on uczyć się o wszystkim: o zasadach rządzących światem. O jego płaszczyźnie materialnej i niematerialnej, oraz o sobie samym. Wszystko chce wiedzieć i we wszystko wbić pazury swojego mózgu.

    A teraz to pytanie: „Czy chcesz się uczyć dalej?” Ba! A czy Harry Potter chce zniszczyć Voldemorta? Derelict wie, że to oznacza kolejną orkę. Kolejne lata raczej wysiłku niż zbierania plonów. I mówi: „Tak, super, jestem gotowy i podekscytowany”.

    I tak wielki mędrzec rozmawia z Bogiem. Bo bliżej mu dziś do proroka niż do maga. Choć kiedyś bardzo chciał czarować, dziś wie, że to nie jest całkiem wszystko jedno, skąd ma się moc.

  • Wspomnienie Odwyk Campu
    Opublikowano w:

    Chodzę po pokoju i mój wzrok pada na pokrowiec. Znajduje się w nim krzesełko, którego nogi są wciąż pokryte Świętym Pyłem ze Świętej Ziemi w Bystrzycy Kłodzkiej, po której nie tak dawno temu stąpali święci ludzie nazywani czasem przez lokalnych mieszkańców sektą.

    Krzesełko, które stało się dla mnie przez te 10 dni bardziej osobiste niż telefon, zdążyło przez ten czas zmoknąć, wyschnąć, pobrudzić się, wyczyścić i, oprócz mojej, służyć dupie niejednego Odwykowca.

    Przygotowania

    Od pewnego czasu zdumiewa mnie to jak bardzo wszystko w moim życiu dzieje się we właściwym czasie. Uczę się nie robić rzeczy na siłę. Czekać na ten właściwy czas.

    Dowiedziałem się o Odwyk Campie już wiele miesięcy temu. W marcu, albo jeszcze wcześniej. Miałem kilka faz przygotowań i kilka fal zakupów. W pewnym momencie po prostu wstałem w nocy, włączyłem komputer i zacząłem kupować.

    O dziwo z mamą nie było żadnych problemów. Mimo że musiałem zrezygnować z niektórych rzeczy, a inne przenieść na później, wszyscy zrozumieli bez gadania, że to wydarzenie jest dla mnie ważne.

    Decyzja

    Miałem taką zachciankę żeby pojechać pociągiem. Na czas od 5 do 15 sierpnia. Biłem się jednak z myślami, czy by zdania nie zmienić. W pewnym momencie poczułem pokój w tej sprawie i już wiedziałem, że swoją zachciankę urzeczywistnię.

    Stres

    Nadszedł dzień wyjazdu. Decyzja, co zabrać, co zostawić, co się zmieści, a co nie. A tu goście w domu. Mama każe trzeć ziemniaki. Nie mam do tego cierpliwości. Wracam do pakowania. W końcu wywaliłem z zestawu buty i jakoś się reszta pomieściła.

    Siedzieliśmy sobie w trójkę. Ja, mama i kuzyn i czekaliśmy aż przyjdzie czas ruszać na dworzec. Bałem się nieco, ale zostałem uspokojony. Zupełnie jakby Bóg powiedział:

    Będzie dobrze z tą podróżą.

    Na miejscu

    Gdy dojechałem i doszedłem na miejsce, pomyślałem sobie, że nie było to aż tak skomplikowane jak mi się wydawało. Patrzę, brama zamknięta, dzwonię więc do Jakóba i pytam. Mówi, że zaraz przyjdzie. Siadam zatem na ławeczkę i czekam.

    Jakób oprowadził mnie po terenie. Pokazał, gdzie mogę się rozbić, jakie są nierówności terenu i w którą stronę powinienem mieć głowę w namiocie. Oczywiście wziąłem to wszystko pod uwagę i pewnie dlatego tak dobrze mi się w tym namiocie spało.

