W zdrowym duchu zdrowe ciało.

wariactwo

  • Życie w rozsypce
    Opublikowano w:

    Wpis z pamiętnika

    Wszystko mi się sypie. Pastor Waldek nie wysłał mi wytycznych do poprzedniego kazania. Ktoś inny zrobił grafikę. Nikt mnie już nie zaprasza na zajęcia dla dzieci. Siedzę na chorobowym w rozkroku między starym życiem a nowym.

    Chciałbym być szalony. Chcę być tym Łukaszem, który, patrząc strażnikowi prosto w oczy, depcze po szpitalnych kocach i krzyczy „kochasz te szmaty, co!?” Nie chcę, żeby kontrolował mnie zły przebrany za moich kolegów, rodzinę i innych ludzi. Nie chcę słuchać tego głosu, który na milion sposobów mówi „Nie warto. Odpuść sobie„.

    Pragnę słuchać głosu swego serca. Chcę wprowadzać w czyn jego odruchy, a jestem pewien, że wtedy wszystko się ułoży.

  • Pieczyska 2019
    Opublikowano w:

    W dniach 1 – 4 maja 2019 roku byłem na wyjeździe do Pieczysk organizowanym przez kościół zielonoświątkowy w Bydgoszczy.

    Ponieważ bardzo chciałem widzieć znaki tam, gdzie ich nie było, spodziewałem się, że na tym wyjeździe poznam swoją przyszłą dziewczynę. To się nie stało. Ale stało się coś innego.

    W moim pamiętniku napisałem:

    Czy to będzie wyjazd, który zmieni wszystko?

    Zobaczmy.

    Pierwszego dnia były różne zabawy integracyjne. Jedną z nich było pisanie na karteczkach miłych rzeczy o każdym uczestniku.

    Ja przyszedłem później. Napisałem o ludziach miłe rzeczy, a ludzie napisali je mi.

    Karteczki były anonimowe. A jednak, gdy wyszliśmy na plac zabaw, dziewczynki: Oliwia i Inez podziękowały mi za to, co im napisałem. Bardzo to było miłe i porozmawialiśmy sobie trochę, co również było miłe.

    Dużo bawiłem się z dziećmi. Nie ingerowałem. Obserwowałem. Chciałem się nauczyć. Jezus zalecał żeby się uczyć od dzieci. Dziwię się, że inni tego nie robią. A może już mają dorosłe dzieci i się napatrzyli.

    Zauważyłem, że jestem sztywny. Mój spokój graniczył z obojętnością. Nie byłem w stanie mówić tego, co chciałem. Myślałem sobie „Boże! Proszę, otwórz mnie, bo jestem zamknięty jak puszka sardynek.”

    Na jednej z karteczek miałem napisane, że mam duży boży potencjał. Ale ja nie chciałem żeby to był tylko potencjał. Chciałem żeby on się ujawnił i zmienił w czyn.

    Drugiego dnia szukałem z Karoliną bankomatu. W drodze powrotnej zauważyła pomnik papieża. Spytała mnie, czy uważam, że to jest bałwochwalstwo. Chciałem powiedzieć, że nie będę tego oceniać, ale coś mi nie wyszło i rzekłem „No, jak ktoś się do niego modli…”

    Potem napisałem w pamiętniku tak:

    edit 14:47

    Dzieci przestały się mną interesować. Jest mi smutno. Dużo mi dały i z pewnością oczekują, że dam im z powrotem coś, czego nie jestem w stanie im dać. Ja też chciałbym im to dać, ale nie wiem, jak.

    Przeraża mnie mój konformizm. Dyplomatyczny do zrzygania. Adam poczęstował mnie żelkami, ale odmówił Inez. Nie chciałem w takiej sytuacji jeść, ale nie chciałem też obrazić Adasia. Nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu wziąłem żelkę.

