Któż porówna cierpienie dwóch różnych osób?

wydarzenia

  • Rok przemian ’24
    Opublikowano w:

    Skończył się rok, po którym spodziewałem się przełomów. Nazwę go jednak rokiem przemian, bo przełomów nie było, ale zmieniło się wiele.

    Wstęp napisany w lutym

    Jest rok 2025, a podsumowanie 2024-go publikuję dopiero dziś. Dzieje się tyle… TYLE!!! A dopiero minął styczeń. Dużo zawdzięczam nagrodzie, którą wygrałem w sylwestra. Tyle nowych możliwości! Tyle ich wykorzystałem! Bardzo się z tego wszystkiego cieszę. Sytuacje nabierają tempa i jeśli trend się utrzyma, to w tym roku osiągnę prędkość światła.

    A tymczasem zapraszam na podsumowanie roku ubiegłego.

    Skrót wszystkiego

    W tym roku zacząłem czytać Biblię. Robiłem grafiki z cytatami dla Kościoła. Pisałem na poludzku.com. Wydałem drukiem swoje wiersze.

    Znalazłem radość w służeniu. Nauczyłem się zaufania. Odkryłem, że nie jestem brzydki. Znalazłem nowy sens mojej pracy. Byłem radosny, smutny, szczęśliwy, odrętwiały, wkurzony i spokojny.

    Byłem w Mogilnie, w Oćwiece, w Murowańcu, w Ostródzie, w Ustroniu. Nie byłem na No Fear Camp.

    Byłem na trzech pogrzebach. Umarły dwie bliskie mi osoby.

    Przeprowadziłem się. Mój kościół zmienił lokalizację.

    Początek roku z Biblią

    Ten rok zaczyna się ciekawie. Mam nowe obowiązki. Będę robił grafiki z cytatami dla kościoła. Będę też pisał na poludzku.com. Bardzo mnie to wszystko cieszy i zdumiewa, że dzieje się akurat z początkiem roku.

    Narzuca mi się też coraz bardziej temat czytania Biblii. Przyszli do mnie do domu Świadkowie Jehowy z propozycją zapisania się na kurs biblijny. Do tego Waldek wystartował z projektem SOWA, specjalnym sposobem czytania Pisma.

    Pomyślałem, że mogę trochę poczytać. Może nie codziennie, ale chociaż czasem. A dziś jest taka piękna pogoda. Bardzo zimno, leży śnieg, ale świeci przecudne słońce i jest sucho. Słowem – chce mi się żyć.

    Dlatego, póki jasno, zabieram się za czytanie. Miałem już kilka podejść do Biblii. Zakładam więc, że i to może nie być ostatnie, ale dziennik jest tak gruby, że starczy mi do końca życia.

    Dziennik czytania Biblii, 7 stycznia

    Niespodziewana zmiana życia

    W ciągu ostatnich kilku lat miałem niewiele obowiązków. Ilość czasu, jaki mogłem przeznaczyć na odpoczynek, nakazywała mi postrzegać moje życie jako nudne. Wręcz narzekałem na to, że nic nie robię i nic się nie dzieje.

    Aż tu nagle przychodzi rok 2024 i na początku lutego w moim dzienniku piszę tak:

    Nie wiem, do czego Bóg chce mnie użyć, ale idę w to.

    I pomodliłem się tymi słowami:

    Panie, mój Boże, cokolwiek dla mnie masz, proszę daj, bo wierzę, że jesteś dobry.

    A po tygodniu stało się to:

    Narzuciły mi się nowe obowiązki. Mam fuchę u babci. Sprzątam, robię zakupy, karmię koty i obowiązkowo muszę zjeść łososia i jajko. Pomagam też tacie gdy tego potrzebuje i jeżdżę z nim do szpitala.

    Jestem zadowolony, że robię coś pożytecznego. Uczę się służyć.

    Opatrzyłem to następującym komentarzem:

    Chciałem mieć dziewczynę, a sprzątam psie gówna w ogródku babci. Bóg to ma poczucie humoru, a przy tym jest mądry, zna człowieka i wie, co dla niego jest dobre.

    Cytaty z Dziennika czytania Biblii, 11 lutego

    Rok pod znakiem NFC

    Sprawą, która najbardziej w tym roku zaprzątała moją głowę był No Fear Camp. Śledziłem tę inicjatywę jeszcze zanim zaczęła się tak nazywać.

    Bardzo chciałem tam jechać. Ubzdurałem sobie rzeczy na temat tego obozu. Wkręciłem sobie jakieś znaki od Boga.

    I tak trwało to do 18 sierpnia, dnia poprzedzającego początek obozu. Nie byłem w stanie wtedy napisać do pamiętnika, więc zrobiłem nagranie. Zaczyna się tak:

    Przepraszam siebie samego z przyszłości za ten wpis, gdyż będzie on manifestacją moich żalów.

    Potem mówię, że były to najgówniańsze wakacje jakie miałem. Mówię, jak bardzo brakuje mi wyjazdu. Wyrażam to mniej-więcej tymi słowami:

    Chciałbym żeby moje życie było ciekawsze. Żeby nie składało się tylko ze sprzątania kuwet, podlewania kwiatków i pierdolenia kurwa mać wszystkiego… dobra, po prostu chciałbym żeby w te wakacje coś się jeszcze wydarzyło. Chciałbym pojechać gdzieś, gdzie nie będzie tych obowiązków, które ciągle gdzieś tu mam.

    Jest to dla mnie nowość, bo nigdy wcześniej nie odczuwałem potrzeby wyjazdu.

    Jest jeszcze ciekawa sprawa związana z tytułem tego rozdziału: „Rok pod znakiem NFC”. Taki skrót oznacza Not From Concentrate i jest napisany na butelkach z sokami, które są świeżo wyciśnięte, a nie zrobione z koncentratu.

    No Fear Camp zdecydowanie nie był z koncentratu.

    A co to oznacza w kontekście mojego roku przemian ’24? Pozostawię tu puste miejsce na interpretacje.

    Koncentrat z emocji

    Jakie emocje towarzyszyły mi w tym roku? Na pewno było ich dużo, ale dopiero teraz, gdy robię to podsumowanie, zauważyłem jak były skrajne.

    Najpierw, 7 stycznia, piszę, że jest piękna pogoda i że bardzo cieszę się życiem, by po czterech dniach wyznać, że uleciała mi cała radość życia i jestem przygnębiony, zmęczony i poirytowany.

    Potem, 31 marca piszę, że czuję się jakbym otrzymał „wszelkie duchowe błogosławieństwo nieba”, które nie trwało wiecznie, bo w maju piszę tak:

    Gdy szedłem dzisiaj do taty zrobić mu zastrzyk, zauważyłem, po raz kolejny, że jestem jakiś przygnębiony, skrzywiony ryj mam ponurością. Strasznie mnie to wpienia, zwłaszcza gdy sobie przypomnę, jaki byłem niedługo po nawróceniu.

    W drodze powrotnej minąłem dziecko. Zastanowiłem się „Czego mi brakuje żeby się takim stać?” Usłyszałem „Usiądź.” Usiadłem więc na murku. I wtedy mi się przypomniało, że mam napisać pamiętnik, bo bardzo dawno nic nie napisałem, a mam full nowych tematów.

    pamiętnik, 21 maja

    Wpis z 8 października zdradza, że:

    Przez ostatnich kilka dni byłem bardzo zadowolony z życia. Chwilami nawet szczęśliwy.

    Z kolei 7 listopada piszę tak:

    Od paru dni jestem drętwy i przygnębiony. A przecież nie zawsze tak było.

    Taki koncentrat z emocji. Gdyby porównać to jak się czuję teraz do stanu sprzed 12 miesięcy, to stwierdziłbym, że chyba przyczepiłem się do jakiejś rakiety i przeleciałem kawał świata. Jestem teraz w zupełnie innym miejscu, bo Bóg przeprowadził mnie przez zrozumienie conajmniej kilku ważnych spraw. A to doprowadziło do zwiększenia pokoju oraz nadziei i zaufania, że będzie dobrze. Nawet mam wpis na ten temat:

    Właśnie porzucam bycie człowiekiem strachu i zaczynam być człowiekiem nadziei. Taką mam nadzieję. Zamiast się bać, że nie będzie gdzie zaparkować, zamierzam mieć nadzieję, że jednak będzie. Zamiast bać się, że podjąłem głupią decyzję, mieć nadzieję, że jednak decyzja jest dobra. I tak dalej. Spodziewam się, że przyniesie to mojemu umysłowi dużo pokoju.

    pamiętnik, 10 czerwca

    Coś się jednak działo w tym roku

    Na początku tego wpisu napomknąłem, że:

    Byłem w Mogilnie, w Oćwiece, w Murowańcu, w Ostródzie, w Ustroniu.

    O moim wyjeździe na zimowy Odwyk Camp 2024 w Ustroniu napisałem osobną notkę. Tutaj powiem tylko tyle, że był i że uratował mnie przed totalną załamką, bo naprawdę potrzebowałem gdzieś wyjechać.

    O wyjeździe do Mogilna napisałem:

    To było tak. W czwartek nie wiedziałem, że gdzieś jadę. Dopiero po grupce Waldek powiedział, że mogę z nim jechać. Pojechałem więc. Był to piknik dla ludzi w wieku 14 – 30 lat. Na miejscu średnia wieku 15.

    Na nabożeństwie usiadłem w pierwszym rzędzie, bo inne miejsca były zajęte. Czułem się troszkę nie na miejscu. Potem były zabawy integracyjne. Zaczęły się od tańczenia Belgijki. Ja nie tańczyłem. Usiadłem gdzieś z boku i patrzyłem. Potem kolejne zabawy. Patrzyłem z boku i robiło mi się coraz bardziej smutno.

    W końcu smutek przeważył i wyszedłem poza teren ośrodka. Pochodziłem sobie trochę. Ukryłem się za budynkiem i wielokrotnie wyśpiewałem cicho:

    Zamknięte drzwi
    Nikt nie pojawi się
    Nikt nie zapuka do drzwi

    Nie znajdzie nas
    Kto by nas szukać chciał
    Nie będzie szukać nikt nas

    O wyjeździe do Oćwieki napisałem osobną notkę. Ale jej nigdy nie opublikowałem. Wklejam fragment:

    Byłem na wyjeździe. Jednodniowy wyjazd za miasto z ludźmi z różnych kościołów. W ładnym ośrodku były wykłady, śpiewanie, kawa, ciasto i grill. Były też gry i kajaki.

    Zauważyłem ze smutkiem, że nie mam ochoty popływać. A przecież lubię kajaki. Nie miałem też ochoty na gry. Nie socjalizowałem się z ludźmi. Generalnie było mi smutno i drętwo. Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym zrobić z ludźmi.

    W pewnym momencie byłem świadkiem takiej sytuacji. Młoda dziewczyna wzięła piłkę i zaczęła samotnie grać w siatkę. Od razu przyszło mi do głowy żeby pójść i z nią zagrać. Nie zrobiłem tego jednak. Stałem jak baran i gapiłem się jak idiota. W końcu podszedł do niej ktoś inny i z nią zagrał.

    Potem było mi bardzo źle z powodu tego jak się zachowałem. Po powrocie do domu płakałem i przez trzy dni odchorowywałem ten mój idiotyzm. Doszedłem jednak do ważnych wniosków, więc wyjazd nie był stracony.

    O imprezie w Murowańcu mam niewiele zapisków.

    Zaczęło się od tego, że Betel zorganizował piknik w Murowańcu. Dopiero późnym popołudniem dowiedziałem się jaki jest dokładny adres. Pojechałem mimo wszystko.

    Na miejscu okazało się, że wydarzenie się kończy. Trochę pogadałem z Grażyną. Poznałem Danutę. Odwiozłem obie do domów. Danuta zaprosiła mnie na grupkę.

    Potem byłem na tej grupce i wydarzyło się kilka rzeczy, które by się nie wydarzyły, gdybym nie pojechał wtedy do Murowańca. Jednak żadna z nich nie miała w tym roku wielkich, ważnych i poważnych konsekwencji.

    W Ostródzie było tak:

    Waldek zaprosił mnie na uroczystość mianowania jego przyjaciela na pastora.