    Rutyna

    Ogólnie wszystkie 10 dni wyglądały podobnie. Wieczorem było ognisko, kiełbaski, rozmowy, śpiewy i ja, który zasypiał na swoim krześle grubo przed północą. Idąc do namiotu żałowałem, że nie mogę zostać dłużej. Rano śniadanie, mycie zębów i rozmowy z nielicznymi, obudzonymi już ludźmi.

    Potem treść dnia, czyli wypad do sklepu, do restauracji, na zwiedzanie miasta lub w góry. I tak właściwie nic się nie działo. Nic szczególnego. Żadnych chrztów, wypędzania demonów itp.

    Przygoda w górach

    Zachciało nam się iść w góry. Plan był taki żeby podjechać samochodem, a dalej iść pieszo. Pierwszy przystanek to była skucha, bo okazało się, że od momentu gdy Jakób był tam ostatnio, urosło sporo drzew i nie da się przejść.

    Pojechaliśmy więc dalej. Do wyboru były dwie drogi: krótsza i dłuższa. Dołączyłem do Irka i Artura, którzy szli drogą łagodniejszą. Szliśmy i rozmawialiśmy. W pewnym momencie zauważyliśmy jednak, że droga prowadzi nas w dół. A mieliśmy iść do góry. Z braku lepszych opcji doszliśmy w dół aż do szosy. Dziwne, bo powinniśmy dojść do schroniska.

    Koledzy wzięli mapę, GPS i zaczęli studiować. A ja poszedłem się przejść, bo i tak niewiele z tej mapy rozumiałem. Patrzę jak przejeżdżają samochody i rowery. W pewnym momencie zauważyłem, że przejeżdża coś, co ma napisane „Straż leśna” i zatrzymuje się kawałek dalej.

    Brak jednak poparcia ze strony kolegów spowodował, że pozwoliłem aby straż leśna odjechała. Zobaczyłem znak na odległym drzewie. Dostałem błogosławieństwo aby go zbadać. Podszedłem więc i okazało się, że znak jak znak, nic ciekawego, ale stoi tam wciąż ta straż leśna.

    Podszedłem i wytłumaczyłem, że chcemy dotrzeć do schroniska Jagodna w Spalonej. Dostałem instrukcje, a na końcu strażnik dodał, że w zasadzie to może nas podwieźć. Ja się ucieszyłem, koledzy też. Wsiedliśmy więc i pojechaliśmy.

    Na miejscu zjedliśmy obiad i okazało się, że druga grupa w ogóle tu nie dotrze. Wysłali nam jedynie pinezkę z lokalizacją samochodu. Droga powrotna była prawdopodobnie najbardziej wyczerpującym wydarzeniem tego całego wyjazdu, gdyż wszystko, co z łatwością przejechaliśmy ze strażnikiem leśnym, teraz musieliśmy przejść pieszo.

    Odosobnienie

    Stwierdziłem, że ludzie są fajni i fajnie się gada, ale czegoś mi jednak brakuje. Nie bardzo wiem, czego. Wiem, że czuję się samotny. Gdy tylko jest więcej osób, niż, powiedzmy, trzy, to ja milknę i nie ma mnie już w tym towarzystwie. Znikam.

    Na cmentarzu

    Sad, który tak wspaniałomyślnie udostępniła nam Ciotka Jakóba, graniczy z cmentarzem. Fajnie było tam pochodzić i pooglądać różne groby. Do czasu gdy na jednym zobaczyłem napis „Kochanej mamie”. Przystanąłem tam na trochę. W ruch poszły chusteczki.

    Dlaczego to tak na mnie działa? – Myślę sobie i dochodzę do wniosku, że nie chciał bym aby się okazało, że położenie na grobie napisu „kochanej mamie”, „kochanemu tacie”, „kochanemu dziadkowi”, czy „kochanej przyjaciółce”, było jedynym uprzejmym gestem, jaki ode mnie dostali.

    Czyli doszedłem do wersu: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.” z tym że przeżyłem go na własnej skórze. No, nie do końca, bo przecież nie znam kobiety. Ale najwyraźniej była czyjąś kochaną mamą.