    Po chwili Adam poczęstował Oliwię. A ona na to

    „Jak nie dasz Inez, to ja też nie chcę. Bo ja i ona to jedno.”

    edit 18:43

    Płakałem. Płakałem, bo czułem się sztywny, obojętny i bez emocji. Ciągle skrywam. Skrywam to, co myślę, czuję i robię. Nawet przed samym sobą. Dlatego często nie wiem, czego chcę. Mam mnóstwo zahamowań.

    Wieczorem graliśmy w różne gry. Było 5 sekund. Trafiło mi się pytanie „Wymień trzy podzespoły komputera.” Bez zająknięcia wypaliłem: „Pamięć RAM, procesor i płyta główna”. A poszło mi to tak gładko, że ludzie byli zdumieni.

    Graliśmy też w kalambury.

    Trzeciego dnia rano doszedłem do wniosku, że nie uniknę mówienia głupot zamykając się, a już o 9:27 zanotowałem w swoim pamiętniku, że zacząłem się otwierać.

    Potem zrobiłem coś, czego zwykły człowiek by nie zrobił. Graliśmy w taką grę: Każdy miał powiedzieć, czego nigdy w życiu nie robił, ale dwa stwierdzenia miały być kłamstwem, a jedno prawdą. Więc np. mogłem powiedzieć „Nigdy nie pisałem notki” i było by to kłamstwo, albo „Nigdy nie byłem w Paryżu” i byłaby to prawda.

    Ja powiedziałem takie trzy rzeczy: „Nigdy nie uprawiałem seksu. Nigdy nie waliłem konia i nigdy nie byłem w Izraelu.”

    I ludzie dalej chcieli ze mną rozmawiać, podawać mi rękę itp. Słyszałem o różnych kościołach, że ludzie bywają zafiksowani na punkcie zasad, że mają zahamowania, że potępiają i są pruderyjni.

    Ale nie tutaj.

    Potem pilnowałem dzieci w piaskownicy. I gdy chłopcy zaczęli się bić, to ich rozdzieliłem. Spowodowało to, że zacząłem się zastanawiać. W przypadku starszych dzieci łatwo mi było zaakceptować, że są za siebie odpowiedzialne i nie wtrącać się w ich decyzje.

    A trzylatek? Czy też jest odpowiedzialny? A jak wydłubie dziewczynce oko? A jak obsypie ją piaskiem? Czy rodzic nie powinien wyznaczać granic?

    I doszedłem do wniosku, że przecież i tak nie da rady pilnować dziecka 24 godziny na dobę. Ono i tak będzie miało wolność. A zabraniając wszystkiego tylko tracimy autorytet i prowokujemy dziecko do robienia jeszcze większych głupot, bo będzie chciało się wyszaleć póki mamy nie ma.

    A granice każdy powinien wyznaczyć sobie sam. Jeśli dziewczynce nie podoba się, że ktoś ją sypie piaskiem, to jest to jej zadanie aby się sprzeciwić. Rodzic powinien być jak sędzia. A sędzia się nie wtrąca. On działa dopiero, gdy ktoś przyjdzie do niego.

    Bawiliśmy się też w grę „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” Polega to na tym, że siadamy w kółko i jedna osoba mówi do osoby obok: „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” a ta druga odpowiada „Kocham cię, ale nie mogę się do ciebie uśmiechnąć.” i jeśli się przy tym uśmiechnie, to przegrywa.

    Zależało mi na tym żeby zostać na koniec sam na sam z Oliwią i uśmiechnąć się, gdy powie „Łukasz, jak mnie kochasz, to się uśmiechnij”. Jednak wahałem się i popsułem efekt.

    To prawda, że kocham Oliwię. Ja ogólnie lubię ludzi. Z resztą, w tym gronie nikt nie miał problemu żeby powiedzieć do osoby obok „kocham cię”. Odkrywam jednak, że uczucia są różne. Mają różny odcień i natężenie.