    Na miejscu było nabożeństwo. Trwało jakieś 3 godziny, ale przeżyłem to. Waldek miał też krótkie słowo wraz z prezentem dla nowego pastora.

    Po imprezie, Waldek zahaczył gdzieś o biskupa i przeczytał mu „Biblię ateisty”. Bardzo chciał kupić egzemplarz „Poezji bazgranej”. Chciałem mu dać za darmo, ale się uparł, więc rzekłem że ma dać 20 zł. Wziął tomik i poszedł po portfel.

    Później znalazł mnie gdzieś jedzącego obiad wraz z Waldkiem i innymi VIP-ami. Wręczył mi dwie broszury, wizytówkę oraz banknot, w którym z niedowierzaniem zidentyfikowałem 100 PLN.

    Poezja bazgrana

    Skoro już wyszedł ten temat, to wyjaśnię. Nazwałem tak tomik moich wierszy. Być może dlatego, że Ranko nazwała swoją płytę „Poezja brzdąkana”. A może dlatego, że w istocie pobazgrałem tam coś na marginesach, że niby są ilustracje.

    Zaczęło się od tego, że przypadkiem napisałem wiersz „Biblia ateisty”. Potem przypadkiem moja babcia go przeczytała. Gdy dowiedziała się, że mam więcej wierszy, chciała przeczytać wszystkie.

    Zaproponowała, że zasponsoruje mi wydanie tych wierszy, bo stwierdziła, że internet internetem, ale druk to druk.

    A ja stwierdziłem, że w takim razie trzeba to zrobić z sensem, a nie dać same literki na białym tle. Zrobiłem to w formie zeszytu z ilustracjami na marginesach. Dodałem też przepiękną okładkę, z której jestem bardzo dumny.

    Ciąg dalszy zmian

    Dzisiaj o 10:50 spokojnie czytałem Władcę Pierścieni, gdy zadzwoniła mama i powiedziała:

    „Przyjedź do szpitala w przeciągu godziny. Ja też przyjadę.”

    Zapytałem głupio:

    „Co się stało?”

    Jakbym nie wiedział.

    „Pożegnamy się z ojcem”

    Powiedziała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy on jeszcze żyje. Ale rozsądek kazał porzucić tę myśl.

    pamiętnik, 18 września

    Mój ojciec pożegnał się ze światem. Ja zmieniłem lokum. Zajmuję się jego kotami. Do dziś czuję się tutaj jak koczownik, ale coś mi mówi, że to jest moje miejsce.

    W tym roku zginęła również moja przyjaciółka. Ta, która na moje „nudzi mi się” napisane na Facebooku odpowiedziała „Przyjdź do kościoła”. Można więc powiedzieć, że to dzięki niej tu jestem. A Kościół zmienił w moim życiu dużo, dużo.

    Projekty chwilowo porzucone

    Jest kilka spraw, które zacząłem w tym roku i pozostawiłem niedokończone. Na przykład, zacząłem pisać książkę. Napisałem kawałek pierwszego rozdziału i nie dopisałem nic więcej.

    Miałem też współpracę z Pawłem, co robi stronę wszetecznik.pl. Pisałem dla niego kontynuacje mojego opowiadania o Kościele Wyzwolonych Penisów.

    Chciałem zrobić program, który ułatwiłby nam obsługę nabożeństw, ale wychodzi na to, że to nie jest dla mnie dobry czas na sprawy programistyczne.

    Różne sprawy

    Aga z Dominikiem nagrali serię świadectw. Ja też tam wystąpiłem. Gdy wyszło pierwsze, które było najmocniejsze, i należało do Marcina, włączyłem je sobie. Jednak po około 10 sekundach byłem zasmucony. W intro byli wszyscy, tylko kurde nie ja. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Dlaczego mnie tam nie ma? Czy jestem za brzydki? Czy się nie nadaję na YouTube?

    Spytałem Agę, dlaczego tak to zrobili. Okazało się, że po prostu nie było więcej miejsca do podkładu muzycznego, który był w intro. Dzięki temu przepracowałem mój pogląd na temat mojego wyglądu.

    pamiętnik, 21 maja

    Przechodzimy w KDK kurs „Kroki do wolności w Chrystusie”. Dzięki niemu przypomniało mi się, że w fundamentach, t.j. w piwnicy, mojego domu znajdują się książki o OBE. Strasznie mnie to wierciło, więc poszedłem i wywaliłem je na śmietnik. Poszły wszystkie książki Monroe i Sugiera, a także „Przebudzenie” Anthony’ego de Melo i Dalajlamy jakieś pierdoły o drodze do szczęścia. Czuję teraz ulgę, gdy myślę o tym, że tych książek już u mnie nie ma.

    pamiętnik, 21 maja

    Przemyślenia

    Przejrzałem się wczoraj w lustrze. Wyglądałem jak wariat w poczochranych włosach. Przypomniało mi się jak fajnie było robić wariackie rzeczy po nawróceniu się. Chcę tego więcej. Ale dziś u babci przyszła mi do głowy taka myśl:

    „Podobało ci się wariactwo, ale codzienna, męcząca praca już ci się nie podoba?”

    A przecież obie te rzeczy są od Boga.

    pamiętnik, 5 października

    Zastanawiam się od paru dni nad tym. Jak zaglądam w siebie, to widzę, że nie czuję nic. Wiem, że to niemożliwe. Zawsze się coś czuje. Tylko że u mnie to jest jakby gdzieś daleko. Z drugiej strony, ostatnio często płaczę. Czy można płakać nic nie czując? Więc chyba jednak czuję. Ale nie mam już takich jazd, jakie miałem jako nastolatek, że byłem super zdołowany:

    „O jejku, o jejku, nikt mnie nie lubi, nikt o mnie nie pamięta!”

    A potem jak mi ktoś powiedział „Cześć”, to pisałem notki o tym jak to jedno słowo potrafi zmienić wszystko.

    I ja myślę, że na tym polega bycie dorosłym. Na tym właśnie, że już się nie szaleje z byle powodu. Ale ja bym jednak chciał. Ja bym chciał czuć, że żyję. I faktycznie czasem mam takie fajne odczucia, a czasem jest mi smutno, na przykład wtedy, gdy wychodzimy z kościoła i każdy idzie w swoją stronę. Ale ogólnie jest równowaga. I mnie ona strasznie wkurza.

    pamiętnik, 1 listopada

    Tuż przed nowym rokiem

    Sylwestra spędziłem w kościele. Dziwne miejsce na imprezę, co nie? Ale okazało się, że było to najlepsze miejsce dla mnie wtedy. Losowaliśmy nagrody. Wylosowałem „Obiad na plebanii”. W tym momencie przyszło mi na myśl, że nic tutaj nie jest przypadkowe. Nie, żeby ktoś z ludzi coś knuł, nie. To był 100% przypadek, że to wylosowałem. Z tym, że przypadek to Duch Święty incognito.

    Dlatego ucieszyłem się bardzo, gdy później losowaliśmy cytaty z Biblii, które mają nam przyświecać w nowym roku i wylosowałem taki:

    … gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc. I będziecie moimi świadkami (…) aż po krańce ziemi.

    Dz. Ap. 1:8

    Ucieszyłem się dlatego, że ja wciąż myślę, że mam tego Ducha za mało. Wciąż jestem zwykłym chłopakiem. Ale jak dostanę tego Ducha, to będę Łukaszem na sterydach.

    Kolejna zabawa polegała na pisaniu sobie miłych rzeczy. Gdy tylko zobaczyłem, że Waldek przyniósł koperty z imionami, od razu wiedziałem, co będzie. Odeszły ode mnie wszelkie władze umysłowe. Pastor rozdał każdemu kopertę z jego imieniem. Podał nam też karteczki i długopisy.

    Zaczęliśmy pisać. Koperty poszły w ruch. Ja wciąż odrętwiały umysłowo, nie byłem w stanie nic wymyśleć. I właśnie wtedy, gdy czułem się kompletnie bezradnie, ktoś pisał o mnie: „Podziwiam twoją biegłość umysłu”.

    To taka mała ironia losu na samą końcówkę roku.

    Podsumowanko

    Doszedłem do miejsca w notce, gdzie trzeba to wszystko podsumować. Co mogę powiedzieć? Zmiany zaszły wielkie. Praca u babci, potem śmierć taty i przeprowadzka.

    Zmieniłem się w tym roku bardzo. Mimo tego, wciąż mam głód zmian. Wciąż pragnę, aby się zmieniało więcej. Wciąż biegnę do tego miejsca, do którego chcę dotrzeć. Wylosowany cytat daje nadzieję na to, że będzie to w tym roku.

    Żegnam więc rok przemian ’24 i wkraczam w rok ’25 z wiarą i z nadzieją na to, że będzie to w końcu rok przełomów.

    Post Scriptum

    Na obrazku wyróżniającym do tej notki widać, że jest kościół, i że słuchamy tam piosenek Ranko Ukulele. Szybko pstryknąłem fotkę, gdy dotarł do mnie ogrom kontrastu tej sceny.

    Widać też sznurki, za które ciągnęliśmy aby losować nagrody i kubeczki z numerkami, w których były one schowane.

  • Odwyk Camp 2024 – rozmowy z kotem
    Opublikowano w:

    – Może wafelka do kawki? – Zaproponowała nieznajoma – Proszę – Powiedziała, wyciągając z torby dwa małe wafelki i kładąc jednego po mojej stronie stolika.

    Próbując zwietrzyć podstęp, zacząłem się zastanawiać. Piłem właśnie drugą kawę z Warsu. Teoretycznie nie powinienem brać słodyczy od nieznajomych. Praktycznie jestem dorosłym mężczyzną. Zaryzykowałem.

    – Dziękuję – Powiedziałem, lecz nie wziąłem wafelka od razu.
    – Po ile teraz kawa w Warsie? – Spytała.
    – Dziesięć złotych… albo nawet trzynaście – Odpowiedziałem ostrożnie. – Ale jak się jedzie pociągiem raz w roku, to sobie można pozwolić. A Pani jedzie wczasowo, czy raczej regularnie? – Spytałem ciekaw jej częstotliwości podróży.
    – Wczasowo. Co roku tak jadę. Mam bezpośrednie połączenie. Nie opłaca mi się samochodem.

    Po chwili milczenia, gdy zjedliśmy wafelki, naszła mnie szalona myśl. Przez moment się zmagałem.

    – Proszę. Jak się Pani nudzi, to można sobie poczytać – Zagadnąłem nieśmiało i podałem jej cienką książeczkę.
    – „Poezja bazgrana” – Przeczytała tytuł na niebieskiej okładce. – Kto to napisał? Pan?
    – Tak, ja – Odpowiedziałem.
    – A skąd Pan jedzie?
    – Z Ustronia

    ***

    – Dzień dobry. Można? – Zagadnąłem taksówkarza.
    – Nawet trzeba – Odrzekł chytrze.
    – No! Właśnie! – Krzyknąłem żwawo i po chwili moje bagaże wylądowały w bagażniku, a ja na tylnym siedzeniu. – 79 zrobił mnie w ciula – Zwierzyłem się facetowi.
    – Jaki 79? – Spytał w przypływie niekumatości.
    – No, autobus. Czekałem na niego 15 minut, a potem zniknął z tablicy i pojawił się kolejny za 25 minut, choć fizycznie żaden nie nadjechał – Powiedziałem, i w tym momencie ujrzałem jak wyprzedza nas 79 jadąc buspasem. Poczułem się podwójnie oszukany.

    ***

    – Cześć Matiku!!! – Przywitałem się z kotem i zacząłem opowiadać. – Wiesz, że właśnie zapłaciłem 20 złotych zamiast 3 żeby się tu znaleźć?

    Po prawie pięciu dniach nieobecności, rozeznałem, co i jak. Oporządziłem koty i wróciłem do pokoju.

    – A wiesz jak było fajnie na Odwyk Campie? – Kontynuuję do kota. – Był Irek i Wojtek i Sylwek i wielka góra, na którą wlazłem i stare Biblie i rozmowy i jedzenie, a nawet skręcanie krzeseł.
    – Doprawdy? – Kot wziął mnie z zaskoczenia – To opowiedz wszystko od początku.