    Zastanawiam się tylko, jak długo widok tego napisu na grobie będzie na mnie działał i czy trwać będzie nawet wtedy, gdy mama powie „trzeba podlać ogródek”.

    Moja książka

    Na Odwyk Camp przywiozłem książkę ze swoimi pracami graficznymi. Nie miałem szczególnego parcia aby ją wszystkim pokazać, ale pomyślałem sobie, że może ktoś będzie chciał obejrzeć.

    W końcu widziało ją kilka osób. Jeden chłopak nawet ją skrytykował. Powiedział, że prace graficzne są dość proste, a wiersz źle napisany. Ale ja wiem, o co chodzi. On po prostu zazdrości, że ja mam swoją książkę, a on nie. A przynajmniej tak sobie wmawiam, bo to przecież niemożliwe żeby mój wiersz był źle napisany, prawda?

    Miałem pomysł aby poprosić ludzi żeby mi się wpisali na ostatniej stronie. Pomysł wziął się stąd, że inni też chodzili z podpisami, tyle że oni dawali do podpisu swoją kopię Śpiewnika Odwykowego, który powstał w celu śpiewania przy ognisku. Odechciało mi się jednak i zaufałem tej emocji, lecz teraz żałuję, bo książka zyskała by stukrotnie na wartości, a ja miałbym pamiątkę.

    Rozmowy

    Była ciekawa rozmowa na tematy duchowe. Jeden z rozmówców stwierdził, że demonom należy współczuć, a wręcz je kochać. Pozostali rozmówcy się oburzyli i zaczęli przytaczać sytuacje z Biblii, jak Jezus traktował demony.

    Nie powiedziałem tego wtedy, ale piszę teraz, że już wcześniej zastanawiałem się nad tą kwestią. Skoro Jezus powiedział żeby kochać swoich nieprzyjaciół, to czy miał na myśli tylko ludzi? W sumie nie powiedział, że tylko ludzi.

    W swoich rozmyślaniach doszedłem do wniosku, że im już nic nie pomoże. Tak czy siak są już przegrani więc bez większego znaczenia jest mój stosunek do nich.

    Ciekawski Martin

    „Ktoś” spytał mnie, jak tam moje sprawy sercowe, bo ponoć było jakieś „proroctwo”. Zdziwiło mnie, że o to pyta. Czytał mojego bloga, czy może ja o tym mówiłem na Campie dwa lata temu?

    No nic – mówię – była dziewczyna; była wtedy, gdy miała być, ale się rozeszliśmy. Zabawne, intrygujące i irytujące zarazem jak Bóg nieraz dotrzymuje danego słowa. Choć to przecież nie jego wina, że nie jesteśmy już razem.

    Wielki Reset

    To był jedyny dzień i jedyny moment kiedy padało. Lało właściwie. A my mieliśmy mieć naradę, co dalej z Odwykiem. Prowizoryczny daszek z dwóch kawałków materiału pozwolił nam we względnej suchości przeżyć to wydarzenie.

    To chyba nie jest tajemnica, że Odwyk stanie się częścią fundacji; że odpowiedzialność zostanie rozproszona; że więcej ludzi będzie zaangażowanych. Czyli wejdzie w życie jedna z opcji, jakie Martin przewidział.

    Kryzys powrotny

    Dwa dni przed wyjazdem zacząłem się niepokoić. Nie kupiłem sobie biletów powrotnych. Miałem nadzieję, że ktoś będzie przejeżdżał przez Bydgoszcz i mnie zabierze ze sobą.

    Orientowałem się więc, kto gdzie jedzie. Szukałem i pytałem. Niestety brak chętnych. Miałem przeczucie, że Bóg się zajmie moim powrotem. Mimo to miałem kiepski humor. I w tym kiepskim humorze otworzyłem butelkę napoju Tymbark i przeczytałem na nakrętce „Głowa do góry”.

    Nie jestem świrem. Nie przemawiają do mnie tablice rejestracyjne. Ale ten tekst miał podwójne znaczenie. Po pierwsze „Rozwesel się”, a po drugie „Ufaj Bogu”.