    Graliśmy też w kalambury. I odkryłem ze zdumieniem, że już nie czuję się zażenowany ani skrępowany. W ramach rozgrywki można było albo pokazywać, albo mówić, albo rysować. Jedna osoba w mojej drużynie powiedziała, że ja w mówieniu jestem najlepszy. Był to trafny komplement, gdyż po cichu uważam się za mistrza słowa.

    edit 22:27

    Otworzyłem się i pozostaję otwarty. Bardzo mi się to podoba. Teraz nawet gdy się nie odzywam, to wiem, że mogę.

    A wieczorem była ankieta, co się nam podobało na tym wyjeździe, a co nie. Ponadto ludzie mówili swoje świadectwa. Bardzo były ciekawe.

    Jest czwarty dzień rano. Godzina 7:00. Zastanawiam się, czy tak jak co dzień, o 8:00 będzie rozgrzewka. Chciałem napisać na grupie „Ej, czy jest zbiórka o 8?” jednak nie napisałem. Źle się z tym czułem. Uważałem, że to moja wina, że na ćwiczeniach byłem tylko ja i Waldek. Pomyślałem sobie, że nie chcę się znowu zamykać.

    Gdy wracałem do domu, znowu przyszedł dobry nastrój i pomyślałem sobie „Ale fajnie. Jedziemy do domu.”

    Jest kilka rzeczy, o których nie napisałem. W pokojach było zimno, a miękkie łóżko sprawiło, że bolą mnie plecy. Jednak nic sobie nie odmroziłem, a plecy bolą mnie tylko po lewej stronie.

    Podsumowując, nie zamieniłbym tego wyjazdu na nic innego. Był to drugi najszczęśliwszy okres w moim życiu, zaraz po wycieczce do Izraela, na której byłem krótko po nawróceniu się. I wierzę, że zmiana, jaka się dokonała, będzie trwała.

    Czy ten wyjazd zmienił wszystko? Ten wyjazd zmienił dużo. Otworzyłem się. Zachowuję się inaczej. Czuję się lepiej. Poznałem ludzi, dzięki którym nie jestem już w centrum wszechświata, lecz jestem jedną z wielu gwiazd w galaktyce.

  • Po 5 latach – szpital w Bydgoszczy
    Opublikowano w:

    W końcu przyszedł dzień, że w szpitalu w Bydgoszczy zwolniło się miejsce. Moja mama zabiegała o przeniesienie mnie i w końcu mnie przenieśli. Dzięki temu nie musiała już dłużej jeździć na trasie Bydgoszcz – Świecie, a ja mogłem wychodzić z rodziną na przepustki.

    Była tam jedna Karolina. Gdy ją zobaczyłem po raz pierwszy, było to na obiedzie, pomyślałem, że to obrzydliwe, co ciemne moce mogą zrobić z dziewczyną. Zamiast jeść, siedziała wpatrzona w przestrzeń. Memłała w buzi kawałek kanapki. Cerę miała siną. Pewnego razu zajrzałem na salę dziewczyn. Wywiązała się rozmowa o Bogu. Spytałem Karolinę, czy wierzy, że Bóg może ją uzdrowić. Powiedziała, że tak. „To bądź zdrowa” – rzekłem. Bardzo się ucieszyła i powiedziała „dziękuję”. Potem zaczęły śpiewać jakąś piosenkę o Maryi. Chciałem jakoś naprowadzić je na właściwy kierunek. Spytałem, czy znają jakąś piosenkę o Bogu, a w końcu sam zacząłem śpiewać „Idzie mój Pan”.

    Od tamtego czasu Karolina zaczęła mnie nazywać swoim aniołem. Moje stosunki z nią bardzo się zacieśniły. Często przychodziła na naszą salę, wchodziła do mojego łóżka i przytulała się. Brała moją rękę i kładła na swoje piersi. Chodziliśmy po korytarzu trzymając się za ręce. Porozumiewałem się z nią głównie dotykiem i gestami.