    ***

    Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Niedługo potem Kuba z Wojtkiem uknuli zimowy Odwyk Camp 2024 w Ustroniu.

    Tym razem nie miałem wątpliwości. „Jadę!” – pomyślałem i zrobiłem. Okazało się, że ze stacji kolejowej do apartamentów jest bardzo blisko. „Pojadę pociągiem” – pomyślałem i kupiłem bilety.

    Nie było wielkich przygotowań. Wziąłem to, co miałem. W ostatniej chwili dostałem do dyspozycji walizkę, co bym nie musiał pakować się w torbę na zakupy.

    Podróż minęła bez większych dramatów. Był jeden mały dramacik podczas przesiadki. Nie byłem pewny, do jakiego pociągu mam wsiąść. Nagle, ni stąd ni z owąd, pojawił się mężczyzna z dużym plecakiem i zagadał do mnie. Okazało się, że się znamy i że jedzie na tą samą imprezę, co ja.

    Na miejscu ujrzałem obiekt w remoncie i znajomych ludzi. Zostałem poinformowany, że mam pokój z Irkiem. Ucieszyłem się i poszedłem zobaczyć, jak wygląda.

    Góra była wykończona. Dostałem hasło do zamka i skomplikowaną instrukcję obsługi drzwi. Później się okazało, że da się wejść do pokoju w 2 sekundy, a brak klucza, o który trzeba dbać, jest bardzo wygodny.

    W środku zobaczyłem pokój z kuchnią, a wszystko wykończone elegancko. Wyposażenie wysokiej jakości robiło wrażenie, że ktoś tu nie oszczędza na gościach.

    Rozpakowałem się i…

    ***

    – Co jest Matiku? Zasypiasz? – Spytałem kota.
    – Nie, nie. Mów dalej. Ciekawie opowiadasz – Zadrwił bezczelnie – Może powiedz jak dokładnie się rozpakowałeś, i gdzie położyłeś gacie i skarpety – Kontynuował drwinę sarkastyczny futrzak.
    – To o czym chcesz posłuchać?
    – Opowiedz coś ciekawego. Coś mrożącego krew w żyłach.

    ***

    Drugiego dnia rano poszliśmy w góry. Początkowo w to nie wierzyłem, bo nie widziałem żadnych gór. Ale one tam były. Przykryte mgłą czekały aż dostatecznie się zbliżę.

    U podnóża zrobiliśmy zakupy. A potem czerwonym szlakiem ruszyliśmy na Czantorię.

    Byłem sceptyczny, jednak poszedłem za kolegami. Pierwsze objawy mojej słabej kondycji pojawiły się po kilku krokach. Mimo to szedłem z grupą. Później odstawałem coraz bardziej, aż w końcu oni poszli, a ja zostałem i stwierdziłem, że mam dość. Odpocząłem porządnie, napiłem się i miałem dużo czasu aby przemyśleć, co teraz. W końcu poszedłem dalej w górę. „Na pewno na mnie czekają” – pomyślałem. I faktycznie czekali.

    Zobaczyłem ludzi robiących zdjęcia. Obejrzałem się i… „WOOOW! Ale widok!” – pomyślałem. Byłem ponad chmurami. Krajobraz do tego stopnia był zwodniczy, że ktoś, kto zobaczył moje zdjęcie, spytał, co to za jezioro.

    Ale to jeszcze nie było to. Najbardziej stromy kawałek był dopiero przede mną. Na ziemi kamienie i liście, przede mną przeprawa nie do przejścia. I, gdy koledzy siedzieli na szczycie i jedli zapiekanki, ja pełzłem, sapałem i wołałem do Boga o pomoc.

    Najwyraźniej mi jej udzielił, bo w końcu wszedłem. Wszedłem i nie umarłem po drodze, choć myślałem, że zaraz umrę.

    ***

    – Powiedz mi, drogi kolego – Zaczął do mnie kot – Dlaczego mówisz do mnie jakbyś pisał notkę?
    – Wyobraź sobie, że ją piszę. Będzie ci łatwiej zrozumieć – Odpowiedziałem tajemniczo.
    – To opowiedz teraz, co było najnudniejsze – Kot wziął mnie pod włos.

    – Najtrudniej słuchało mi się o datach, których moja pamięć nie sięga i wydarzeniach, które z niczym mi się nie kojarzą. Każdy powiedział co wiedział. Ja milczałem. Po powrocie do pokoju, zwierzyłem się Irkowi, że mam spore zaległości i wielkie braki w wiedzy na temat Biblii.
    – Rozumiem. A było coś, co ci się w muzeum Biblii podobało?
    – Tak. Moją uwagę zwróciła „Dobra czytanka według świętego zioma Janka”. Pewnie dlatego, że już o niej słyszałem. Ale zobaczyć na żywo egzemplarz to był przywilej.
    – Haha! Ładny tytuł – Zawołał rozśmieszony kotek. – Coś tam ten tego według świętego zioma Matiego. Hahaha!
    – O! Tobie też się ładnie zrymowało – Pochwaliłem go uprzejmie.
    – Wszak jestem kotem poety. Miau!
    – Sprytny z ciebie zwierzak – Powiedziałem, bo naprawdę tak myślę.
    – To opowiedz o czymś jeszcze. Co ci zapadło w pamięć z codziennych rzeczy?
    – Ktoś mnie nazwał nestorem Odwyk Campu.
    – Brawo!
    – Tak. Ludzie mnie pamiętają, bo gdzieś tam się czasem przewijam. Gdy w 2012 roku pojechałem na swój pierwszy obóz, nie myślałem wcale, że siedem Campów później będę nestorem.
    – Ale jesteś. I jak się z tym czujesz? – Zapytał dr med. Mateusz Kot.
    – Fajnie. W ogóle, kto się dowiaduje, że jestem chrześcijaninem od 14 lat, ten robi takie „O” i pada słowo „staż”. Choć ja sam nie czuję się jakbym ten czas przeżył produktywnie. Chociaż… jak sobie przypomnę, ile musiałem znieść – głównie siebie samego – oraz kim byłem, a kim jestem – to chyba jednak był czas produktywny. Ale ja ci, kocie, opowiem ciekawsze rzeczy.
    – Jakie?
    – Na przykład, jak robiliśmy jajecznicę. Niby zawsze miałem w domu jajka, ale rzadko przychodziło mi do głowy żeby je zużyć. A na Campie nauczyłem się jeść jajecznicę. I to jest cudowne.
    – Rzeczywiście. Bardzo ciekawe – Skwitował.
    – Jeśli jajecznica nie jest ciekawa, to na pewno ciekawe były rozmowy przy jajecznicy. Ale tego ci nie opowiem. To trzeba przeżyć samemu!
    – Bardzo mnie zachęciłeś. Następnym razem jadę z tobą.

    ***

    Obóz odbył się w dniach 8 – 12 listopada. Życie toczy się dalej. Niby nie wydarzyło się nic wielkiego, a jednak czuję się innym człowiekiem. Uwierzyłem, że jest dla mnie nadzieja i zmieniłem kurs w kwestii dbania o swoje marne ciało. Jestem teraz gotów poświęcić parę minut na przyrządzenie sobie rano jajecznicy. A jest to pierwszy z kilku objawów mojej gotowości do wprowadzania zmian.

    Mam jeszcze kilka przemyśleń. „Bóg kontroluje moją płodność” – o tym myślałem już wcześniej, ale przypomniało mi się, gdy Jakób opowiadał o krowach. Jeśli gospodarz na roli umyślnie łączy odpowiednie osobniki, to czy tym bardziej Bóg nie zrobi tak ze mną?

    Drugie przemyślenie dotyczy fragmentu Biblii:

    Ufaj PANU z całego swego serca i nie polegaj na swoim rozumie. Zważaj na niego we wszystkich swoich drogach, a on będzie prostować twoje ścieżki.

    To jest trudne, bo z jednej strony chciałbym zaufać Bogu na sto procent i słuchać go we wszystkim. Z drugiej strony, żeby rozeznać, co jest od Boga, potrzebny jest rozum.

    ***

    Miałem wielką nadzieję udać się w tym roku na obóz. No Fear Camp mnie ominął i przez pewien czas brakowało mi wyjazdu. Dlatego jestem bardzo zadowolony i doceniam organizatorów Odwyk Campu, zwłaszcza że był to obóz, który zmienił. Zmienił coś, co trudno uchwycić, a jeszcze trudniej nazwać.

    To jak? Czy oprócz mojego kota jest ktoś chętny na kolejny Camp?

    ***

    Napisano 17 listopada

  • BRZYDKIE KACZĄTKO – przemyślenia i frustracje po konferencji UNITED
    Opublikowano w:

    A kiedy podniesiesz głowę, zobaczysz przestrzeń, azymut. Będziesz jak gołąb pocztowy, który zrobi jedno kółeczko, drugie, trzecie, i już wie, gdzie lecieć.

    Ty takim gołębiem będziesz. Nie dziw się i nie denerwuj się, że potrzebujesz trzy, cztery kółeczka zrobić. Bo niektórzy już po pierwszym kółeczku wiedzą, gdzie lecieć.

    Ty jesteś po prostu inny. Gołąb pocztowy, mądry gołąb, trzy kółeczka robi. Zawsze. Łapie azymut i leci.

    Gołąb pocztowy jest wytrzymały. Dolatuje do celu i przynosi wiadomość. Czasami wygrywa zawody.

    Mam ci powiedzieć: Bądź dobrym gołębiem pocztowym. Tam, gdzie nie ma masztów do przekazywania impulsów teleinformatycznych. Tam, gdzie nie ma kabli, po których płynie rozmowa telefoniczna, tam są albo tam-tamy, albo gołębie pocztowe, albo człowiek, posłaniec.

    Bądź jak gołąb pocztowy.

    Dzisiaj jest poniedziałek, pierwszy dzień po konferencji UNITED, która trwała trzy dni. Może to wynik tego, że przez wiele godzin stałem, bo byłem kamerzystą i machałem lewo, prawo, i jestem wyczerpany. W każdym razie, zacząłem się porównywać z ludźmi.

    Porównania

    Mam 36 lat, w tym 14 lat stażu jako chrześcijanin.

    Dla porównania, Dawid Kalinowski, organizator imprezy, ma 25 lat.

    Jakub Kamiński, wielki mówca, co przyjechał do małej Bydgoszczy, ma 9 lat stażu jako chrześcijanin.

    Zdziwiłem się, gdy usłyszałem wiek Dawida. On jest młodszy od mojego młodszego brata! Zdziwiłem się, gdy usłyszałem staż Jakuba. Jest krótszy niż mój.

    Frustracja z bronią oblężniczą

    Nie dziw się i nie denerwuj się, że potrzebujesz trzy, cztery kółeczka zrobić. Bo niektórzy już po pierwszym kółeczku wiedzą, gdzie lecieć. Ty jesteś po prostu inny.

    „Ty jesteś po prostu inny” – zabrzmiały mi w uszach słowa proroka wypowiedziane pięć lat temu. Myślę sobie:

    Fantastycznie, Panie Boże! Skoro dało się zrobić człowieka, który rusza po pierwszym kółeczku, to po jakiego wała zrobiłeś takiego mnie, który potrzebuje trzech okrążeń? CO JA MAM W ZAMIAN? Jaką mam cechę, która w zamian za to jest wymaksowana w moich statsach?

    Dlaczego? Dlaczego, Panie Boże, Jakub i Dawid wchodzą na scenę, cali na biało i świecą, a ja jestem tym, który stoi za kamerą i macha lewo, prawo?

    Dlaczego ludzie w moim wieku mają już heeeen daleki staż małżeństwa i dzieci, a ja nie? Naprawdę potrzebuję TYLE czasu żeby do tego dojrzeć? Naprawdę?! Panie Boże, NIE DAŁO SIĘ SZYBCIEJ?

    Zacytuję swój własny wierszyk:

    Frustracja raz po raz puka i pyta, czy może wejść.

    Nie, nie, dziękuję – mówię.

    Ja wierzę, że wkrótce, że to się zmieni.

    Że jest ważny powód…

    Lecz dzisiaj frustracja przyszła z taranem i już o nic nie pytała, tylko zwaliła mi się na chatę.