    Niektórzy mówią, że nawet jeśli Boga nie ma, to należałoby go wymyślić. W tej sytuacji mówiłem sobie: Nawet jeśli ten napis nie ma sensu, to należałoby go wymyślić. Wszystko dla mojego dobra.

    Dzień przed powrotem, dwóch moich kolegów wybierało się do miasta obczaić drogę na dworzec. Krzyknąłem na nich żeby poczekali na mnie i poszliśmy razem. Wtedy zaakceptowałem myśl, że będę wracał pociągiem.

    Powrót

    W drodze powrotnej zagadywałem do współpasażerów. Czułem się jakoś tak pewniej niż wcześniej. Od Wrocławia do Bydgoszczy stałem przy drzwiach wagonu, bo nie było miejsc w przedziałach. Nie mieli ich nawet ci, którzy kupili bilet dwa dni wcześniej.

    Obok mnie leżał mój bagaż. Nie mogłem się zatem zbyt oddalić, bo się o niego bałem. Cały czas miałem go na myśli. I wtedy przyszedł mi do głowy cytat: Gdzie skarb twój tam i serce twoje. I pomyślałem, że nie może tak być. Naprawdę ta kupka gratów ma być moim skarbem?

    Zmiany

    Podczas Campu czułem coś takiego dziwnego. Jakby Bóg był blisko. I zastanawiałem się, czy to we mnie się coś zmieniło, czy po prostu jest nas dwóch, czy trzech zebranych w imię Jezusa i dlatego on jest wśród nas.

    Jednak Camp się skończył, ja byłem w domu, a te odczucia wciąż były. Widzę też po swoim zachowaniu, że coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to nie są tylko emocje.

    Co by tu jeszcze…

    Odwyk Camp się skończył. Jednak w człowieku zostaje to coś, co się rodzi z przebywania z fajnymi ludźmi. Przypomniało mi się jak to jest, gdy nikt nie ma pretensji; gdy nikt nie mówi, co mam robić; gdy nikt nie marudzi; gdy ludzie mają i zakładają w drugim dobrą wolę; gdy są spokojni i uprzejmi.

    Jakby ktoś się kiedyś zastanawiał, czy warto pojechać na taki Odwyk, to odpowiadam: warto. Warto nawet gdy nie ma wody i prądu. Ostatecznie to, czy się śpi w namiocie, czy na wygodnym łóżku, albo to, czy się robi kupę w WC, czy w ToiToi-u, jest tak mało istotne, że aż sam się zdziwiłem.

  • Maseczki – kapitulacja
    Opublikowano w:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    15.04.2020, korespondencja prywatna

    Czego się bałem?

    Później wprowadzili te maseczki obowiązkowe na świeżym powietrzu. I u mnie w pracy też maseczki, gdy się wstaje od biurka. Więc przygnębienie mi przeszło na rzecz strachu przed tym, co mi zrobią jak mnie nakryją bez maseczki. Nie mogłem pracować. Nie mogłem nic, bo się bałem. Ale już nie walczę o to. Dzisiaj nawet wyszedłem z domu w maseczce i mijałem strażnika miejskiego. W ogóle się mną nie zainteresował. I już się zastanawiam, na co wydam zaoszczędzone 500 zł.

    22.10.2020, korespondencja prywatna

    Droga przez strach

    Doszedłem do wniosku, że ten strach bierze się z tego, że nie chcę puścić tych spraw. Uważam, że jeśli je puszczę to będzie tragedia. Zapominam w tym wszystkim, że jest Bóg, że jest wszechmocny i mnie lubi. W końcu stwierdziłem, że mam w głowie straszny bałagan; Że moje wnętrze nie powinno tak wyglądać. Z całego serca zapragnąłem i powiedziałem w myślach takie słowa:

    Boże! Posprzątaj tutaj. Zajmij się tym za wszelką cenę.