    Pewnego razu, gdy wieczorem leżałem w łóżku, coś mnie naszło. Rozebrałem się do naga i tak leżałem. Potem wyszedłem na korytarz i zacząłem iść. Gdy przeszedłem koło dyżurki pielęgniarek, zauważył mnie pielęgniarz i odprowadził do łóżka. Spytał, dlaczego to zrobiłem. Odpowiedziałem, że chciałem zobaczyć jak ludzie zareagują. Później gdy rozmawiałem o tym wydarzeniu z moją prowadzącą lekarką, ona również zapytała, dlaczego. Powiedziałem, że irytuje mnie to, jak traktuje się Karolinę. Ciągle każą jej ścielić łóżko, albo zakładać papcie podczas gdy ona ma dużo większy problem. „Jaki?” – spytała. „Taki, że ma mentalność trzylatka” – odpowiedziałem.

    Coś mi się stało. Leżałem w łóżku i się nie ruszałem. Całkiem znieruchomiałem. Nie poruszyłem się nawet, gdy przyszła do mnie Karolina. Od tego czasu już więcej nie chciała się ze mną widzieć. Dałem ciała jako anioł stróż. Nie poszedłem na obiad i nie poszedłem na wieczorne leki. Wtedy przyszły do mnie pielęgniarki, żeby zaaplikować mi doustnie moje lekarstwa. Wiedziałem, że powinienem połknąć, ale wyplułem. Wtedy zaprowadziły mnie do zabiegowego i dały zastrzyki. Zacząłem rozmawiać z jedną z pielęgniarek. Powiedziałem, że ja robię to, co uważam za słuszne, a ona już trzy razy dała mi zastrzyk. Odrzekła, że musiała, że takie polecenie ordynatora. „No tak, jak ordynator kazał, to już trzeba” – odrzekłem z ironią. Rozmowa zeszła na Boga. Powiedziałem jej, że jak ktoś raz się zadeklaruje, że jest przyjacielem Jezusa, to On już zawsze będzie tę osobę traktował jak przyjaciela. Potem pokazałem jej Darka Sugiera. Włączyła na telefonie filmik z YouTube. Jakiś nowy, co sam go jeszcze nie widziałem. Sugier mówił w nim o buncie aniołów, który nastąpi w czasach ostatecznych. „Aniołowie, kurwa, zdradzą” – powiedział.

    Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Jedyny niewybaczalny grzech to bluźnierstwo przeciw duchowi świętemu. W innym miejscu jest napisane, że szatan zwiedzie nawet wybranych i że będzie miał moc żeby zwyciężać świętych. Te trzy rzeczy połączyły się w mojej głowie i wyszło coś takiego: Zwiedzenie chrześcijanina polega na tym żeby go przekonać do bluźnienia przeciwko duchowi świętemu, a będzie to możliwe tylko dlatego, że aniołowie zdradzą.

    Następnego dnia, jak co dzień, przyszła do mnie mama. Powiedziałem jej, że już jej nie chce i że ma sobie pójść. Jednak ona nie odeszła. „Idź precz” – powiedziałem. Dlaczego to zrobiłem? Coś mi się w głowie poprzestawiało. Mógłbym powiedzieć, że zostałem zwiedziony przez szatana. Przez to wydarzenie posiwiały mi brwi, ale na szczęście nasze relacje powoli się odnowiły.

    Te wszystkie przeżycia doprowadziły mnie do wniosku, że w szpitalu panuje tylko jedna zasada: musisz brać leki. Jak chcesz, możesz macać sobie koleżankę, możesz nie jeść obiadu, możesz chodzić nago po korytarzu. Ale leki brać musisz.

    W końcu przyszedł dzień wypisu. Przez pięć lat czekałem żeby w końcu coś się stało w moim życiu. Minęło pięć lat, odkąd miałem jakiś kontakt z Bogiem. I nie podoba mi się, że teraz, kiedy w końcu wydarzyło się coś ciekawego, znowu trafiłem do szpitala. Jeśli Bóg nie zrobi jakiegoś cudu, to będę musiał brać leki do końca życia. I to też mi się bardzo nie podoba.