    Pamiętam

    Ale nie ze mną takie numery! Ja wiem i pamiętam, co Bóg mi kiedyś powiedział i co mi pokazał. Pamiętam, jak pokazał mi, że będę wielkim drzewem, na którym usadowią się ptaki powietrzne i zwierzęta lądowe.

    Dał mi „moje nowe marzenie” o tym żeby zorganizować wspólnotę chrześcijan, którzy zamieszkają w jednym miejscu.

    Pamiętam, Pani Frustracjo, a teraz, ŻEGNAM!!!

    Prorocze przezwisko

    Jak byłem mały, moja babcia mówiła do mnie „kaczorku”. Strasznie się tym irytowałem. Ale dzisiaj widzę, jak bardzo prorocze to było.

    „Brzydkie kaczątko” odnosi się do kogoś, kto początkowo jest brzydki i marny, a ostatecznie okazuje się być z zupełnie innej bajki, zupełnie innym ptakiem, z zupełnie innym parametrem piękna niż kaczki.

    Dzisiaj połączyłem kropki. Od dzisiaj jestem „brzydkie kaczątko”.

  • Odwyk Camp Boszkowo
    Opublikowano w:

    W tym roku będzie OdwykCamp. Chciałem nie jechać. Już się nakampowałem w poprzednim roku i mi wystarczy. Wpadłem jednak na super pomysł. A może by tak zabrać ze sobą Bogusia? Trzy dni to nie tak znowu dużo. Lokalizacja to Boszkowo. Trochę za Poznaniem, czyli też nie jakoś super daleko. Ta perspektywa bardzo mnie cieszy. Do 17 maja mamy się wpisywać na listę chętnych. Może coś z tego będzie.

    Ja, 5 maja 2023

    Ten Camp był inny niż pozostałe. Po raz pierwszy pojechałem z kimś. Miałem różne obawy. Że się nie dogadamy, że się nie sprawdzę jako, hmmm, powiedzmy „opiekun”. Jednak było tak fajnie, że aż sam się zdziwiłem.

    Okazuje się, że z 15-latkiem można sensownie pogadać. I, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to to, że pytał. O pierdoły i o ważne sprawy.

    Przygotowania

    W tym roku nie potrzebowałem zrobić żadnych zakupów. Jedynie wysprzątać samochód i zadbać aby wszystko działało. Gdy już to zrobiłem, dostałem propozycję aby z kimś się zamienić i jechać lepszym autem. Ale co to za przygoda pojechać czymś, co po prostu jeździ?

    Ja tu mam Forda, rocznik 2001 i to jest frajda. A jak już o frajdzie mowa…

    Na kilka dni przed wyjazdem dopadł mnie stres związany z podróżą. Nieszczególnie jestem wyrobiony w jeżdżeniu. W czwartek była jednak grupka w kościele. Każdy się o coś modlił. Ja powiedziałem:

    Boże, spraw, aby podróż na ten obóz i z powrotem była dla mnie frajdą, a nie udręką.

    Nie chciałem się modlić o „bezpieczną podróż”, bo to nudne jak flaki z olejem. Nie chciałem się modlić żeby się nie bać, bo dla mnie to za mało. Ja chcę, aby podróż była częścią wydarzenia, a nie tylko smutną koniecznością.

    Po modlitwie przestałem się bać, a skutkiem ubocznym było to, że ludzie zaczęli pytać, co to za obóz. Gdy im powiedziałem, że to jest za Poznaniem, to zażądali abym im przywiózł pyry. Nie przywiozłem, szanowni bracia i siostry. Nie mam dla was pyr.

    Ośrodek

    Dojechaliśmy więc. Podróż była łatwa i przyjemna. GPS dowiózł perfekcyjnie. Na miejscu zjawiliśmy się parę minut po godzinie 7:00 i byliśmy pierwsi.

    Przywitał nas pracownik ośrodka, który od razu sprawnie znalazł kilka problemów. Na przykład, dlaczego mamy namiot 5-osobowy, skoro jest nas tylko dwóch. I że jak dalej tak pójdzie, to nie zmieścimy się tu wszyscy.

    O! W ogóle, okazało się, że jest tam masa przyczep kempingowych, które wyglądają na puste i chyba stoją tam cały rok. Człowiek, obok którego się rozbiliśmy powiedział, że mieszka tam od kwietnia do września już 25 lat. I tak też wygląda jego posesja, bo przed przyczepą ma pełno doniczek z kwiatkami.

    Niezręczność

    Sytuacja polegająca na tym, że byliśmy zmieszani z innymi ludźmi, przyniosła niespodziewany efekt. Chodzi o witanie się. Jeśli mijał mnie ktoś, kogo rozpoznaję, to nie było problemu. Ale jeśli kogoś nie poznaję, to jest pytanie: czy on jest z Odwyku, czy nie? Bo jeśli jest, a nie powiem mu cześć, to lipa. Zwłaszcza że bywa tak, że ktoś mnie poznaje, a ja jego nie.

    Była sytuacja, że ktoś się do mnie uśmiechnął, gdy mnie mijał, a ja na to nic. Zacząłem znowu o sobie źle myśleć. Do czasu, gdy zorientowałem się, co robię. Wtedy przestałem.

    Pływanie

    Obok nas rozbił się kolega, który dobrze pływa. Namówił mnie i kuzyna na kąpiel w jeziorze. Poszliśmy więc. Wykąpaliśmy się. Ja wyszedłem z wody pierwszy. Miałem jednak zamiar zostać na plaży. Na wszelki wypadek. Bo przed wyjazdem mama z babcią strasznie się martwiły o kwestię jeziora.

    Niestety, zachciało mi się kupę. A że już wcześniej bolał mnie brzuch, to wiedziałem, że to nie będzie zwykła kupa. Wiedziałem, że ona tak łatwo się nie podda i nie spocznie, póki ze mnie nie wyjdzie. A wyjść chciała już teraz.

    Miałem więc potworny dylemat. Bo mama mówiła „Tylko nie zostawiaj Bogusia w wodzie bez opieki”. Kupa jednak miała większą moc przekonywania. Gdy wróciłem, Boguś jeszcze żył i nie był utonięty, więc byłem cały szczęśliwy.

    Matematyka w Biblii

    W sobotę Hubert zaprosił wszystkich na prezentację. Chodziło o to, jak proroctwa biblijne się spełniają. Są tam jakieś liczby, które, gdy dobrze policzyć, dają zaskakująco dokładne wyniki. Proroctwa spełniają się z dokładnością do 2 lat. Jeden rok to był 32 n.e., gdy Jezus zaczął działalność, a drugi to był 1948, gdy powstało państwo Izrael. Wszystko to przewidziane grube wieki zanim się stało.

    Powiem szczerze, prezentacja mnie nie porwała. Hubert mówił z charyzmą, prostym językiem, ale treść chyba po prostu nie komponowała się z miejscem w życiu, w którym jestem. Miałem jedynie nadzieję, że mojemu kuzynowi to coś da.

    Następnego dnia rozmawiałem z kimś o tej prezentacji i ten ktoś powiedział coś o roku 32, a ja zapomniałem, że o tym roku była mowa, i mówię „chyba 48?” Jakże byłem zdumiony, gdy zobaczyłem, że Boguś lepiej rozumie sytuację ode mnie, bo powiedział „nie, nie, chodzi o 32”.

    Ognisko

    Tradycyjnie na Odwyk Campie było ognisko. Codziennie. Na pierwszym się zbyt dobrze nie bawiłem. A to przez kiełbaski. Kupiliśmy sobie paczkę kiełbasek. Jednak nie mieliśmy chęci ani sposobności żeby je upiec.

    Boguś siedział jakiś markotny i, choć potem orzekł, że tylko mi się zdawało, to ja cały czas myślałem, że on chce kiełbaskę z ogniska, a ja nie stanąłem na wysokości zadania i nie upiekłem.

    Drugie ognisko obfitowało w wydarzenia. Kuzyna tam nie było, bo poszedł spać. A ja pogadałem sobie z Irkiem. Zwierzyłem mu się z tego, że uważam swoje życie za mało ekscytujące. A on spytał dwie osoby, co jest najbardziej ekscytujące w ich życiu i obie odpowiedziały „relacja z Bogiem”. No dobra, dotarło do mnie.

    Mam jednak takie wrażenie, że jestem obojętny. Usłyszałem bowiem dwie informacje, które powinny mną wstrząsnąć, a tego nie zrobiły. I zastanawiam się, z czego to wynika.

    Dlaczego pijesz?

    To taki nasz slogan Odwykowy. Gdy siedzimy przy ognisku, ktoś zawsze przyniesie wino, kromkę chleba, i dzielimy się. Tak, jak powinno być, czyli pijemy z jednego kubeczka i łamiemy jedną kromkę. A do tego każdy z nas odpowiada na pytanie „Dlaczego pijesz?”

    Tu dowolność jest dość duża, bo można powiedzieć wszystko. Od opowiedzenia historii swojego nawrócenia, po „bo lubię”. Ja miałem kompletną pustkę w głowie. Nie wiedziałem, dlaczego piję. Jak to się zaczęło, że się nawróciłem? W końcu naprędce skleciłem jedno zdanie „Piję na pamiątkę tego, że Jezus umarł i zmartwychwstał” i poczułem się przez to trochę jak w kościele. Już widziałem oczami wyobraźni jak Martin komentuje taką wypowiedź.

    Tubylcy

    W dalszej części ogniska, byłem świadkiem jak przyszły trzy osoby spoza Odwyku i próbowały zrozumieć, co tutaj się dzieje. Jedna kobieta nie wiedziała, o co chodzi, bo ona jest tu już piąty rok i nigdy nas nie ma, a teraz jesteśmy. No nie do przejścia.

    Żądali też aby im zagrać coś na gitarze. Dostali, co chcieli, gdyż mamy tu świetnego gitarzystę, i to chyba nie jednego.

    Knajpy

    Wiem, że to może nie być ciekawe, ale gdzieś chcę się wyżalić. Jedzenie w dwóch najbliższych jadłodajniach było paskudne. Kopytka w barze, który się nazywa „Kopytko” były średnie, a powinny być do jasnej anielki genialne, skoro już są w nazwie baru. Kalafior był beznadziejny. Ja nie wiem, jakim cudem można spieprzyć kalafior? Dobrze tylko, że bar nie nazywa się „Kalafior”, choć może powinien.

    Byliśmy też w „Bistro na rogu”. Jedliśmy z Bogusiem kebab i w mojej osobistej skali mięso osiągnęło poziom 0/10. Wyglądało i smakowało jakby ktoś zmielił całą krowę wraz ze szczurem i miałem tylko nadzieję, że nie jest trujące, co, gdy przeczytaliśmy później opinie, okazało się wcale nie takie oczywiste.

    Co mnie najbardziej irytowało?

    Nikt mi nie zadał takiego pytania, więc na nie odpowiem: piasek w butach. W sandałach i w laczkach. Wszędzie piasek i brudne nogi.

    Na drugim miejscu są ptasie kupy oraz żywica, które spadały na nasz namiot.

    Co mi się najbardziej podobało?

    Było dużo rzeczy, które mi się podobały. Przez większość dnia mieliśmy na namiocie cień. Podłoże było równe. Rozmowy z moim kuzynem ciekawe i wesołe. Atmosfera luźna. Ale był taki jeden moment, o którym teraz napiszę.

    Wziąłem na Camp swoją książkę z pracami graficznymi. Pokazałem ją kuzynowi. A siedziała obok nas dziewczynka. Uczennica 5 klasy. I ona też zaczęła tą książkę oglądać. I czytała z zaciekawieniem.

    Zanim doczytała do końca, mama ją zawołała, bo już wyjeżdżali i na do widzenia powiedziała mi:

    Kiedyś to doczytam

    I to było najmilsze, co mi się tam przydarzyło.

    Zbieramy się do wyjścia

    Ustaliliśmy sobie z Bogusiem, o której chcemy wyjechać. Spakowaliśmy się więc i poszliśmy się pożegnać z niedobitkami. Była godzina 20:coś, gdy zawitaliśmy na plaży, gdzie siedział Martin z przyjaciółmi. Powiedział coś w stylu:

    O, Aliktus, cześć, fajnie że jesteś, bo nie pogadaliśmy sobie.