    13.10.2020, wpis z pamiętnika

    Dzisiaj jak byłem pod prysznicem, przyszła mi do głowy taka kwestia:

    Błogosławię was w imieniu Jezusa Chrystusa.

    W kontekście tego, co zrobię jak mnie policjanci złapią bez maski. Jak to usłyszałem, to pękłem ze śmiechu. Przypomniałem sobie też, że Jezus powiedział aby kochać swoich wrogów.

    Czyli nie muszę ich nienawidzić. Nie muszę z nimi walczyć. Nie będzie żadnej konfrontacji. Będę ich po prostu błogosławił.

    Dało mi to wielką ulgę, choć czuję wciąż, że strach nie został całkiem wyeliminowany. Czuję co jakiś czas jego ukłucia.

    Widocznie siedzi we mnie tak głęboko i trzyma się mnie na tyle sposobów, że wykorzenianie go to skomplikowana operacja. Ale cieszę się, że Bóg podejmuje ten wysiłek i może w końcu przestanę się bać. Bardzo tego chcę.

    15.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie tak chodziłem i myślałem. Zaczęło się od tego, że przyszło mi do głowy coś takiego:

    Choćby tysiąc dostało mandat za brak maseczki i dziesięć tysięcy karę od sanepidu, ciebie to nie dotknie.

    W oryginale zamiast mandatu i kary była śmierć. I sobie myślę: „O co chodzi? Czyżby dostanie 500 zł mandatu było gorsze niż śmierć?”

    A kilka godzin temu dzwoniła mama i pod koniec rozmowy podsumowała mnie tak: „Czyli odczuwasz cały czas lekki strach przed tym, że wyjdziesz bez maseczki i policja wlepi ci mandat?”

    I myślę, że nie. Gdyby policja wystawiała mandat bez powodu losowym ludziom, to z radością wyszedłbym na ulicę i demonstrowałbym swój brak strachu. A tak? A tak, to ode mnie zależy, czy dostanę mandat, bo przecież mogłem założyć maseczkę. I tego się właśnie boję – że podejmę zły wybór.

    Boję się też utracić wolność. Bo oni nie dybią na moje życie. O nie! Oni dybią na moją wolność. Wszak nie chcą mnie zabić. Chcą żebym się podporządkował.

    I co? Zrobię to? Przyjmę te zasady za własne? Będę ich przestrzegał? Gdy zadawałem sobie te pytania w kwietniu, to pod wpływem Ducha Świętego napisałem tekst, którego fragment brzmi tak:

    Chrześcijanin ma jednego Pana – Boga. Państwu nie jestem nic winien. Nasz Tatuś robi teraz porządki, a ja mam skupić się na podstawach: żeby mu nie przeszkadzać, nie bać się, być uprzejmym dla ludzi, nie pakować się w konflikty.

    To oznacza, że mogę spokojnie nosić maseczkę i nie będzie to wbrew Bogu. Zastanawiałem się, czy może Bóg będzie bardziej ze mnie dumny jeżeli pomimo tych słów będę walczył. Ale przypomniał mi się fragment z biblii, że „Bóg bardziej chce posłuszeństwa niż ofiary.” więc chyba jednak nie.

    Pozostaje pytanie: Czy pokocham swojego wroga? Czy uznam, że maski są OK?

    Obawiam się, że to już się stało. Już się nie boję. Teraz czuję się jak miękka buła. Czuję obrzydzenie na myśl, że mógłbym powiedzieć, że nakaz noszenia maseczek jest w porządku.

    16.10.2020, wpis z pamiętnika

    Właśnie odkryłem coś cudownego. Około godzinę temu narzekałem do Boga:

    Boże! Dlaczegoś mi nie powiedział: „Nie noś maski. Walcz o to. Ja będę z tobą.” albo: „Noś maskę”?

    I byłem rozgoryczony, że nie mam jasności.

    Teraz widzę. Bóg mi kiedyś powiedział:

    Unikaj konfliktów

    Zestawiłem więc to, co powiedział z tym, czego nie powiedział. Zauważyłem też, że mam taką samą paranoję na punkcie maseczek jak wszyscy maseczkowcy, tylko że w drugą stronę.