    Co mi to wszystko dało? Czym się różni ja przed nowo-narodzeniem od ja po nowo-narodzeniu? Dwie sprawy. Po pierwsze, moje myśli stały się bardziej subtelne. Po drugie, nie mam już bluźnierczych myśli na Boga. A co będzie dalej? Tego nie wiem. Ale mam nadzieję, że cokolwiek się stanie, Bóg będzie ze mną.

  • Po 5 latach – Świecie
    Opublikowano w:

    Niestety nie stał się żaden wypadek, a ja dojechałem do Świecia. Chyba nie mogę powiedzieć, że mam nudne życie. W końcu mało kto jechał w karetce na sygnale przywiązany pasami do łóżka. Gdy byłem już na miejscu, pani mnie spytała, czy wyrażam zgodę na leczenie szpitalne. Okazało się jednak, że czy wyrażę, czy nie wyrażę, oni i tak mnie tu wsadzą, tylko że jak nie wyrażę, to później sąd orzeknie, czy moje zatrzymanie w szpitalu było zasadne. Było to dla mnie niewielkie pocieszenie, zwłaszcza że cały czas miałem nadzieję, że dojadę do Katowic do Huberta.

    Teraz jeszcze tylko kilka formalności. Spytali mnie jak się nazywam, gdzie jestem i jaką mamy datę. Wzięli buty, dali papcie i wysłali na salę. Pierwsze, co zrobiłem, to rozczęstowałem swoje słodycze pomiędzy pacjentów z mojej sali i pogadałem trochę z nimi. Co było dalej, nie opiszę po kolei, ale kilka wydarzeń, które pamiętam, zanotuję.

    Lubiłem szpitalne jedzenie. Jednak pewnego dnia mi się odwidziało i stwierdziłem, że to żarcie jest robione z pogardą dla pacjentów. Odmawiałem jedzenia tego świństwa. Mama przywoziła mi domowe obiady. Pewnego razu, gdy wychodziłem z łazienki, zaczepiłem panią sprzątaczkę i spytałem czy jada posiłki poświęcone obcym bogom. Stwierdziliśmy, że jedzenie to jedzenie i że nie ma znaczenia, komu zostało poświęcone. „I tylko dlatego będę jadł te posiłki” – powiedziałem na odchodnym.

    Było tam dwóch chłopaków. Marek i Sebastian. Nie wiem, czy dobrze pamiętam imiona. Trzymaliśmy się razem. Graliśmy w chińczyka i w szachy. Sebastian się woził, tzn. chodził jakby miał arbuzy pod pachami. Kiedyś spytałem Marka, czy gra w piłkę z Jezusem. Zdziwił się i spytał, dlaczego tak mu powiedziałem. Odrzekłem, że tak mi przyszło do głowy. Innym razem graliśmy w szachy. Zauważyłem, że pionki ułożyły się symetrycznie. Zwróciłem na to uwagę i temat zszedł na film symetria. Kiedy indziej przyszła do szpitala matka Sebastiana. Powiedziałem jej, że to dobry chłopak. Chyba tego potrzebowała.

    Ktoś mi przyniósł moje słuchawki i odtwarzacz mp3 mojego brata z nagranymi utworami, które poleciłem nagrać. A leżał koło mnie chłopak z domu pomocy społecznej. Pewnego razu pożyczyłem mu ten sprzęt. Chciałem mu go dać na stałe, więc zadzwoniłem do brata, żeby spytać, czy on ma taki sam stosunek do tego odtwarzacza jak ja do swojego, czyli że i tak go nie używam i mogę go komuś dać, a w ogóle to teraz muzyki słucham na telefonie. Niestety brat nie odbierał. Mimo tego, dałem chłopakowi sprzęt. Potem było mi głupio oznajmić to bratu i do dziś mi wstyd, że tak zrobiłem.