    A ja na to, że przyszliśmy się pożegnać. Wszyscy w śmiech. Ale jednak pogadaliśmy jeszcze trochę. Gdy towarzystwo zdecydowało, że idą w inne miejsce, spytali nas, czy też idziemy.

    I gdy tak patrzyłem na te znajome twarze, to poczułem, że ta chwila konkuruje z poprzednią o miano najmilszego, co mi się przydarzyło, więc poszliśmy z nimi.

    Ostatnia rozmowa

    Usiedliśmy sobie przy stole obok domku i zaczęliśmy rozmawiać. Wymieniłem parę słów z Martinem. Powiedziałem mu, że zastanawiam się, czy dobrze wykonuję polecenie „Czekaj”, które dostałem od Boga. Spytał, czy w tym poleceniu chodzi o to, żebym nie zaczynał sam nic większego.

    A ja parę dni temu dostałem rozwinięcie tego polecenia, które brzmi „Czekaj, aż ci dam”. W kontekście moich marzeń. Nie jestem jednak do końca pewny, czy to Bóg powiedział. Miałem też wątpliwości, co do reakcji Martina gdybym mu to powiedział, toteż wykręciłem się od odpowiedzi. Teraz jednak uważam, że głupio zrobiłem.

    Dowiedziałem się też, że sporo rzeczy mnie ominęło. Degustacja win, wspólne zdjęcie z odwykowymi koszulkami, no i chrzest. Ponoć ochrzciło się siedem osób. A mnie to ominęło, bo prawdopodobnie spałem.

    Droga powrotna

    Do domu wracaliśmy dwie godziny później niż zamierzaliśmy. Było już ciemno. Zastanawiałem się, jak sobie poradzę. Okazało się, że rzeczywiście trudniej w nocy ogarnąć, co się dzieje. Słabiej też widać literki na nawigacji w telefonie.

    Jechałem sobie drogą ekspresową i przypomniało mi się, że Jezus spał podczas burzy, gdy płynął łodzią ze swoją ekipą. I pomyślałem sobie, że śmiesznie by było gdyby Boguś teraz zasnął.

    Nie minęło dużo czasu jak zobaczyłem, że śpi. Uznałem to za przejaw wyjątkowego zaufania. Dla mnie było to poszerzenie horyzontów, bo zwykle to ja śpię, gdy ktoś prowadzi.

    Podsumowanko

    Zdumiewa mnie, że najwyraźniej Bóg uznał, że dorosłem do sytuacji, w której jestem w stanie nie tylko gdzieś pojechać, ale też wziąć kogoś ze sobą. Zastanawiam się, na ile rzeczy w życiu jeszcze będę gotów i jak fajnie będzie, gdy nadejdą.

    Mam trochę niedosyt rozmów. Chciałbym usiąść i pogadać z kimś tak osobiście. Jak z przyjacielem. Ale może to jest jedna z tych rzeczy, do których nie dorosłem. Miałem za to dużo rozmów z moim kuzynem. Atmosferę, która była między nami, uznaję za luźną i spokojną.

    Czas spędzony produktywnie. Nie zamieniłbym tego na nic, a na pewno nie na siedzenie w domu, choć ucieszyłem się, gdy już do niego dojechałem. I nawet przypomniał mi się mój kościół. Jakie to fajne, że jest. I nawet moja praca wydała mi się bardziej znośna.

    Camp trwał trzy dni: od 7 do 9 lipca 2023 roku.

  • Zaprawdę Pan jest na tym miejscu
    Opublikowano w:

    Dzisiaj jest bonusowy dzień wolny od pracy, więc w kościele zrobili sobie spotkanie na świeżym powietrzu. Zaprosili też inne kościoły, toteż pojechaliśmy tam z Waldkiem. Więcej chętnych nie było, ale to nic nie szkodzi, bo ja zaraz opowiem, co się działo.

    Wstęp

    Zdumiało mnie, że wioska, w której to się odbyło, jest zamieszkana przez tak wiele chrześcijańskich rodzin. A jeszcze bardziej, że niektóre znam.

    Dojechawszy, zaparkowaliśmy wśród traw i weszliśmy na obejście.

    Zrobiłem rundkę po okolicy i zainteresowało mnie wyposażenie ogniska. Ognia wprawdzie nie było, ale wokół utwardzonego okręgu stały ławki. Okazało się, że 30 lat temu służyły za siedzenie w kościele. Pytam: gdzie indziej mógłbym coś takiego zobaczyć?

    Pojedliśmy, popiliśmy i pogadaliśmy. Zdumiało mnie zachowanie ludzi. Nawet, gdy coś zrobiłem, w moich oczach nie tak, to nie zaburzyło relacji i ludzie nadal byli gotowi być uprzejmymi i jakby tych moich drobnych nietaktów nie zauważać.

    Przemowy

    Potem ludzie gadali do mikrofonu. Paru jakichś ważnych typków. Już się zastanawiałem, gdzie położyć się spać, gdy ktoś zaproponował aby oddać głos Kamili.

    Widać było różnicę. To, co ona mówiła, to nie było mini-kazanie. To była relacja człowieka, który naprawdę ma kontakt z Bogiem i żyje jego słowem. Ma wielką wiarę i chęci.

    Opowiadała o tym, jak zrobiła coś, co było śliskie moralnie, ale Bóg jej tak powiedział i zaufała.

    Mówiła też, że gniew jest grzechem i że Bóg ją pozbawił gniewu.

    Co o tym myślę?

    Waldek spodziewał się, że zabiorę głos w którymś momencie, ale myślę sobie „Nie będzie dwóch solistów na tej imprezie”. Z resztą, po tym, co mówiła Kamila, to co ja mam do powiedzenia?

    Zastanawiałem się, co ja bym zrobił, gdyby Bóg kazał mi zrobić coś, co wydaje mi się niemoralne. Myślę, że w pierwszym odruchu pomyślałbym „to nie Bóg” i uważam, że po tym, co przeżyłem, mam prawo do takich wątpliwości.

    Robiłem w życiu różne dziwne rzeczy, bo wydawało mi się, że Bóg mi tak mówi. Co ciekawe, nie wszystkich żałuję. Na przykład kiedyś chodziłem nago po szpitalnym korytarzu. Ale, z drugiej strony, hit mojego życia to skok do rzeki, którego konsekwencje ponoszę do dziś w postaci tabletek i zastrzyków, które regularnie przyjmuję.

    Są też rzeczy, które naprawdę były od Boga. Są obietnice i wyjaśnienia. I to słynne „Czekaj”, które rządzi moim życiem do dziś. A są też sprawy, które zawaliłem, bo choć były od Boga, to nie zrealizowałem.

    Myślę więc, że pierwsze, co bym zrobił, to upewnienie się, że to, co słyszę, to faktycznie Bóg. Ale jak ktoś mi opowiada o takich rzeczach, to ja zakładam, że on już to zrobił i wie.

    A gniew nie jest grzechem. W ogóle emocje nie są grzechem. To niedorzeczne. Jest napisane „Gniewajcie się, lecz nie grzeszcie”. Gdyby gniew był grzechem, to to zdanie nie miałoby sensu.

    Kamila powiedziała jednak coś prawdziwego. Gniewała się dużo na ludzi, bo umiłowała to. A potem przestała. Niestety popadła w drugą skrajność, a ja nie jestem zachwycony, gdy ktoś mówi, że nie jest w stanie się gniewać. Brzmi jak kastracja mózgu.

    Dlaczego?

    To jest pytanie, które padło: Dlaczego ludzie odchodzą z kościoła? Dlaczego opuszczają Boga?

    Więc ja myślę, panie Pastor, że to nie z ludźmi coś jest nie tak. Może to my robimy coś źle. Ja bym na przykład wolał więcej takich spotkań, na które przyszła taka Kamila.

    W ogóle dlaczego kościół ma wyglądać tak jak wygląda? Dlaczego niedziela? Dlaczego kazanie? Dlaczego piosenki? Dlaczego kawa?

    Może forma ludziom nie pasuje. Ja bym na przykład pojechał z kimś na spływ. Spędzić trochę czasu w kontekście innym niż kościelny. Gdzieś, gdzie będą też inni ludzie, a nie tylko chrześcijanie.

    Chciałbym robić z ludźmi inne rzeczy niż tylko śpiewać, modlić się, być nauczanym i tym podobne sprawy.

    Wolałbym więcej rozmów, ciekawych opowieści, spędzania razem czasu. To byłby kościół. Bo koncert i wykład można obejrzeć w internecie. Kiedyś były synagogi. I tam ludzie słuchali przemówień. Teraz kościół stał się taką synagogą. Może być nią też, ale dlaczego jako główny punkt programu? I dlaczego jeden facet ma przemawiać? Są ciekawsze formy jak rozmowa, wywiad, czy debata.

    Myślę więc, że to, że ktoś przestał chodzić do kościoła, to nie znaczy, że odwrócił się od Boga. A jak ktoś chodzi do kościoła, to nie znaczy, że ma kontakt z Bogiem. Dla mnie to są sprawy zupełnie rozłączne.

    Betel

    Zbór, który to organizował, a który przewinął się w moim życiu kilka razy, nazywa się Betel. I ja od niedawna wiem, co oznacza ta nazwa, bo natknąłem się na nią w Biblii.

    Jakub, syn Izaaka, syna Abrahama, wędrował sobie po ziemi, ale się zmęczył, więc poszedł spać. Przyśniło mu się otwarte niebo i aniołowie kręcący się po drabinie w te i we wte. Nazwał to miejsce Betel i powiedział:

    Zaprawdę, Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem.

    I ja mam wciąż nadzieję, że kiedyś się obudzę, spojrzę na swój pokój, dostanę objawienia i westchnę w zachwycie wypowiadając te słowa.

    Podsumowanie

    Na spotkaniu była więc jedna Kamila, o której warto napisać notkę. Ona opowiedziała świadectwo, podczas gdy wszyscy inni wygłosili kazanie. Nawet jeśli się myli, nawet jeśli coś źle słyszy, to jest całym sercem za Bogiem. Tak ja to widzę. I w tym bardzo przypomina mi mnie samego.

  • Piknik rodzinny na Wyspie Młyńskiej
    Opublikowano w:

    Tak, proszę państwa. Odbył się. Niezbyt chętnie wyczekiwany, przez większość Bydgoszczan znienacka zastany, „Trzeci Piknik Rodzinny na Wyspie”. Inicjatywa kościołów zielonoświątkowych, które miały na celu uświadomić ludziom, że istnieją i ewentualnie, że żył kiedyś Jezus, że umarł, zmartwychwstał itp.

    Co było? Nic ciekawego. Choć nie zgodzi się z tym kilka setek dzieci, które zjeżdżały na dmuchanych zjeżdżalniach. Nie zgodzą się z tym też ci, którzy zjedli drożdżówkę i grochówkę. Inne zdanie mogą mieć ci, którzy lubią gospel, lub chrześcijański hip-hop.

    Moje spojrzenie

    Ale co było ciekawego dla ciebie? Dla mnie ciekawe były zupełnie niespodziewane spotkania z ludźmi. Toaleta, która miała być po 2,50 zł, a była za złotówkę. Chłopiec, który dopytywał się o dopuszczalne limity wagowe i wiekowe dzieci na zjeżdżalni.

    Ciekawa była rozmowa z jednym z ewangelizatorów. Dowiedziałem się, że ludzie raczej nie chcą słuchać o Bogu. Padło stwierdzenie, że jeżeli choć jedną osobę przekonaliśmy tym piknikiem do Jezusa to warto było. Mógłbym odpowiedzieć, że owszem, ale tylko jeżeli nie moglibyśmy zrobić zamiast tego nic, co przekonało by do Jezusa dwie osoby lub więcej.

    Przemyślenia i modlitwa

    Ciekawe było to, czego się dowiedziałem o sobie. A dowiedziałem się tego robiąc swoje, oraz chodząc z miejsca na miejsce. Byłem tam jako wolontariusz, ale miałem kupę wolnego czasu. Mieliśmy firmowe koszulki i identyfikatory.

    Gdy tak chodziłem, zauważyłem, że ciągle czekam aż ktoś mnie oceni i że boję się ludzi. W drodze do domu pomyślałem sobie, i nie powiedziałem tego na głos, ale piszę to teraz publicznie:

    Boże, ja nie chcę tak żyć!