    I nagle mnie olśniło! Jemu właśnie o to chodziło. Abym przestał zajmować się pierdołami i zajął czymś ważniejszym.

    Teraz mogę nie nosić maseczki i wierzyć, że Bóg jest ze mną. Mogę ją założyć i nie czuć się przegrywem, który tanio sprzedał swoje wartości…

    … bo po prostu to nie są moje wartości. Wolność wolnością, ale sprawa maseczek nie jest warta moich nerwów.

    Bóg powiedział to w taki sposób żeby zmienić moją percepcję…

    … i dotarło to do mnie po pół roku.

    20.10.2020, wpis z pamiętnika

    Podsumowanie

    W kwietniu, gdy wprowadzili po raz pierwszy maseczki, zacząłem się zastanawiać, jak do tego podejść. Czy się buntować czy nie. Pierwszy cytat jest wynikiem tych przemyśleń. Jak widać, nie ma jasnego stanowiska. Jest tylko powtarzane w mojej głowie echo słów „nie pakuj się w konflikty” i ogólna koncepcja aby przeżyć czas pandemii możliwie bezboleśnie.

    Z takim nastawieniem przetrwałem pierwszą falę. Nie nosiłem maski. Chyba że ktoś mnie poprosił. Jednak teraz, gdy ten rygor wraca, stwierdzam, że policja nie będzie mnie raczej prosiła o nic, tylko od razu przejdą do konkretów. Stąd mój strach.

    Pracowałem nad nim od momentu, gdy znów wprowadzili ten przepis, czyli od 10 października. Okazało się, że były cztery przyczyny strachu:

    1. Próba kontroli sytuacji
    2. Obawa przed konfrontacją
    3. Obawa przed złym wyborem
    4. Niechęć oddania wolności

    Lekarstwa na te czynniki są następujące:

    1. Oddanie sprawy w ręce Boga
    2. Pokochanie swoich wrogów
    3. Noszenie maski, gdy trzeba
    4. Noszenie maski nie ze względu na prawo państwowe, lecz z powodu tego, co powiedział mi Bóg. Dzięki temu służę nie państwu lecz Bogu, co jest w zgodzie z moim sumieniem.

    Cieszę się, że już nie żyję w ciągłym strachu. A przynajmniej nie z powodu maseczek. Mam chwile szczęścia w życiu oraz różne ciekawe odczucia. Wierzę, że u mnie będzie coraz lepiej. Bo przecież prawdziwa wolność to nie ta na zewnątrz, lecz ta w środku.

  • Pamiętnik: Moje nowe marzenie
    Opublikowano w:

    Wpis do pamiętnika z dnia:

    31 grudnia 2017

    Chciałbym założyć wspólnotę uczniów Jezusa. Wybudować gdzieś dworek albo pałac i zorganizować tam ludzi na zasadach pierwszych chrześcijan.

    Wczoraj wieczorem przyszła mi do głowy myśl, że będę projektował linie produkcyjne. Może doprowadzi mnie to do bogactwa, które pozwoli mi na spełnienie marzenia. Oszacowałem, że będę potrzebował kilka miliardów złotych i zajmie mi to około 15 – 20 lat.

    Później, w nocy, przyszedł do mnie Bóg. Był delikatny. Starałem się go nie obrażać. Jak nie wychodziło, to nie karał. Znowu miałem chcicę. Tym razem bez zachęty wciągnąłem z powrotem majtki, gdy się zorientowałem, że On jest.

    Gdy obudziłem się rano, już miałem w głowie myśl o wspólnocie. Przez cały dzień rozpatrywałem różne jej aspekty. Oto kilka punktów.