    Szpital psychiatryczny to pole do popisu dla egzorcystów. Dwa razy próbowałem wyrzucić z kogoś demona. Raz z chłopaka z DPS-u – nic się wtedy nie stało. Drugi raz z jakiegoś faceta. Demon nie chciał wyjść. Zacząłem naciskać. W końcu facet krzyknął „Siostro! On mnie zaczepia!” i dostałem zastrzyk. Tak się skończyła moja przygoda z demonami. Stwierdziłem później, że poniosłem porażkę, ponieważ ci ludzie nie chcieli rozstać się z ciemnymi mocami.

    Pewnego razu coś mnie natchnęło i napisałem na kartce mniej-więcej coś takiego: „Była sobie pielęgniarka. W głębi ducha była dobra. Jednak zabijała tą swoją dobroć każdym wydanym pacjentowi rozkazem”. Wyszedłem na korytarz i wsunąłem tą karteczkę do pokoju pielęgniarek przez szparę między drzwiami a podłogą. Później oskarżyły kogoś innego o to, że wypisuje głupie liściki.

  • Po 5 latach – w drodze do Świecia
    Opublikowano w:

    W końcu doszło do tego, że jadąc do pracy zboczyłem z drogi. Poczułem, że po tym wszystkim, co przeżyłem, nie mogę tak po prostu pojechać do pracy i żyć dalej jak normalny człowiek. Pojechałem więc na Szczecin. Dlaczego na Szczecin? Bo spojrzałem na drogowskaz i akurat Szczecin rzucił mi się w oczy. Skręciłem więc na Rondzie Kujawskim i pojechałem na Szczecin. Czułem wtedy, że mi ciąży wszystko, co mam. Chciałem być wolny. Wyrzuciłem z samochodu plecak, w którym miałem: telefon, dokumenty, portfel i pieniądze. Następnie zaparkowałem na poboczu, powyrzucałem z samochodu wszystkie rzeczy, czyli płyty CD i jakieś papiery i dalej poszedłem pieszo. Naprawdę nie wiem, jak chciałem dojść do Szczecina na pieszo. Zwłaszcza, że zdjąłem bluzę i buty. Ale czemu Szczecin – nurtowało mnie pytanie – i doszedłem do wniosku, że Szczecin jest bez sensu i że od teraz idę do Huberta do Katowic. Tak więc powtarzałem jak mantra: Hubert Sebesta, Katowice. I wierzyłem święcie, że Bóg jakoś mnie do tego Huberta zaprowadzi, mimo że nie miałem samochodu ani butów. Niestety historia skończyła się dość prozaicznie. Przyjechała policja, przyjechała karetka i zabrali mnie do szpitala psychiatrycznego. Z resztą, wcale im się nie dziwię. A gdy przyjechała policja, to było mniej-więcej tak:

    – Dzień dobry, co pan tu sobie tak spaceruje?
    – Dzień dobry. A, do Katowic idę do Huberta.
    – Tak bez butów? A jak się pan nazywa?
    – No, teraz to ja już nie wiem.
    – To jak się pan nazywał wcześniej?
    – Łukasz Wierzbicki.
    – No to panie Łukaszu, zapraszam do radiowozu.

    Próbowałem im wyperswadować, żeby mnie wypuścili. Rozmawialiśmy też trochę bardziej ogólnie, jak tam ich żony i dzieci. Później rozmowa zeszła na odwyk camp, to ich zaprosiłem. W końcu przyjechało wsparcie. Pan wsparcie nie był już tak uprzejmy. Próbowałem mu wytłumaczyć, że przyczyna zatrzymania i podstawa prawna, ale on tylko założył mi kajdanki i zaprowadził do karetki.