    Czy warto było?

    Fajnie było pobyć z ludźmi w innym kontekście niż zwykle. W innym nawet niż w kawiarni czy pizzerii. Bo tutaj to my byliśmy aby służyć. I myślę, że to też był zamysł Boga, aby trochę mi w głowie poprzestawiać.

    Miałem pomagać w rozkładaniu i składaniu namiotów, a w trakcie dnia obsługiwać zjeżdżalnie. Okazało się jednak, że zjeżdżalnie obsłuży firma, co je przywiozła. Byłem tam potrzebny tylko przez godzinę aby robić za barierkę.

    Przy namiotach też się jakoś szczególnie nie namęczyłem. Trochę pomogłem tu i tam, ale mam wrażenie, że towarzystwo poradziłoby sobie beze mnie perfekcyjnie. Tylko co by było gdyby zabrakło 20 osób takich jak ja?

    Także warto było. Ale mam trochę żal do Boga, że nie wydarzyło się nic epickiego. Przed piknikiem najpierw się bałem, a potem przyszła ekscytacja i wiara w to, że wydarzy się coś superowego. Ale ostatecznie uważam, że gówno warte są te wszystkie emocje, bo nie pochodzą one od Boga.

  • Koncert Wojtka Szumańskiego, spotkanie z Ranko Ukulele i łażenie po Poznaniu
    Opublikowano w:

    Dwie fantastyczne doby spędziłem w miejscu, od którego wszystko się zaczęło. To w Poznaniu urodziły się zalążki mojej samodzielności. To w Poznaniu narodziłem się na nowo. To właśnie tam poznałem Boga, a teraz wyruszyłem aby znaleźć Go ponownie.

    Tło

    Zaczęło się od tego, że Ranko nagrała piosenkę o alpace imieniem Żaklin. Gdy ją usłyszałem, przyszedł mi do głowy pomysł na mini komiks z napisem „Żaklinam cię!”, w którym człowiek zmienia się w alpakę pod wpływem tego zaklęcia. Zrobiłem nawet koszulkę z takim nadrukiem.

    Pewnego dnia napisała do mnie Ranko i stwierdziła, że wyśle mi swoją płytę z piosenkami w nagrodę za to, że jestem jej „najdłużej trzymającym się patronem”. To ja stwierdziłem, że skoro jest taka dobra dla mnie, to też jej zrobię prezent i że komiks z żaklinaniem człowieka idealnie nada się na koszulkę dla niej.

    Przygotowania

    Trzeba było to wszystko zorganizować. Dać koszulkę do druku itp. Ostatecznie prezent zawierał jeszcze kilka innych rzeczy. Między innymi zaproszenie na stronę odwyk.com, gdzie Martin Lechowicz mówi o Bogu po ludzku. Prawdą jest, że nie miałem od początku takiego planu. Jakoś tak mi wyszło, łącząc dobre pomysły ze sobą.

    Całość przygotowań trwała od 19 czerwca, czyli około 4 miesiące, licząc do dnia spotkania się z Ranko, czyli do 27 października.

    Równoległa rzeczywistość

    W tym samym czasie narastała we mnie chęć odwiedzenia Poznania. Mam w tym mieście dużo, dużo wspomnień. Doświadczyłem tam Boga i dlatego teraz, kiedy tak bardzo czuję Jego niedobór, chciałem wrócić do tego miasta i zobaczyć… a nóż znowu Go znajdę?

    Pomyślałem sobie, że fajnie było by połączyć te dwie sprawy: wyjazd na koncert Ranko w celu wręczenia jej prezentu i wyjazd do Poznania w celu spotkania się z Bogiem.

    Zobaczyłem pewnego dnia, że inny wykonawca, którego lubię słuchać – Wojtek Szumański – ma koncert w Poznaniu i kto będzie robił za support? No pewnie, że Ranko. No to hop! Kupiłem bilet, zarezerwowałem sobie czas, zaklepałem przejazd pociągiem i czekałem z niecierpliwością na ten wyjazd.

    Ranko znika w kłębach dymu

    Powiedziała mi, że zagra tylko dwie piosenki, a potem zniknie w kłębach dymu. Potraktowałem to jako przenośnię, toteż zdziwiłem się niemało, gdy usiadłem pod sceną, a tam faktycznie zaczęli wpuszczać jakiś dym.

    Ale mniejsza o dym. Wchodzi jakaś dziewczyna i mówi, że jest „Werosława” i robi za support dla Wojtka. Już chciałem krzyczeć „Gdzie Ranko?”. Z niewiadomych powodów powstrzymałem się jednak i cierpiałem w ciszy, nie wiedząc, co się stało z Ranko.

    Bardzo jestem zadowolony, że usłyszałem na żywo „Idzie Grześ”, ale pomyślałem sobie, że poszukam kogoś, kto wie, dlaczego nie ma Ranko. Gdy jednak wyszedłem do pomieszczenia z barem, za stolikiem siedział kto? Tadam, tadam! Dziewczyna z ukulele we własnej osobie.

    Okazało się, że jej część występu będzie później. A ja po prostu nie wiedziałem, że ktoś może mieć dwa supproty.

    Uroczyste wręczenie prezentu

    Dałem jej paczuszkę, lekko wygniecioną po podróży w plecaku. Nawet papier prezentowy spodobał jej się tak bardzo, że starannie go poskładała. Żartowała, że śmiesznie tak przyjść na nie swój koncert i dostać prezent. W ogóle Ranko jest na żywo jeszcze fajniejsza niż przez internet. Bo nie stresuje się tak jak przed kamerą.

    Dostałem od niej przypinki, które poprzypinkowałem sobie do plecaka i dumnie je noszę dokądkolwiek idę.

    Dostałem jeszcze jeden prezent. Obietnicę, że założy te ciuchy na lajwie w niedzielę. Gdy to piszę jest niedziela. Widziałem, faktycznie ciuchy były założone. Fajne uczucie, gdy wiem, że w pewnym sensie jestem tam po tej drugiej stronie ekranu. Nie jako ja, nie jako moja twarz, lecz jako mój pomysł i wykonanie.

    Fejmy

    Nie będę zachowywał się jak jakiś fan… albo nie. Zachowam się jak fan i powiem, że widziałem na żywo Ranko Ukulele, rozmawiałem z nią, trzymałem w ręku jej ukulele. Wiem nawet jak złapać na nim a-moll.

    Wojtka też widziałem, uścisnąłem mu dłoń, podobnie jak jakieś sto osób przede mną. Podpisał mi się na płytce i na tym wrażenia się kończą. To, co będę opisywał dalej, nie ma już nic wspólnego z Ranko ani z koncertem Wojtka.

    Ręka Wielkiej Pomocy

    Siedziałem sobie na ławeczce, na Placu Wolności i patrzę, a zmierza ku mnie dziewczyna. Przyglądam się jej i widzę, że niesie jakąś skarbonkę. Tak, tak. Będzie chciała kasę na jakiś szlachetny cel.

    Podeszła, gadamy, i co się okazuje? Że zbiera kasę na rehabilitację jakiejś dziewczynki i że leczą ją już od czterech lat. „Kurde” – pomyślałem sobie – „przesrane”. I wtedy wpadła mi do głowy ta myśl:

    A może by się o nią pomodlić? Może dałoby się ją uzdrowić?

    Stanąłem przed wyborem. Zrobić coś dobrego, choć trudnego, czy dać jej jakiś pieniądz żeby sobie już poszła? No i ja niestety dałem jej ten pieniądz. Żałuję teraz, choć Bóg nie robi mi z tego powodu wyrzutów.

    A zrobiłem tak dlatego, że przyszedł mi do głowy jakiś głupi argument. I tu należy zacytować list do Rzymian:

    Odkrywam zatem pewne prawo. Otóż, gdy chcę czynić dobrze, narzuca mi się zło.

    Rz 7:21

    Jak ja dobrze rozumiem ten fragment!

    Dzień drugi – łażenie

    Zaplanowałem sobie, że będę cały dzień chodził po Poznaniu. Zwiedzę sobie wszystkie miejsca, które kiedyś miały dla mnie znaczenie. Tak naprawdę, chciałem przejść się jeszcze raz tą ścieżką, na której po raz pierwszy spotkałem Ducha Świętego w nadziei, że spotkam Go znowu. Myślałem, że to będzie ten czas i to miejsce, gdy wrócę z emigracji do Królestwa Bożego. Miałem przeczucie, że to się może udać.

    Zmierzam więc do tej ścieżki, a po drodze mam Politechnikę Poznańską. Kurde! Ale tu się pobudowało rzeczy! Pamiętam te czasy, pamiętam ten klimat.

    Idę dalej i jestem już przy tej ścieżce. Ale co to? Ścieżki nie ma! Jakiś remont, tory zdjęte, a zaraz obok jakaś wstrętna ulica i co? Centrum handlowe!? To żem sobie pochodził. Postanowiłem jednak dojść do osiedla, gdzie kiedyś mieszkałem, choćbym miał przejść tą wstrętną ulicą.

    Wspomnienia

    „Na tym osiedlu mieszkają chyba sami emeryci” – pomyślałem patrząc na przechodniów. Ruszyłem więc dalej w kierunku Osiedla Orła Białego. Od pierwszej stancji do ostatniej. Jakże moje życie się w tym czasie zmieniło!

    Pamiętam jak kiedyś kupiłem sobie rum. Potem wracałem ze sklepu pijany. Byłem po colę, czy coś, i na tym skrzyżowaniu, dokładnie na tym, na którym teraz stoję, krzyczałem przechwałki w puste wieczorne powietrze:

    Ja mam Boga, a wy nie!

    O! A przez to rondo jechałem kiedyś rowerem. Przywiozłem go pociągiem z Bydgoszczy. Jak przejeżdżałem, to mnie ktoś otrąbił. Nie wiem, dlaczego. Przecież mam takie samo prawo jechać po rondzie jak kierowca samochodu.

    Tego typu wspomnienia miałem, gdy kontynuowałem tę jakże przyjemną wycieczkę. Mimo niewątpliwych uroków sytuacji, nie wydarzyło się nic niezwykłego. Za to zachciało mi się kupę, siku, jeść i pić. Zobaczyłem na mapie, że McDonald’s jest niedaleko. Ale KFC jeszcze bliżej.

    Kto daje, a kto chce dostać?

    Zamówiłem sobie jakiś zestaw. Duże frytki, co wyglądają jak małe, ledwo ciepłe kawałki kurczaka i nieskończona ilość Pepsi zmieszanej z wodą.

    Do tej wątpliwej uczty dla ciała dodałem ucztę dla ducha. Otworzyłem Biblię. Nie pamiętam, czego tam szukałem, ale znalazłem w niej coś mądrego. Szło to mniej-więcej tak:

    Łaska zależy od darczyńcy, a nie od tego, kto chce mieć.

    Trzasnął mnie w łeb ten fragment, bo to jest to, co Bóg chciał mi powiedzieć tą całą wycieczką. Mogę coś robić, mogę się starać, wysilać się, stanąć na rzęsach, ale to nie ode mnie zależy, czy i kiedy Bóg mnie obdaruje swoją łaską, tyko od Niego. Bo to On ma, a nie ja.

    Takie proste, a takie odkrywcze. Szkoda tylko, że nie umiem odnaleźć tego fragmentu aby dokładnie zacytować.

    Duży, pusty pokój

    Skoro tyle już przeszedłem, to zrobię jeszcze okrążenie dookoła Malty i wracam do domu. A w domu, to znaczy w hostelu, miałem nowe przemyślenia.

    Miałem czteroosobowy pokój tylko dla siebie. Tak jakoś wyszło. I, gdy patrzyłem na te puste łóżka, stwierdziłem, że jest to jakiś symbol mojego życia. Nie, że konkretnie w tym momencie. Ten wyjazd był między mną a Bogiem. Miał być samotny. Ale ogólnie.

    Po co to wszystko?

    Zacząłem chodzić po pokoju i rozmyślać.

    Po co to wszystko? Czy nie mógł bym być po prostu szczęśliwy, jak na początku przygody z Bogiem? Po co te 10, czy 11 lat ciężkiej pracy, nauki i wysiłku? Po co te wszystkie błędy, które popełniłem?