    • kurort dla chrześcijan-rezydentów i gości w proporcji 50 do 50 w ferie i wakacje oraz 80 do 20 poza sezonem
    • pełne samo-finansowanie z różnych źródeł, np. udostępnienie kurortu dla gości, organizowanie obozów, możliwość dawania co łaska, ośrodki wypoczynkowe w stylu h2o w różnych częściach kraju, ew. inna działalność gospodarcza.
    • każdy, kto ma dom, mieszkanie lub pole, sprzedałby to i kasę dał wspólnocie – tak było w biblii i jest to logiczne, gdyż oznacza pożegnanie się z poprzednim życiem
    • większość rzeczy w stylu: sprzątanie, gotowanie, remonty, zajmowanie się ogrodem, uczenie dzieci robilibyśmy sami
    • uzdrawianie, wypędzanie złych duchów
    • pomoc bezdomnym, głodnym, biednym
    • chrzty w basenie lub w najbliższej rzece
    • mam nadzieję, że Martin i Hubert (i jakieś 100 innych rodzin) by dołączyli
    • Martin miałby gdzie nagrywać swoje audycje na żywo, bo przewiduję profesjonalne studio audio i wideo.
    • dobre miejsce do organizowania odwyk campów dla tych, którzy jeszcze z nami nie mieszkają
    • chciałbym żeby to było w środku miasta i żeby był duży teren na park i boisko
    • jedna lub kilka sal konferencyjnych
    • organizowanie spotkań YouTuberów z ich fanami, czyli obozy tematyczne
    • biblioteka, do której każdy przyniósł by to, co uważa, że warto
    • każda rodzina miałaby swoje oddzielne mieszkanie z kuchnią-minimum, bo jedzenie byłoby w stołówce.
    • mieszkania rezydentów i pokoje gości byłyby przemieszane ze sobą, tzn. na korytarzu byłyby na przemian po 3 drzwi do mieszkań i 3 do pokojów.
    • budynek byłby podzielony na sekcje A B C itd. a, zamiast numerów, mieszkańcy przyczepialiby do drzwi kartki z rysunkami lub napisami
    • na każdym piętrze wspólne pralnie, suszarnie, pokoje zabaw, składziki na graty i pomieszczenia z drukarką
    • sale do nauki, sale konferencyjne
    • instrumenty, sprzęt w stylu kamery, mikrofony, komputery itp. kreatywny sprzęt dla dzieci i nie tylko
    • mam nadzieję, że powstanie przynajmniej kilka kanałów na YouTube, podcastów i blogów – przy takiej pomocy (około 300-500 rezydentów) 24 godziny na dobę i sprzęcie będzie to dużo prostsze
    • wspólne śniadanie i obiad – na pozostałe posiłki też będzie co jeść
    • w przypadku, gdy zabraknie miejsc, dobrym rozwiązaniem będzie założenie kolejnej wspólnoty w innym miejscu kraju, a potem kolejnej i kolejnej itd.
    • nasza działalność może spowodować nawrócenie się wielu ludzi i zmiany w kraju

    To marzenie już wcześniej we mnie było w innej formie. Marzyłem o wielkim domu, 4 żonach i 20 dzieci – żeby nie być samotnym i żeby coś się działo. Marzyłem też żeby być bogaty po to aby być finansowym wsparciem odwyku. Teraz te marzenia połączyły się w jedno i, powiem szczerze, mogę nawet nie mieć żony ani dzieci, jeśli moje marzenie się spełni.

    Mam świadomość, że musi wydarzyć się cud, żeby się ono spełniło, ale nie widzę w tym problemu.

    W bliższej przyszłości planuję założyć bloga. Miałem 'pogadankę’ z niefizycznymi nt. weny – skąd się bierze, czy jestem w stanie sam coś wymyślić i co to w ogóle znaczy 'sam’. Ta pogadanka zasugerowała mi, że dostanę wsparcie z góry na pisanie tego bloga, czyli że jak już go zrobię technicznie i obwieszczę wszystkim, że piszę, to mnie nie zostawią na lodzie i faktycznie będę miał wenę na pisanie. Mam nadzieję, że uruchomię go przed moimi urodzinami, a do końca roku na pewno, o ile w ogóle można być tu czegoś pewnym.