    W końcu dojechaliśmy do szpitala. Wprowadzili mnie do jakiejś poczekalni. Byli tam też moja mama, tata, dziadek i jakiś Ukrainiec, którego bolała głowa. W pewnym momencie zacząłem rozmawiać z tatą. Przeprosiłem go za to, że kiedyś nazwałem go skurwielem. Wytłumaczyłem mu, że chodziło mi o to, że on często był niesprawiedliwy w tym, co mówił i przeprosiłem za katastrofalny brak precyzji.

    Potem stało się tak, że zostaliśmy tylko ja, dziadek i ten Ukrainiec. Podszedłem do niego, nałożyłem ręce i powiedziałem „bądź zdrowy”. On jednak nie rozumiał, bo nie mówił po polsku. Spytałem więc dziadka, który zna rosyjski, jak to powiedzieć w jego języku. Gdy dziadek mi powiedział, powtórzyłem to Ukraińcowi. Spytałem też dziadka, jak po rosyjsku jest „Jezus Cię kocha”, ale nie chciał mi powiedzieć, gdyż dziadek jest ateistą.

    Później robiłem różne cyrki. Ściągałem z łóżek koce, deptałem je butami i patrząc na ochroniarza mówiłem „kochasz te szmaty, co?”. Krzyczałem też, że ja tu jestem u siebie, ponieważ Jezus wszędzie jest u siebie, a ja czułem się wtedy jak Jezus, albo jego posłaniec.

    W końcu wzięli mnie do pomieszczenia zaaplikować zastrzyk. Nie obyło się bez cyrków. Najpierw rozbierałem się przeraźliwie powoli i składałem dokładnie swoje ubrania. Później próbowałem zawstydzić pielęgniarza sugerując, że jest gejem. W międzyczasie wszedł Ukrainiec i powiedział, że już go nie boli głowa. Na to ja stwierdziłem, że pacjenta już nie boli głowa, ponieważ usłyszał w swoim języku, że jest zdrowy. Wszyscy mnie wyśmiali.

    Położyli mnie na plecach na łóżko i przywiązali pasami. Zapakowali w karetkę i zawieźli do Świecia. Gdy tak jechałem wewnątrz ciemnej karetki, wciąż miałem nadzieję, że dojadę do Huberta do Katowic i zastanawiałem się, jaki cud zrobi Bóg żeby mnie uratować. Czy spowoduje jakiś wypadek, a ja ucieknę?

  • Po 5 latach – nowo narodzony
    Opublikowano w:

    13 kwietnia 2015 roku narodziłem się na nowo. A mówiąc ściśle, przeszedłem przez serię takich przeżyć duchowych, które gdybym miał nazwać, to nazwałbym właśnie tak. Co prawda wiem, jak tę sytuację nazywa moja rodzina: to jest nawrót choroby. Jednak dla mnie, to co odczuwam wewnętrznie, to jest właśnie narodzenie się na nowo.

    Prawdę mówiąc, te wydarzenia trwały dłużej niż jeden dzień i trudno powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpił poród. Można je jednak podzielić na te przed trafieniem do szpitala i te po. Nie opiszę tutaj wszystkiego, gdyż nie sposób opisać wszystko. Jednak spiszę kilka faktów.

    Zaczęło się od tego, że spóźniłem się do pracy. W zasadzie, gdyby mnie obserwował ktoś uważny, mógłby już wtedy stwierdzić znamiona choroby i przepisać odpowiednie leki. Ale jak się spóźniłeś, spytasz. Otóż wstałem rano z budzikiem. Umyłem się, zjadłem śniadanie i usiadłem. I jak usiadłem tak siedziałem. Myślałem, że tak właśnie powinienem postąpić. Przesiedziałam tak z godzinę. Wydawało mi się, że to Bóg mnie trzyma. W każdym razie, nie mogłem się ruszyć. No dobra, może i mogłem, ale nie chciałem. Wiedziałem, że właśnie się spóźniam do pracy. Przerażało mnie to i fascynowało jednocześnie. Zaczęły się telefony. Najpierw szefowa, potem szef. W pewnym momencie wyrwałem się z transu i odebrałem telefon. Dzwonił szef. Pytał, czy zaspałem. Powiedziałem, że nie, że obudziłem się jak trzeba, ale nie wyszedłem. Jadąc do pracy zastanawiałem się, jak ja się z tego teraz wytłumaczę i stwierdziłem w końcu, że to całe przedsięwzięcie, to nie była na pewno sprawka Boga, bo gdyby była, to nie musiałbym nikogo okłamywać. Dojechałem do pracy. Powiedziałem szefowej, że zaspałem. Nikt mnie później nie wypytywał o tę sprzeczność zeznań.