    Ale w głębi siebie od początku wiedziałem, o co chodzi.

    Ten początkowy stan szczęścia utrzymywał się tylko dzięki Duchowi Świętemu. Ale ja nie byłem dzięki temu mądrzejszy. To On był we mnie wszystkim. A ja sam byłem słaby.

    Chodzi teraz o to aby dojść do tego pierwotnego stanu przepracowawszy wszystkie moje własne niedoskonałości. Tak, aby nie trzymał się tylko na zjawiskach ponadnaturalnych, ale też na tym, kim jestem sam z siebie.

    Jeśli Jezus nie powstał z martwych…

    Myślę sobie o tym wszystkim, czego w życiu żałuję. O tym wszystkim, co zrobiłem źle. Ale słucham przy okazji koncertu niemaGOtu i pada tam ten cytat:

    A jeśli Chrystus nie został wskrzeszony, daremna jest wasza wiara i nadal jesteście w swoich grzechach.

    1Kor 15:17

    Więc w drugą stronę – jeśli mówię, że żyję w grzechach, to tak jakbym powiedział, że Chrystus nie został wskrzeszony.

    Czyli nie żyję w grzechu, ale popełniam błędy. Strasznie to skomplikowane. A może to nie są wcale błędy? Może tak miało być?

    Bóg mnie takim stworzył

    Gdy tak chodziłem po tym Poznaniu, często bałem się, a to że ktoś mi coś ukradnie, a to że coś zgubię. Strasznie uprzykrza mi to życie. Ta ciągła ostrożność. Gdy już byłem w pokoju, pomyślałem sobie:

    Naprawdę, te kilka ubrań, kable i inne pierdoły, które mam w plecaku, są tyle warte? Opłaca mi się myśleć ciągle o tym?

    Ale jakoś nie mogę sobie z tym poradzić. I wtedy mnie olśniło. Przecież jest taki fragment:

    Jesteśmy bowiem jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków, które Bóg wcześniej przygotował, abyśmy w nich postępowali.

    Ef 2:10

    Zwykle, gdy go czytałem, prześlizgiwałem się nad początkiem: „Jesteśmy jego dziełem” Teraz jednak to do mnie dotarło. On mnie takim stworzył. A jest jeszcze inny fragment:

    Człowieku! Kimże ty jesteś, że prowadzisz spór z Bogiem? Czy naczynie gliniane może powiedzieć do tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś?

    Rz 9:20

    Dotarło do mnie. Tak, Bóg stworzył mnie, wraz z całą niedoskonałością; z tymi wszystkimi lękami; po to, abym je przezwyciężył i dzięki temu stał się kimś więcej niż jestem teraz.

    Ironia losu

    Myślałem sobie, co by było najgorszą karą dla człowieka, który ciągle się boi, że coś mu ukradną. I wymyśliłem: Żeby nigdy nikt mu nic nie ukradł. Tak. A on się całe życie bał. Uprzykrzało mu to egzystencję, nie mógł spać po nocach. Wszystko na próżno.

    Powrót do domu

    Jadę więc z powrotem do Bydgoszczy ślicznym InterCity elektrycznym i na ekraniku wyświetlają się filmiki. Na przykład taki, który promuje aby ludzie nie przechodzili przez dzikie przejścia przez tory. Na końcu pojawiło się motto:

    Ciągła ostrożność to nasza super moc.

    No nie! Tego już nie ścierpię. Nienawidzę ciągłej ostrożności. I żadna to super moc.

    W domu

    Wieczorkiem położyłem się i włączyłem YouTube. Wywiad z Adamem Zielińskim, tzn. z Łoną, takim raperem. Spytany, jak mu się powodzi w życiu, odpowiedział:

    Byłoby grzechem narzekać na mój los.

    I ja myślę o sobie dzisiaj to samo. Bóg mnie prowadzi przez życie. Jestem coraz bliżej swojego upragnionego celu. I co, że w Poznaniu nie było fajerwerków? Jest dobrze. Jest naprawdę dobrze.

    I myślę sobie, że to nie jest tak, że ja przyjechałem do Poznania spotkać się tam z Bogiem. To Bóg przyjechał do Poznania razem ze mną.

  • Książka na własne 33 urodziny
    Opublikowano w:

    Napisałem książkę. No dobra, nie do końca napisałem i nie do końca książkę. Raczej wykonałem album swoich prac graficznych i dodałem do nich komentarz, który w wielu miejscach jest dość osobisty.

    Książkę odebrałem z druku w dniu moich urodzin. Dobrze się złożyło, bo mogli ją zobaczyć wszyscy obecni na imprezie.

    Krytyka

    Przyszedł dziadek. Dziadek jest typem erudyty. To znaczy, że dużo wie, ale jest też trochę przemądrzały. Zaczął oglądać.

    Pierwsze, do czego się przyczepił… bo to było oczywiste, że się przyczepi… to wystąpienie słowa „już” w zdaniu „Na wiele rzeczy nie byłem już chętny, a wyszły mi na dobre.”

    Później skrytykował wielkość dłoni względem twarzy na jednej z grafik dla kościoła. Powiedział, że przecież dłoń nie może być tak samo duża jak głowa, a gdy dowiedział się, że to tylko grafika z internetu, to życzył mi znajdowania samych poprawnych grafik.

    Potem zaproponował swoją wersję jakiegoś zdania, choć nie wiem, którego, i uprzejmie zapytał, czy nie brzmi lepiej.

    Na koniec stwierdził, że kościół, tak samo jak buty, nie może być dla każdego, bo każdy ma inną stopę i inny gust.

    Przyszedł brat. Po przeczytaniu któregoś tekstu powiedział coś o mojej wierze w świat duchowy. Wydźwięk tej wypowiedzi był taki, że jestem mądry, ale mam schizofrenię i próbuję to jakoś połączyć. Mam swoje przeżycia związane z chorobą i nie mogę sobie poradzić z zaakceptowaniem faktu, że to są urojenia.

    Cóż. Ja mam na ten temat inne zdanie.

    Mama nie powiedziała nic. Gdy ją spytałem, czy jej się podoba, powiedziała „tak”. Ale zrobiła to takim tonem jakbym jej proponował piątą herbatę z rzędu, czyli „Tak, może być. W sumie to wszystko mi jedno. Jak musisz, to daj.”

    Tata i moja koleżanka Ania nie powiedzieli nic. O nic też nie pytałem.

    Pochwały

    Natomiast obficie wypowiedziała się moja koleżanka Beata. Od początku mówiła, że moja książka jest „zajebista”. Spodobała się jej. Oglądaliśmy ją razem, a ona czytała na głos teksty tak, abym mógł wiedzieć, jak na co reaguje.

    Gdy poszedł dziadek, stwierdziła, że w tej książce nie ma co doszukiwać się poprawności i błędów, bo tam jest napisane to, czego ja im wprost nie powiem, ale mogę napisać. Krótko mówiąc, jest to moja metoda komunikacji. „To jest cały Łukasz” – powiedziała.

    I ja się z nią zgadzam. Cieszę się, że jest choć jedna osoba, która mnie rozumie. I nie ma znaczenia, że na pewne sprawy mamy inne poglądy.

    Zawartość

    Książka zawiera dużo ciekawych rzeczy. Większości z nich jeszcze nigdzie nie publikowałem, więc pewnie ich nie znasz.

    Zaczyna się od moich starych prac. Możesz je pamiętać z zakładki „Twórczość” na tym blogu. Następne są ilustracje do wiersza „Władca cytryn”. A później to już różne rzeczy. Są grafiki dla kościoła. Są slajdy z bajki, którą przerysowuję. No i jest dość sporo luźnych grafik na różne okazje.

    Kup pan książkę!

    Ta książka to niezły kawał cegły. Ma 56 grubych stron i ponoć jest wydrukowana w jakiejś super technologii, więc wygląda ładnie. Jestem z niej bardzo zadowolony.

    Wydrukowałem ją nakładem trzech sztuk, ale jakby znaleźli się chętni aby ją obejrzeć, to mogę dodrukować. Mogę też dać do wglądu u mnie w domu. Zapraszam.

  • OdwykCamp 2020
    Opublikowano w:

    Dawno nic nie pisałem i znów czuję potrzebę. Ostatnio często siedzę na działce i się nudzę. Najchętniej wróciłbym na stałe do domu, choć wiem jak by to było. Wszedłbym do mieszkania, posiedział chwilę i stwierdziłbym, że się nudzę.

    Potworne!

    Ale może napiszę coś o zjeździe odwykowiczów, który miał miejsce 17 – 27 lipca w Gołdapi?

    Tak, napiszę!

    Preludium

    Zaczęło się od tego, że usłyszałem o Campie i podjąłem decyzję, że jadę. Najlepiej na całe 10 dni.

    Potem była rozmowa z mamą, która koniecznie chciała żebym zmienił plany, a najlepiej w ogóle nie jechał.

    Chciałem być na miejscu pierwszy, więc postanowiłem wyjechać już 16-go i znaleźć jakiś domek do spania.

    Boże plany

    Pomijam drogę. Pomijam, że nie przypuszczałem, że mój samochód może tak daleko pojechać.

    Dojechałem.

    Na miejscu okazało się, że domków nie ma. Do tego pada deszcz i zrobiło się ciemno, więc namiotu nie rozłożę. Powiedziałem:

    Boże! Jeśli to masz dla mnie… jeśli takie są twoje standardy… jeśli naprawdę mam spać dziś w samochodzie, to niech będzie.

    Wytrwałem w tym postanowieniu kilka minut, po czym pojechałem szukać domków w innym miejscu.

    Nie znalazłem. Spałem w samochodzie na parkingu Słonecznego zakątka.

    Następnego dnia rozłożyłem namiot.

    No i cóż… później się z tego cieszyłem, bo miałem swoje rzeczy blisko ludzi i nie zapłaciłem za nocleg prawie nic.

    Ogólnie

    Ogólnie działo się tam wiele i niewiele. Głównie były rozmowy, jedzenie, gry, wycieczki i ogniska. Czasami jednocześnie.

    Niby nic się nie działo, ale było to cudowne dziesięć dni, podczas których nikt nie mówił mi, co mam robić i nie wyręczał się mną.

    Najchętniej opisałbym każdą chwilę minuta po minucie, ale… kto by to wszystko spamiętał i… komu by się chciało to czytać?

    Aleks

    Pierwszego dnia, zaraz po nocy przespanej w samochodzie, usiadłem sobie na murku z widokiem na parking.

    Ktoś tam już jednak siedział. Pomyślałem sobie „Kto to?”, jednak zaniechałem poszukiwań odpowiedzi na to pytanie.

    W pewnym momencie on wstaje i mówi do mnie

    Czy my nie czekamy na to samo?

    „A na co czekasz?” – spytałem.

    Na cud.

    Kurczę! Cud? Bóg? Odwyk? Taaaak!

    I od tej chwili czekaliśmy razem.

    Ustaliliśmy, że Martin i Dominika pewnie przyjadą na skuterkach koloru, jak poinformował mnie Aleks, niebieskiego.

    I nagle widzę w oddali, że na parking wjeżdża skuter, a za nim drugi. Oba niebieskie. I ten profil skądś znam.

    Maaaartiiiin!!!

    Poszliśmy się przywitać.

    Piotrkowska grupa rowerowa

    Byliśmy wszyscy w kuchni i graliśmy tam w coś. Wyszedłem do kibla, a tam jakiś facet mówi do mnie:

    Czy ten człowiek w kuchni to jest Martin Lechowicz?

    Odpowiadam, że tak, a on na to:

    A czy to jest jakieś spotkanie?

    Odpowiadam, że to jest OdwykCamp, czyli zjazd ludzi związanych ze stroną odwyk.com.

    Z jaką stroną?

    Odwyk!

    Co? Odbyt?

    Co było dalej? Facetowi wytłumaczyłem, a Martina od niego pozdrowiłem.

    Tubylcy

    Innym razem byliśmy przy ognisku i Martina poznała grupa młodych ludzi z Gołdapi. Okazało się, że znają balladę o CS-ie.

    Sen

    Pewnej nocy miałem taki sen.