    P.S. Ciekaw jestem, czy biblijne postacie komunikowały się z Bogiem tak jak ja. Mam na myśli: Jeżeli jest napisane, że Bóg powiedział Abrahomowi, że będą od niego pochodzić narody i jego potomstwo będzie tak liczne jak gwiazdy na niebie, to czy powiedział mu to słowami, czy też tak jak mi – w formie myśli / wizji / marzenia zostawiając w zasadzie pewne pole na wątpliwość, czy to na pewno mówi On.

    Albo gdy mówił Noemu jak dokładnie ma być zbudowana arka, to powiedział mu to w tych słowach z Biblii, czy też tak jak ja, Noe zaczął się zastanawiać, jak to ma być zrobione i, że tak powiem, Bóg pomógł mu to wymyślić.

    Napisano 31 grudnia 2017

  • Pamiętnik: Naciski na niebranie leków
    Opublikowano w:

    30 października 2017

    Zamierzałem dzisiaj kontynuować tworzenie mojego nowego bloga w October CMS, ale zupełnie mi się nie chciało. Dlatego zacząłem przeglądać swoje stare wpisy na różnych blogach i stronkach.

    Trafiłem na moje wpisy z cyklu Po 5 latach i stwierdziłem, że to, co tam czytam jest strasznie przykre. I pomyślałem, że mam w dupie takiego boga, który działa tylko wtedy, gdy nie biorę leków.

    Powiedziałem w myślach: Chodź i działaj teraz, gdy biorę leki!. I zaczęło się. Od razu dotarło do mnie, że chemia w mózgu ma wpływ na duszę. W domyśle, że leki utrudniają Bogu działanie.

    To co? Mam przestać brać leki? I dotarło do mnie, że tak, że powinienem natychmiast przestać, że to jest ten moment. No, to jak tylko mama zadzwoni, to jej powiem.

    Rozmawiałem w myślach z jakąś istotą. Była niecierpiąca sprzeciwu i stanowcza. I ten smród. Czuję smród, który w ogóle mi się nie podoba. Ale to jest takie silne. Nie mogę mu się oprzeć. Po prostu muszę przestać brać leki.

    Nieładnie tak mówić Bogu, że śmierdzi. W sumie nie wiem, czy to Bóg, czy ten zły. Poznaję tą istotę. Już miałem z nią do czynienia. Odczuwam ją jako stanowczy Bóg, niecierpiący sprzeciwu. Ale ten smród. Zupełnie mi to się nie klei.

    Poszedłem spać. Dobrze jest się przespać z takimi rzeczami. Ale nie mogłem zasnąć. W końcu wyszukałem w necie frazę badajcie duchy. I wyszło mi. Pierwsze, co czytam w liście Jana, to: „Najmilsi, nie każdemu duchowi wierzcie…„.

    I mnie olśniło. No tak, przecież nie muszę ufać każdemu duchowi i Bóg (ten prawdziwy) nie będzie miał mi za złe, nawet jeżeli to faktycznie był On. Tak jest napisane w Biblii.

    Dalej było … ale badajcie duchy, czy są z Pana. Każdy duch, który wyznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest od Pana, a który nie wyznaje, ten nie jest od Pana.

    No tak, ale teraz, to trochę za późno. Już nie zbadam tego ducha. Ale i tak mu nie wierzę. To na pewno nie był Bóg.

    I w końcu zasnąłem.

    Następnego dnia już wiedziałem, o co chodzi. Dlaczego zły tak często mnie odwiedza. Bo widzę teraz, że cała ta przygoda ze szpitalem psychiatrycznym (z głosem, który powiedział skacz i z drogą na Szczecin) to jego sprawka.

    Otóż na samym początku mojej chrześcijańskiej drogi, Bóg powiedział Będziesz moim rycerzem. No i teraz już wiem: po prostu poznaję przeciwnika.

    I w końcu, za trzecim razem wygrałem potyczkę. Za pierwszym razem psychiatryk, za drugim razem psychiatryk. A za trzecim razem w końcu zwycięstwo.

×