    Innym razem siedziałem sobie w pracy. Coś mnie cały czas męczyło. W końcu wykrzyknąłem „Idź precz szatanie!”. Nie było to łatwe, gdyż obok mnie siedziała koleżanka, a u góry szef z szefową. Trochę trwało zanim przezwyciężyłem strach, jednak w końcu to zrobiłem. Ludzie stwierdzili, że to taki dzień i że oni też się tak czują. Wyszedłem na dwór z psem. W tedy po raz pierwszy naprawdę szczerze, z głębi serca, modliłem się na głos.

    Byłem raz w domu u rodziców i rozmawiałem z tatą. W zasadzie, to ja zwykle nie rozmawiam z tatą, ale wtedy nastąpił wyjątek. Mówiliśmy o jego pracy. On twierdził, że jego szefostwo utrzymuje, że ludzie źle pracują. I choć wszyscy wiedzą, że pracują dobrze, to szefostwo ciągle twierdzi, że pracują źle, bo gdyby przyznali, że pracują dobrze, to musieli by dać im podwyżki. Może nie oddałem tego teraz zbyt wiernie, ale jak to wtedy usłyszałem, to tak mną wstrząsnęła logiczna sprzeczność jego twierdzeń, że się popłakałem. Okazało się, że tata jest nieszczęśliwy dlatego, że wszyscy mu wmawiają, że źle pracuje, chociaż wszyscy wiedzą, że pracuje dobrze.

    Pamiętam też kilka mniejszych wydarzeń. Na przykład, wracałem rowerem od rodziców do domu i płakałem jak bóbr. Pół osiedla mnie słyszało. Płakałem, bo ja pójdę do nieba, a moja rodzina do piekła. Pamiętam dyskusję z Bogiem. Mówię: może jest chociaż odrobina szansy… może chociaż cień skrawka odrobiny szansy, że pójdą do nieba. A potem: to nie jest statystyka, to nie jest statystyka, powtarzałem – bo zrozumiałem, że na pewnym poziomie rozumowania to, ile ludzi trafi do nieba, to jest właśnie statystyka.

    Inne mniejsze wydarzenie polegało na tym, że patrzyłem przez okno i pojąłem, że tu wszystko ma być nowe. Wszystko będzie nowe, począwszy ode mnie, od mojego mieszkania, aż po cały świat. Wszystko będzie nowe. Ale na razie nie jest i musimy się wszyscy męczyć.

  • Po 5 latach – prolog
    Opublikowano w:

    Pacjent, lat 26, przekazany ze Szpitala w Świeciu, gdzie był przyjęty 13 IV 2015 po tym, jak na trasie Bydgoszcz – Szczecin porzucił samochód, a następnie po kolei wyrzucał telefon, portfel oraz ubranie, a w rozmowie telefonicznej powiedział matce, że „prowadzi go Bóg, a jego celem jest Bóg, raj i niebo”. Wcześniej hospitalizowany 1x w tutejszej Klinice Psychiatrii około 5 lat temu (brak dokumentacji). Wówczas wszedł do rzeki za namową głosów, jednak zaprzecza, by była to próba suicydalna, rozpoznano schizofrenię, przez 4 lata brał leki, rok temu decyzją lekarza psychiatry odstawiono je, trudno jednak ustalić, kiedy doszło do pogorszenia stanu psychicznego pacjenta.

×