    Była jakaś akcja. Nagle jedna dziewczyna uratowała mi życie. Więc chciałem ją wziąć za żonę, ale najpierw odsłoniłem jej twarz. Okazało się, że to była jakaś stara jędza. Powiedziała:

    Słyszę głos Boga. Za 20 zł. Chcesz?

    Odpowiedziałem:

    Nie dziękuję, już mam.

    Gdzie bym go nie opowiedział, to wszyscy się śmieją.

    Duchy

    Długo wyczekiwałem spotkania z Karoliną. Gdy w końcu przyjechała i przyszedł czas na ognisko, bardzo fajnie się nam rozmawiało.

    W pewnym momencie jakoś wyszedł ten temat i powiedziałem, że wciąż potrzebuję uwolnienia.

    Karolina powiedziała, że to wcale nie musi przyjść przez kogoś, kto się o mnie pomodli. Mogę sam o to poprosić Boga. Podała też przykład człowieka, któremu to się udało.

    Niby to wiedziałem. Nawet już raz to zrobiłem. Ale wtedy nie rozumiałem tego tak dobrze jak teraz. Teraz wiem, że mogę to traktować tak, jak nawrócenie. Czyli jako deklarację woli.

    Poszedłem do łazienki. Nie było nikogo. Łaziłem w te i we wte. Nabierałem odwagi i uświadamiałem sobie, co w właściwie chcę zrobić.

    W końcu otworzyłem usta. Powiedziałem, że bardzo tego chcę. Poprosiłem też o Ducha Świętego. Wiem, że on jest w moim życiu, ale to jeszcze nie jest to, czego oczekuję.

    Cyrk z lekami

    Poszedłem do namiotu wziąć wieczorne leki. Przypomniało mi się jednak, co kiedyś myślałem: że jak już będę silny i czysty, to przestanę brać leki.

    Ale czy już jestem? „Nie wierzysz w swoje uwolnienie? Zobaczysz, że przez twoją niewiarę wszystko wróci.” „A odeszło?”

    W końcu wziąłem te leki, ale czułem się z tym bardzo źle. Na tyle źle, że następnego dnia poprosiłem Karolinę o rozmowę. Pogadaliśmy w drodze powrotnej z obiadu.

    Do dziś biorę leki, ale nie życzę sobie brać ich do końca życia. Kiedyś przyjdzie odpowiedni moment. Wierzę, że będę wiedział, kiedy.

    Po Campie

    Ogólnie jestem w coraz lepszym stanie psychicznym. Już od paru lat. Jednak mam wrażenie, że ten Camp zrobił całkiem spory skok.

    Po powrocie do domu zdarzyło się, że spojrzałem w lustro i zobaczyłem, że się uśmiecham. Zupełnie spontanicznie. Zdziwiłem się i chciałem więcej.

    Zauważyłem też, że wzrósł mi poziom odwagi w relacjach międzyludzkich.

    Zobaczyłem też różnicę. Przez lata przebywając z mamą, która traktowała mnie jak przedłużenie swojej ręki, przywykłem, że ktoś może mi ciągle mówić, co mam robić.

    Te 10, czy tam 11 dni dały mi całkiem niezły pogląd na to jak jest bez tego.

    Nie oznacza to, że nie pomagam mamie w ogóle. Po prostu chciałbym widzieć, że jestem szanowany.

    Zakończenie

    Wiem, że niewiele napisałem. Działo się dużo więcej. Ale notka i tak wyszła długa, a mnie bolą już plecy od zupełnie nieergonomicznego siedzenia.

  • Pieczyska 2019
    Opublikowano w:

    W dniach 1 – 4 maja 2019 roku byłem na wyjeździe do Pieczysk organizowanym przez kościół zielonoświątkowy w Bydgoszczy.

    Ponieważ bardzo chciałem widzieć znaki tam, gdzie ich nie było, spodziewałem się, że na tym wyjeździe poznam swoją przyszłą dziewczynę. To się nie stało. Ale stało się coś innego.

    W moim pamiętniku napisałem:

    Czy to będzie wyjazd, który zmieni wszystko?

    Zobaczmy.

    Pierwszego dnia były różne zabawy integracyjne. Jedną z nich było pisanie na karteczkach miłych rzeczy o każdym uczestniku.

    Ja przyszedłem później. Napisałem o ludziach miłe rzeczy, a ludzie napisali je mi.

    Karteczki były anonimowe. A jednak, gdy wyszliśmy na plac zabaw, dziewczynki: Oliwia i Inez podziękowały mi za to, co im napisałem. Bardzo to było miłe i porozmawialiśmy sobie trochę, co również było miłe.

    Dużo bawiłem się z dziećmi. Nie ingerowałem. Obserwowałem. Chciałem się nauczyć. Jezus zalecał żeby się uczyć od dzieci. Dziwię się, że inni tego nie robią. A może już mają dorosłe dzieci i się napatrzyli.

    Zauważyłem, że jestem sztywny. Mój spokój graniczył z obojętnością. Nie byłem w stanie mówić tego, co chciałem. Myślałem sobie „Boże! Proszę, otwórz mnie, bo jestem zamknięty jak puszka sardynek.”

    Na jednej z karteczek miałem napisane, że mam duży boży potencjał. Ale ja nie chciałem żeby to był tylko potencjał. Chciałem żeby on się ujawnił i zmienił w czyn.

    Drugiego dnia szukałem z Karoliną bankomatu. W drodze powrotnej zauważyła pomnik papieża. Spytała mnie, czy uważam, że to jest bałwochwalstwo. Chciałem powiedzieć, że nie będę tego oceniać, ale coś mi nie wyszło i rzekłem „No, jak ktoś się do niego modli…”

    Potem napisałem w pamiętniku tak:

    edit 14:47

    Dzieci przestały się mną interesować. Jest mi smutno. Dużo mi dały i z pewnością oczekują, że dam im z powrotem coś, czego nie jestem w stanie im dać. Ja też chciałbym im to dać, ale nie wiem, jak.

    Przeraża mnie mój konformizm. Dyplomatyczny do zrzygania. Adam poczęstował mnie żelkami, ale odmówił Inez. Nie chciałem w takiej sytuacji jeść, ale nie chciałem też obrazić Adasia. Nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu wziąłem żelkę.

    Po chwili Adam poczęstował Oliwię. A ona na to

    „Jak nie dasz Inez, to ja też nie chcę. Bo ja i ona to jedno.”

    edit 18:43

    Płakałem. Płakałem, bo czułem się sztywny, obojętny i bez emocji. Ciągle skrywam. Skrywam to, co myślę, czuję i robię. Nawet przed samym sobą. Dlatego często nie wiem, czego chcę. Mam mnóstwo zahamowań.

    Wieczorem graliśmy w różne gry. Było 5 sekund. Trafiło mi się pytanie „Wymień trzy podzespoły komputera.” Bez zająknięcia wypaliłem: „Pamięć RAM, procesor i płyta główna”. A poszło mi to tak gładko, że ludzie byli zdumieni.

    Graliśmy też w kalambury.

    Trzeciego dnia rano doszedłem do wniosku, że nie uniknę mówienia głupot zamykając się, a już o 9:27 zanotowałem w swoim pamiętniku, że zacząłem się otwierać.

    Potem zrobiłem coś, czego zwykły człowiek by nie zrobił. Graliśmy w taką grę: Każdy miał powiedzieć, czego nigdy w życiu nie robił, ale dwa stwierdzenia miały być kłamstwem, a jedno prawdą. Więc np. mogłem powiedzieć „Nigdy nie pisałem notki” i było by to kłamstwo, albo „Nigdy nie byłem w Paryżu” i byłaby to prawda.

    Ja powiedziałem takie trzy rzeczy: „Nigdy nie uprawiałem seksu. Nigdy nie waliłem konia i nigdy nie byłem w Izraelu.”

    I ludzie dalej chcieli ze mną rozmawiać, podawać mi rękę itp. Słyszałem o różnych kościołach, że ludzie bywają zafiksowani na punkcie zasad, że mają zahamowania, że potępiają i są pruderyjni.

    Ale nie tutaj.

    Potem pilnowałem dzieci w piaskownicy. I gdy chłopcy zaczęli się bić, to ich rozdzieliłem. Spowodowało to, że zacząłem się zastanawiać. W przypadku starszych dzieci łatwo mi było zaakceptować, że są za siebie odpowiedzialne i nie wtrącać się w ich decyzje.

    A trzylatek? Czy też jest odpowiedzialny? A jak wydłubie dziewczynce oko? A jak obsypie ją piaskiem? Czy rodzic nie powinien wyznaczać granic?

    I doszedłem do wniosku, że przecież i tak nie da rady pilnować dziecka 24 godziny na dobę. Ono i tak będzie miało wolność. A zabraniając wszystkiego tylko tracimy autorytet i prowokujemy dziecko do robienia jeszcze większych głupot, bo będzie chciało się wyszaleć póki mamy nie ma.

    A granice każdy powinien wyznaczyć sobie sam. Jeśli dziewczynce nie podoba się, że ktoś ją sypie piaskiem, to jest to jej zadanie aby się sprzeciwić. Rodzic powinien być jak sędzia. A sędzia się nie wtrąca. On działa dopiero, gdy ktoś przyjdzie do niego.

    Bawiliśmy się też w grę „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” Polega to na tym, że siadamy w kółko i jedna osoba mówi do osoby obok: „Jak mnie kochasz, to się uśmiechnij.” a ta druga odpowiada „Kocham cię, ale nie mogę się do ciebie uśmiechnąć.” i jeśli się przy tym uśmiechnie, to przegrywa.

    Zależało mi na tym żeby zostać na koniec sam na sam z Oliwią i uśmiechnąć się, gdy powie „Łukasz, jak mnie kochasz, to się uśmiechnij”. Jednak wahałem się i popsułem efekt.

    To prawda, że kocham Oliwię. Ja ogólnie lubię ludzi. Z resztą, w tym gronie nikt nie miał problemu żeby powiedzieć do osoby obok „kocham cię”. Odkrywam jednak, że uczucia są różne. Mają różny odcień i natężenie.

    Graliśmy też w kalambury. I odkryłem ze zdumieniem, że już nie czuję się zażenowany ani skrępowany. W ramach rozgrywki można było albo pokazywać, albo mówić, albo rysować. Jedna osoba w mojej drużynie powiedziała, że ja w mówieniu jestem najlepszy. Był to trafny komplement, gdyż po cichu uważam się za mistrza słowa.

    edit 22:27

    Otworzyłem się i pozostaję otwarty. Bardzo mi się to podoba. Teraz nawet gdy się nie odzywam, to wiem, że mogę.

    A wieczorem była ankieta, co się nam podobało na tym wyjeździe, a co nie. Ponadto ludzie mówili swoje świadectwa. Bardzo były ciekawe.

    Jest czwarty dzień rano. Godzina 7:00. Zastanawiam się, czy tak jak co dzień, o 8:00 będzie rozgrzewka. Chciałem napisać na grupie „Ej, czy jest zbiórka o 8?” jednak nie napisałem. Źle się z tym czułem. Uważałem, że to moja wina, że na ćwiczeniach byłem tylko ja i Waldek. Pomyślałem sobie, że nie chcę się znowu zamykać.

    Gdy wracałem do domu, znowu przyszedł dobry nastrój i pomyślałem sobie „Ale fajnie. Jedziemy do domu.”

    Jest kilka rzeczy, o których nie napisałem. W pokojach było zimno, a miękkie łóżko sprawiło, że bolą mnie plecy. Jednak nic sobie nie odmroziłem, a plecy bolą mnie tylko po lewej stronie.

    Podsumowując, nie zamieniłbym tego wyjazdu na nic innego. Był to drugi najszczęśliwszy okres w moim życiu, zaraz po wycieczce do Izraela, na której byłem krótko po nawróceniu się. I wierzę, że zmiana, jaka się dokonała, będzie trwała.

    Czy ten wyjazd zmienił wszystko? Ten wyjazd zmienił dużo. Otworzyłem się. Zachowuję się inaczej. Czuję się lepiej. Poznałem ludzi, dzięki którym nie jestem już w centrum wszechświata, lecz jestem jedną z wielu gwiazd w galaktyce.

×